— Słyszy pan to?
— Tak.
— I wie pan, co to takiego?
— To przyszłość planowania ekonomicznego, jak rozumiem. — Lord Vetinari wyglądał jeśli nie na zaniepokojonego, to przynajmniej nietypowo zdziwionego. — Coś musiało się zdarzyć. Pan Bent zwykle sunie przez salę już po kilku sekundach od mojego wejścia. Mam nadzieję, że nie przytrafiło mu się nic niezabawnego.
Na końcu korytarza otworzyły się drzwi windy i wysiadł jakiś człowiek. Przez jedną chwilę — pewnie niezauważalną dla nikogo, kto nie musiał czytać w twarzach, by zarobić na życie — był zdenerwowany i zmartwiony. Ale to minęło natychmiast. Poprawił mankiety i ułożył usta w ten ciepły, dobroduszny uśmiech kogoś, kto właśnie chce zabrać człowiekowi pieniądze.
Pan Bent był pod każdym względem gładki i bez żadnej zmarszczki. Moist spodziewał się tradycyjnego surduta, ale zamiast niego przybysz nosił dobrze skrojoną czarną marynarkę do prążkowanych spodni.
Pan Bent był także cichy. Jego stopy, bezgłośne nawet na marmurze, wydawały się niezwykle duże jak na tak wytwornego małego człowieczka, ale buty — czarne i wypolerowane, lśniące jak lustro — były solidnie uszyte. Być może chciał się nimi pochwalić, szedł bowiem jak koń na pokazie, bardzo starannie unosząc każdą stopę nad podłogą, nim postawił ją z powrotem. Poza tym drobnym dziwactwem wyglądał jak ktoś, kto — kiedy nie jest używany — stoi cichutko w szafie.
— Tak mi przykro, wasza lordowska mość — zaczął. — Niestety, miałem pewną pilną pracę…
Patrycjusz wstał.
— Panie Mavolio Bent, pozwoli pan sobie przedstawić pana Moista von Lipwiga — rzekł. — Pan Bent jest tutaj głównym kasjerem.
— Ach, wynalazca rewolucyjnej, niezabezpieczonej jednopensowej noty bankowej? — Bent wyciągnął wąską dłoń. — Co za zuchwałość! Bardzo mi przyjemnie, panie Lipwig.
— Jednopensowej noty bankowej? — zdumiał się Moist.
Pan Bent, mimo swoich zapewnień, zupełnie nie wyglądał na kogoś, komu jest przyjemnie.
— Czy nie słuchał pan, co mówiłem? — wtrącił Vetinari. — Chodzi o pańskie znaczki, panie Lipwig.
— Są de facto walutą — zgodził się Bent.
Moistowi zaświtało w głowie. Wiedział, że to prawda. Planował, że znaczki będą przyklejane do listów, ale ludzie na swój instynktowny sposób uznali, że pensowy znaczek to bardzo lekki i gwarantowany przez rząd pens, a co więcej, można go włożyć do koperty! Strony z ogłoszeniami pełne były reklam nowych interesów, które rozwinęły się wraz z łatwo przesyłanymi znaczkami pocztowymi: „Poznaj najgłębsze sekrety kosmosu! Wyślij 8 pensów w znaczkach, a otrzymasz broszurę”. Wiele znaczków marnowało się jako waluta, nigdy nie oglądając wnętrza skrzynki pocztowej.
Coś w uśmiechu Benta irytowało Moista. Oglądany z bliska, wcale nie był taki dobroduszny.
— Co pan ma na myśli, mówiąc „niezabezpieczony”? — zapytał.
— Jak pan uprawomocnia fakt, że istotnie wart jest pensa?
— Jeśli przyklei pan go do listu, zyska pan jego podróż wartą pensa… Nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi.
— Pan Bent należy do tych, którzy wierzą w prymat złota — wyjaśnił Vetinari. — Jestem pewien, że szybko się zaprzyjaźnicie. Opuszczę was teraz i będę oczekiwał pańskiej decyzji z… procentującym zainteresowaniem. Chodźmy, Drumknott. Może zajrzy pan do mnie jutro, panie Lipwig?
Moist i Bent patrzyli, jak odchodzi. A potem Bent spojrzał na Moista z niechęcią.
— Przypuszczam, że muszę pana oprowadzić… sir — rzekł.
— Mam wrażenie, że nie całkiem nam się układa, panie Bent — zauważył Moist.
Bent wzruszył ramionami, co dla jego chudej postaci było imponującym wyczynem. Jakby człowiek widział deskę do prasowania, która próbuje się rozłożyć.
— Nie wiem o panu niczego kompromitującego, panie Lipwig. Ale uważam, że prezes i lord Vetinari mają bardzo niebezpieczne plany, a pan daje się im wykorzystywać. Panie Lipwig, jest pan ich narzędziem.
— To znaczy nowy prezes?
— Zgadza się.
— Niespecjalnie mam ochotę być narzędziem — stwierdził Moist.
— Słusznie, sir. Ale wydarzenia się toczą…
Z dołu dobiegł trzask tłuczonego szkła, a cichy, stłumiony głos zakrzyknął:
— Niech to! I już po Balansie Płatności!
— Może pokaże mi pan bank, dobrze? — zaproponował wesołym głosem Moist. — Zaczynając od tego, co to było.
— To okropieństwo? — Bent zadrżał lekko. — Powinniśmy chyba zostawić to sobie do czasu, kiedy Hubert wszystko posprząta. I… No niech pan spojrzy… To naprawdę straszne.
Pan Bent przeszedł po posadzce i stanął pod wielkim, godnym zegarem. Spoglądał na niego tak, jakby mechanizm śmiertelnie go obraził. Pstryknął palcami, ale jakiś młodszy księgowy zbliżał się już pospiesznie, niosąc niedużą drabinę. Bent wszedł na stopnie, otworzył szybkę i przesunął wskazówkę sekundową o dwie sekundy do przodu. Potem zegar został zamknięty, drabina usunięta, a kasjer powrócił do Moista, poprawiając mankiety.
— Spóźnia się o prawie minutę na tydzień — stwierdził niechętnie. — Czy jestem jedyną osobą, którą to razi? Niestety, wydaje się, że tak. Zacznijmy może od złota dobrze?
— Ooo, tak… — zgodził się Moist. — Zacznijmy.
Rozdział drugi
— Chyba spodziewałem się czegoś… większego — wyznał Moist, zaglądając przez stalowe pręty do niedużego pokoiku, gdzie spoczywało złoto. Metal w otwartych workach i skrzyniach lśnił słabo w blasku pochodni.
— To prawie dziesięć ton złota — odparł z wyrzutem Bent. — Nie musi być wielkie.
— Przecież wszystkie te sztabki i worki razem nie są wiele większe od tych biurek!
— Złoto jest bardzo ciężkie, panie Lipwig. To szlachetny metal, czysty i bez domieszek. — Lewa powieka Benta zadrgała. — To metal, który nigdy nie wypadł z łask.
— Naprawdę? — zapytał Moist i sprawdził, czy drzwi nadal są otwarte.
— Jest również podstawą bardzo solidnego systemu finansowego — ciągnął Bent, a światło odbijało się od sztabek i rozjaśniało jego twarz. — To jest Wartość! To Cena! Bez zakotwiczenia w złocie nastąpiłby chaos!
— Dlaczego?
— Kto by ustalał wartość dolara?
— Ale przecież nasze dolary nie są z czystego złota, prawda?
— Ach, no tak. Są złotego koloru, panie Lipwig. Mają mniej złota niż morska woda; są złotawe. Osłabiliśmy własną walutę, panie Lipwig. To nikczemność! Nie istnieje gorsza zbrodnia!
Oko zadrgało mu znowu.
— Eee… morderstwo? — podpowiedział Moist. Tak, drzwi wciąż były otwarte.
Pan Bent machnął ręką.
— Morderstwo zdarza się tylko raz, a kiedy podważy się zaufanie do złota, zapanuje chaos. Ale to była konieczność. Te potworne monety są rzeczywiście tylko złocone, lecz stanowią materialny symbol prawdziwego złota w skarbcu. W swej nędzy uznają jednak prymat kruszcu i naszą niezależność od manipulacji rządu! My sami mamy tu więcej złota niż jakikolwiek inny bank w mieście, a tylko ja posiadam klucz do tych drzwi! No, prezes też go ma, oczywiście — dodał, całkiem jakby przypomniał sobie coś irytującego i nieprzyjemnego.