Выбрать главу

Trudno zignorować funkcjonariusza trolla. Trolle po prostu się wznoszą… Może to był taki żarcik Vimesa? Sierżant Detrytus siedział obok Moista i praktycznie wprasowywał go w siedzenie. Vetinari i Drumknott zajęli miejsca naprzeciwko. Jego lordowska mość trzymał oburącz laskę ze srebrną gałką i opierał brodę na dłoniach. Uważnie przypatrywał się Moistowi.

Krążyły pogłoski, że klingę ukrytą w lasce wykonano z żelaza uzyskanego z krwi tysiąca ofiar. To chyba marnotrawstwo, pomyślał Moist. Jeszcze trochę pracy i można by zyskać dość, by wykuć lemiesz. Zresztą kto wymyśla takie historie?

Co prawda u Vetinariego wydawało się to możliwe, choć trochę niehigieniczne.

— Niech pan posłucha. Jeśli pozwoli pan Cosmo… — zaczął Moist.

— Pas devant le gendarme — przerwał mu lord Vetinari.

— To znaczy, żeby nie gadać przy mnie — przetłumaczył uprzejmie sierżant Detrytus.

— Czy w takim razie możemy porozmawiać o aniołach? — zaproponował Moist po chwili milczenia.

— Nie, nie możemy. Panie Lipwig, wydaje się pan jedynym człowiekiem potrafiącym komenderować największą armią od czasów imperium. Myśli pan, że to dobry pomysł?

— Wcale tego nie chciałem! Ja tylko wymyśliłem, jak to robić!

— Wie pan, panie Lipwig, zabicie pana w tej chwili rozwiązałoby ogromną liczbę problemów.

— Nie planowałem tego! No… w każdym razie nie w taki sposób.

— Nie planowaliśmy imperium. Po prostu stało się złym nawykiem. No więc, panie Lipwig, skoro ma pan już swoje golemy, co zamierza pan z nimi zrobić?

— Postawić po jednym do zasilania wież sekarowych. Te ośle kołowroty nigdy porządnie nie działały. Inne miasta też nie będą protestować, to przecież zysk dla całego człowie… dla wszystkich. A osły też się nie sprzeciwią, podejrzewam.

— To da zastosowanie kilku setkom. A reszta?

— Planuję zmienić je w złoto, sir. I myślę, że rozwiąże to wszystkie nasze kłopoty.

Vetinari zdziwiony uniósł brew.

— Wszystkie?

* * *

Ból znowu się przebijał, ale w pewien sposób dodawał mu otuchy. Z całą pewnością stawał się już Vetinarim. Ten ból był dobry. To był dobry ból. Zwiększał koncentrację, pomagał myśleć.

W tej chwili Cosmo myślał, że Pucci naprawdę powinna zostać uduszona w niemowlęctwie, co — według rodzinnych legend — starał się osiągnąć. Wszystko w niej było irytujące. Była samolubna, arogancka, chciwa, próżna, okrutna, uparta i całkowicie pozbawiona taktu oraz śladowego choćby samokrytycyzmu.

W ich klanie cech tych nie uważano za wady — trudno byłoby zdobyć fortunę, gdyby człowiek bez przerwy się zastanawiał, czy to, co robi, jest słuszne, czy nie. Ale Pucci uważała się za piękność i to działało mu na nerwy. Miała niezłe włosy, to prawda, ale te wysokie obcasy! Wyglądała jak balon na uwięzi. Figura była do przyjęcia jedynie dzięki cudom gorseciarstwa. Co prawda słyszał, że grube dziewczyny mają wspaniałe osobowości, ale ona miała tylko obfitą i w całości lavishową.

Z drugiej strony była w jego wieku i przynajmniej miała jakieś ambicje oraz cudowną zdolność do nienawiści. Nie była leniwa, jak cała reszta. Tamci całe życie spędzali zwinięci w kłębek wokół pieniędzy. Nie mieli wizji. Pucci była kimś, z kim potrafił rozmawiać. Spoglądała na wszystko z delikatniejszej, kobiecej perspektywy.

— Powinieneś zlikwidować tego Benta — oświadczyła. — Jestem pewna, że coś wie. Powieśmy go za kostki nóg z któregoś mostu. Tak właśnie robił zwykle dziadziuś. Czemu ciągle nosisz tę rękawiczkę?

— Był lojalnym sługą banku — odparł Cosmo, ignorując ostatnie pytanie.

— I co? Co to ma do rzeczy? Coś ci się stało w tę rękę?

— Nic jej nie dolega — zapewnił Cosmo, gdy kolejna czerwona róża bólu rozkwitła aż do ramienia. Jestem już tak blisko, myślał. Tak blisko! Vetinari sądzi, że mnie ma, ale to ja go trzymam! O tak! Mimo to… może czas trochę posprzątać.

— Poślę Żurawinę, żeby dziś wieczorem spotkał się z panem Bentem — rzekł. — Nie jest mi już potrzebny, skoro mam Cribbinsa.

— Dobrze. Potem Lipwig trafi do więzienia, a my odzyskamy bank. Ale wiesz, nie wyglądasz najlepiej. Jesteś bardzo blady.

— Blady jak Vetinari? — zapytał Cosmo, wskazując portret.

— Co? O czym ty mówisz? Nie bądź głupi — rzekła Pucci. — A w ogóle jakoś dziwnie tu pachnie. Coś zdechło?

— Moje myśli są klarowne. Jutro będzie ostatnim dniem Vetinariego jako Patrycjusza. Zapewniam cię.

— Znowu wygadujesz głupstwa. I strasznie się pocisz, muszę dodać — stwierdziła Pucci. — Poważnie, kapie ci z brody. Weź się w garść!

— Wyobrażam sobie, że gąsienica sądzi, iż umiera, kiedy zaczyna przemianę w pięknego motyla — powiedział z rozmarzeniem Cosmo.

— Co? Co? Jaki to ma związek z czymkolwiek? — zirytowała się Pucci. — A zresztą to wcale nie tak działa. Posłuchaj, bo to ciekawe: gąsienica zdycha, rozumiesz, i robi się taka papkowata, a potem jakaś jej cząstka, jakby nerka czy coś takiego, budzi się nagle i zjada tę zupę z gąsienicy, i to właśnie wychodzi potem jako motyl. Prawdziwy cud natury. A ciebie chyba bierze grypa. Nie bądź dzieckiem. Mam randkę, zobaczymy się rano.

I wyszła zamaszyście, zostawiając go samego, jedynie z Żurawiną, który w kącie czytał książkę.

Cosmo przyszło do głowy, że tak naprawdę bardzo mało o nim wie. Jako Vetinari, oczywiście, wkrótce będzie wiedział wszystko o wszystkich.

— Byłeś w szkole Skrytobójców, prawda, Żurawina? — zapytał.

Żurawina wyjął z kieszeni na piersi niedużą srebrną zakładkę, umieścił ją starannie na stronie i zamknął książkę.

— Tak, sir. Stypendysta.

— A tak… Pamiętam ich. Bez przerwy się tam kręcili. Zwykle ich dręczyliśmy.

— Owszem, sir. Ale niektórzy z nas przeżyli.

— Ja cię nigdy nie dręczyłem, prawda?

— Nie, sir. Na pewno bym pamiętał.

— To dobrze. To dobrze. A jak ci na imię, Żurawina?

— Nie wiem, sir. Byłem podrzutkiem.

— To smutne. Twoje życie musiało być bardzo trudne.

— Tak, sir.

— Świat bywa czasem okrutny.

— Tak, sir.

— Czy byłbyś tak dobry i zabił dziś wieczorem pana Benta?

— Zanotowałem to w pamięci, sir. Wezmę ze sobą współpracownika i wykonamy to zadanie na godzinę przed świtem. Większość lokatorów pani Cake będzie w tym czasie przebywała poza domem, a mgła osiągnie najwyższą gęstość. Szczęśliwie sama pani Cake zostanie dziś na noc u swojej starej przyjaciółki, pani Harms-Beetle przy ulicy Radosnego Mydła. Sprawdziłem to wcześniej, przewidując taką ewentualność.

— Jesteś prawdziwym fachowcem, Żurawina, co stwierdzam z podziwem.

— Bardzo dziękuję, sir.

— Widziałeś gdzieś Dotychczasa?

— Nie, sir.

— Zastanawiam się, gdzie się podział. Idź teraz i zrób sobie kolację. Ja nie będę dzisiaj jadł.

Kiedy za Żurawiną zamknęły się drzwi, oznajmił:

— Jutro się zmienię.

Sięgnął w dół i wydobył klingę. Była naprawdę piękna.

Na swoim portrecie naprzeciwko lord Vetinari uniósł brew i powiedział:

— Jutro będziesz pięknym motylem.

Cosmo się uśmiechnął. Był już prawie u celu. Vetinari zupełnie oszalał.

* * *

Bent otworzył oczy i spojrzał na sufit.

Po kilku sekundach ten niezbyt porywający widok przesłonił ogromnych rozmiarów nos, a w pewnej odległości za nim reszta niespokojnej twarzy.