— Myślałem, że on oszalał!
— A według doktora Białolicego odzyskał rozsądek. Jak rozumiem, młody Bent miał bardzo trudne dzieciństwo. Dopiero w trzynastym roku życia się dowiedział, że jest klaunem. A matka, dla swoich własnych powodów, zwalczała w nim wszelkie przejawy klaunowości.
— Ale kiedyś musiała lubić klaunów — zauważyła Adora Belle.
Rozejrzała się. Wszyscy klauni pospiesznie odwrócili wzrok.
— Kochała klaunów — zgodził się Vetinari. — Czy raczej należy powiedzieć: jednego klauna. Przez jedną noc.
— Ach, rozumiem — mruknął Moist. — A potem cyrk odjechał.
— Jak to zwykle cyrki, niestety. Jak podejrzewam, później raczej unikała mężczyzn z czerwonymi nosami.
— Skąd pan to wszystko wie? — zdziwił się Moist.
— Część to uzasadnione hipotezy, ale panna Drapes wiele od niego wydobyła przez ostatnie kilka dni. To dama o wielkiej determinacji i sile charakteru.
Po drugiej stronie wielkiego namiotu były drzwi, a w progu czekał już na nich przewodniczący gildii.
Był cały biały — biały kapelusz, białe buty, biały kostium i biała twarz, a na niej wykreślone cienką czerwoną kredką kontury uśmiechu, sięgającego poza twarz rzeczywistą, która była zimna i dumna jak oblicze księcia piekieł.
Doktor Białolicy skinął Vetinariemu głową.
— Wasza lordowska mość…
— Doktorze… — powitał go Patrycjusz. — Jak się czuje pacjent?
— Och, gdyby tylko dotarł do nas w młodym wieku! — westchnął Białolicy. — Jakim byłby wspaniałym klaunem! Co za koordynacja! A przy okazji, normalnie nie wpuszczamy żeńskich gości do głównego budynku, ale w tych szczególnych okolicznościach zawieszamy ten przepis.
— Tak się cieszę — rzekła Adora Belle, a kwas wytrawiał każdą sylabę.
— Chodzi po prostu o to, że niezależnie od twierdzeń grupy Prawo Żartu dla Kobiet kobiety zwyczajnie nie są śmieszne.
— Straszliwa przypadłość — zgodziła się Adora Belle.
— Tak naprawdę to interesująca dychotomia, ponieważ klauni też nie są — zauważył Vetinari.
— Zawsze tak mi się wydawało — przyznała.
— Są tragiczni — tłumaczył Vetinari. — I śmiejemy się z ich tragedii tak, jak śmiejemy się z własnej. Wymalowane uśmiechy szczerzą się do nas z ciemności, drwiąc z naszej obłąkanej wiary w porządek, logikę, system, realność rzeczywistości. Maska wie, że rodzimy się na skórce banana, za którą jest tylko otwarta klapa zguby, i jedyne, na co możemy liczyć, to brawa widowni.
— A jak tu pasują zwierzątka z piszczących baloników? — spytała Adora Belle.
— Nie mam pojęcia. Ale jak rozumiem, kiedy do jego pokoju wdarli się niedoszli zabójcy, pan Bent udusił jednego z nich bardzo udanym, zabawnym różowym słoniem zrobionym z balonów.
— Wyobrażam sobie ten hałas — rzuciła kpiąco Adora Belle.
— Tak! Co za sprawność! I to bez żadnego przeszkolenia! A ta akcja z drabiną? Czysty klauning bojowy! Rewelacja! — zachwycał się Białolicy. — Teraz wiemy już wszystko, Havelock. Kiedy matka umarła, ojciec wrócił i oczywiście zabrał go do cyrku. Każdy klaun poznałby od razu, że chłopak jest zabawny aż do kości. Te stopy! Powinni przysłać go do nas! U chłopca w tym wieku sprawa jest ryzykowna! Ale nie, wcisnęli go w stary ekwipunek po dziadku i wypchnęli na arenę w jakimś malutkim miasteczku. No i tam właśnie klauning utracił prawdziwego króla.
— Dlaczego? Co się stało? — spytał Moist.
— A jak pan myśli? Śmiali się z niego…
Padał deszcz i chłostały go mokre gałęzie, kiedy biegł przez las w workowatych spodniach, jeszcze ociekających białą farbą. Same spodnie też podskakiwały w górę i w dół na elastycznych szelkach, od czasu do czasu uderzając go w brodę.
Za to buty były znakomite. Zadziwiające buty. Jedyne w jego życiu, które pasowały.
Ale matka wychowała go, jak należy. Ubranie powinno być elegancko szare, śmiech jest nieprzyzwoity, a makijaż to grzech.
No cóż, kara nadeszła szybko.
O świcie znalazł stodołę. Zeskrobał zakrzepły budyń i zaschniętą farbę z twarzy, a potem umył się w kałuży. Ach, a twarz… Szeroki nos, wielgachne usta, domalowana biała łza… Wiedział, że ten widok będzie go nawiedzać w sennych koszmarach.
Przynajmniej miał jeszcze własną koszulę i kalesony, zakrywające wszystkie ważne części. Już miał wyrzucić całą resztę, ale coś go powstrzymało. Matka umarła i nie potrafił przeszkodzić komornikom w zabraniu wszystkiego, nawet mosiężnej obrączki, którą codziennie polerowała. Ojca nigdy już nie zobaczy… Musiał więc coś zatrzymać, musiał coś mieć, by pamiętać, kim był i dlaczego, skąd pochodzi, a nawet czemu odszedł. W stodole znalazł dziurawy worek. Znienawidzony strój wepchnął do środka.
Później tego dnia natrafił na kilka wozów mieszkalnych stojących pod drzewami. Ale nie były to jaskrawe wozy cyrkowe. Prawdopodobnie religijne, uznał; mama pochwalała spokojniejsze wyznania, pod warunkiem że bogowie nie byli zagraniczni.
Nakarmili go potrawką z królika. A kiedy człowiekowi siedzącemu w milczeniu przy składanym stoliku spojrzał przez ramię, zobaczył księgę pełną wypisanych ręcznie liczb. Lubił liczby. Zawsze miały sens w świecie, który sensu nie miał. Potem bardzo grzecznie zapytał tego człowieka, co to za liczba na samym dole.
— To coś, co nazywamy sumą — brzmiała odpowiedź.
A on stwierdził:
— Nie, to nie jest suma, jest o trzy ćwiartki mniejsza od sumy.
— Skąd wiesz? — spytał ów człowiek.
Więc odpowiedział mu:
— Widzę.
— Przecież dopiero co spojrzałeś! — zdziwił się tamten.
A on na to:
— No tak, przecież stąd właśnie wiadomo.
Wtedy otworzyli więcej ksiąg. Ludzie zebrali się dookoła i kazali mu dodawać, a wszystko było takie łatwe…
To była zabawa, jakiej nie mógł dać cyrk. No i nie pojawiał się budyń. W ogóle.
Otworzył oczy i zobaczył obok niewyraźne sylwetki.
— Będę aresztowany?
Moist zerknął na Vetinariego, który obojętnie machnął ręką.
— Niekoniecznie — odparł ostrożnie Moist. — Wiemy o złocie.
— Sir Joshua zagroził, że wszyscy się dowiedzą o mojej… rodzinie.
— Tak, wiemy.
— Ludzie by się śmiali. Nie mógłbym tego znieść. A potem chyba… Wiecie, chyba sam siebie przekonałem, że złoto jest tylko snem. Że jeśli nigdy nie będę sprawdzał, to ono nadal tam będzie. — Przerwał, jak gdyby przypadkowe myśli ustawiały się w kolejce, by skorzystać z jego ust. — Doktor Białolicy był tak uprzejmy, że pokazał mi historię twarzy Charliego Benito… — Kolejna pauza. — Słyszałem, że z niezwykłą dokładnością rzucałem tortami z budyniem. Może moi przodkowie byliby dumni.
— Jak się pan teraz czuje? — spytał Moist.
— Och, całkiem dobrze sam w sobie — odparł Bent. — Cokolwiek to znaczy.
— To dobrze. W takim razie jutro chciałbym zobaczyć pana w pracy, panie Bent.
— Nie może pan żądać, żeby tak szybko wracał do banku! — zaprotestowała panna Drapes.
Moist zwrócił się do Białolicego i Vetinariego.
— Czy zechcieliby panowie zostawić nas samych?
Pierwszy klaun zrobił urażoną minę, która wyglądała jeszcze gorzej z powodu permanentnego radosnego uśmiechu, ale po chwili zamknęły się za nimi drzwi.
— Proszę posłuchać, panie Bent — zaczął Moist z naciskiem. — Jesteśmy w trudnej sytuacji…