Poprowadzono go mrocznymi korytarzami w nagłą jasność zatłoczonego Wielkiego Holu. Tu i tam rozległy się oklaski, jeden czy dwa okrzyki oraz głośne buczenie ze strony Pucci, siedzącej z bratem w pierwszym rzędzie czworoboku krzeseł.
Moist stanął na niewielkim podium, które miało pełnić funkcję ławy oskarżonych. Mógł stamtąd zobaczyć przywódców gildii, starszych magów, ważnych kapłanów i przedstawicieli Wielkich i Dobrych, a przynajmniej Dużych i Krzykliwych. Widział z tyłu uśmiech Harry’ego Króla oraz obłok dymu, który świadczył o obecności Adory Belle i… tak, nową najwyższą kapłankę Anoi w błyszczącej koronie pogiętych łyżek, mocno ściskającą w dłoni ceremonialną chochlę, z twarzą zesztywniałą z nerwów i poczucia własnej ważności. Jesteś mi coś winna, dziewczyno, pomyślał Moist; rok temu musiałaś wieczorami pracować w barze, żeby się utrzymać, Anoia zaś była jedną z pół tuzina półbogiń, dzielących wspólny ołtarz, który — powiedzmy uczciwie — był twoim kuchennym stołem, tyle że nakrytym obrusem. Wobec tego wszystkiego czym będzie jakiś niewielki cud?
Zaszeleściła szata i nagle lord Vetinari znalazł się w swoim fotelu, a Drumknott stanął przy nim. Gwar rozmów ucichł, gdy Patrycjusz rozejrzał się po sali.
— Dziękuję za przybycie, panie i panowie — powiedział. — Przejdźmy do rzeczy, dobrze? Nie jest to rozprawa sądowa jako taka. To komisja śledcza, którą powołałem, by zbadała okoliczności zniknięcia dziesięciu ton złotych sztabek z Królewskiego Banku Ankh-Morpork. Grozi to zakwestionowaniem dobrego imienia banku, rozważymy więc wszelkie zdarzenia, dotyczące tej…
— Dokądkolwiek by to prowadziło?
— Istotnie, panie Lavish. Dokądkolwiek by to prowadziło.
— Mamy na to pańską gwarancję? — upierał się Cosmo.
— Wydaje mi się, że już jej udzieliłem, panie Lavish. Możemy zaczynać? Na prowadzącego dochodzenie wyznaczyłem uczonego pana Slanta z kancelarii Morecombe, Slant i Honeyplace. Będzie prowadził przesłuchania i zadawał pytania, jakie uzna za stosowne. Wszyscy chyba zdajemy sobie sprawę z faktu, że pan Slant cieszy się głębokim szacunkiem całej profesji prawniczej naszego miasta.
Pan Slant ukłonił się Vetinariemu, a jego spokojne spojrzenie przebiegło po sali. Na dłuższy czas zatrzymało się na rzędach Lavishów.
— Przede wszystkim sprawa złota — rzekł Vetinari. — Przedstawiam Drumknotta, mojego sekretarza i głównego rewidenta, który nocą kierował zespołem księgowych kontrolujących bank…
— Czy jestem tutaj oskarżonym? — zapytał Moist.
Vetinari zerknął na niego i zajrzał do papierów.
— Mam pański podpis na pokwitowaniu przejęcia dziesięciu ton złota — oświadczył. — Czy kwestionuje pan jego autentyczność?
— Nie, ale sądziłem, że to zwykła formalność!
— Dziesięć ton złota to formalność, tak? A czy później włamał się pan do skarbca?
— No tak, technicznie rzecz biorąc, tak. Nie mogłem go otworzyć, ponieważ pan Bent zemdlał wewnątrz, a zostawił klucz w zamku.
— A tak, pan Bent. Główny kasjer. Jest dzisiaj z nami?
Szybka analiza doprowadziła do wniosku, że sala jest całkowicie bezBentowa.
— Jak rozumiem, pan Bent znalazł się w stanie szoku, ale nie doznał poważnych urazów — rzekł lord Vetinari. — Komendancie Vimes, niech pan uprzejmie pośle kilku ludzi do jego mieszkania, dobrze? Chciałbym, żeby do nas dołączył.
Wrócił do Moista.
— Nie, panie Lipwig, na razie nie jest to pański proces. Zanim postawi się kogoś przed sądem, dobrze jest mieć do tego jakiś rozsądny powód. Powszechnie się uważa, że tak jest bardziej elegancko. Muszę jednak zaznaczyć, że formalnie przejął pan odpowiedzialność za złoto, które, musimy zakładać, było wtedy złotem i znajdowało się w skarbcu. Aby jednak zyskać pełne zrozumienie sytuacji banku w owym czasie, poprosiłem mojego sekretarza, by przeprowadził kontrolę bankowych transakcji, co wraz ze swoim zespołem uczynił tej nocy…
— Jeśli zatem nie jestem w tej chwili oskarżonym, czy mógłbym pozbyć się tych kajdan? Tak jakby sugerują moją winę…
— Istotnie. Zgoda. Straże, zajmijcie się tym. A teraz pan, panie Drumknott, jeśli wolno…
Rzucą mnie na pożarcie, myślał Moist, kiedy Drumknott zaczął mówić. W co tu gra Vetinari?
Patrzył na zebrany tłum, słuchając Drumknotta recytującego monotonną litanię o księgowości. Na samym froncie, w wielkiej i ciemnej masie, zasiadła rodzina Lavishów. Z tego miejsca wyglądali jak stado sępów. Sądząc po równym, poważnym głosie Drumknotta, relacja potrwa długo. Spróbują mnie wrobić, a Vetinari nie bę… No ale tak, potem w jakimś dyskretnym gabinecie usłyszę: „Panie Lipwig, gdyby zechciał pan uprzejmie wyjaśnić, w jaki sposób kierował pan tymi golemami”…
Zamieszanie przy drzwiach przyniosło chwilę wytchnienia. Sierżant Colon, a za nim jego nieodłączny partner kapral Nobbs praktycznie płynęli wśród tłumu. Vimes przeciskał się ku nim, a jego śladem sunęła Sacharissa. Nastąpiła pospieszna rozmowa i po sali przetoczyła się fala lękliwego podniecenia.
Moist pochwycił słowo: „Zamordowany!”.
Vetinari wstał; uderzenie laski o stół zabrzmiało niczym znak interpunkcyjny bogów. Gwar ucichł.
— Co się stało, komendancie? — zapytał.
— Zwłoki, sir. W kwaterze pana Benta!
— Został zamordowany?
— Nie. — Vimes pospiesznie i nerwowo naradził się z sierżantem. — Ciało zostało wstępnie zidentyfikowane jako należące do profesora Żurawiny, sir, który nie jest prawdziwym profesorem, ale okrutnym zabójcą do wynajęcia. Myśleliśmy, że uciekł z miasta. Wydaje się, że drugi denat to Jack Żebro, który został skopany na śmierć…
Znowu nastąpiła pospieszna, prowadzona szeptem wymiana zdań. Jednak komendant Vimes zwykle podnosił głos, kiedy się denerwował.
— …czym? Na drugim piętrze?! Nie bądź durniem! Więc co załatwiło Żurawinę? Jak? Naprawdę chodzi ci o to, co wydaje mi się, że powiedziałeś?
Wyprostował się.
— Przepraszam, sir, ale chyba muszę tam pójść i sam się przekonać. Mam wrażenie, że ktoś tu robi sobie żarty.
— A ten biedny Bent? — zapytał Patrycjusz.
— Nie ma po nim śladu, sir.
— Dziękuję, komendancie. — Vetinari machnął ręką. — Proszę szybko wracać, kiedy już dowie się pan czegoś więcej. Nie możemy pozwolić na żarty. Dziękuję ci, Drumknott. Jak rozumiem, nie znaleźliście niczego niewłaściwego poza brakiem złota. Jestem pewien, że to ulga dla nas wszystkich. Pańska kolej, panie Slant.
Prawnik wstał, roztaczając aurę godności i naftaliny.
— Proszę wyjaśnić, panie Lipwig, czym się pan zajmował, zanim przybył pan do Ankh-Morpork — rzekł.
No dobra, pomyślał Moist, patrząc na Vetinariego. Rozumiem już, o co chodzi. Jeśli będę grzeczny i powiem, co trzeba, mogę przeżyć. Za odpowiednią cenę. Ale nie, dziękuję. Przecież chciałem tylko zrobić trochę pieniędzy.
— Pańskie zajęcie, panie Lipwig? — ponaglił Slant.
Moist spojrzał na rzędy patrzących i dostrzegł Cribbinsa, który mrugnął porozumiewawczo.
— Hmm?
— Spytałem, jakie było pańskie zajęcie, zanim pojawił się pan w mieście.
W tym właśnie momencie Moist usłyszał znajome niestety terkotanie, a ze swego podwyższenia pierwszy zauważył, jak prezes Królewskiego Banku wysuwa się zza kotary na końcu sali, ściskając mocno swoją wspaniałą nową zabawkę. Jakaś sztuczka wibracji popychała Pana Marudę do tyłu po lśniącym marmurze.