Выбрать главу

— I to w rzeczywistych rozmiarach. — Vetinari wciąż się uśmiechał. — Jak widzę, chodzi o to, żeby zaznajomić czytelników z jego wyglądem. Już teraz, Drumknott, już w tej chwili uczciwi obywatele starannie wycinają obie strony i sklejają je razem.

— Czy mam porozmawiać z redaktorem, sir?

— Lepiej nie. Zabawniej będzie pozwolić sprawom toczyć się własnym torem.

Vetinari oparł się wygodnie i z westchnieniem przymknął oczy.

— No dobrze, Drumknott. Czuję się dostatecznie silny, żeby wysłuchać, jak wygląda polityczny komentarz rysunkowy.

Zaszeleścił papier, gdy Drumknott szukał właściwej strony.

— No więc jest tu całkiem udatnie narysowany Pan Maruda.

Pod fotelem Vetinariego pies otworzył oczy na dźwięk swego imienia. Podobnie jego nowy pan, choć ten bardziej nerwowo.

— Ale chyba nie trzyma nic w zębach?

— Nie, sir — odparł spokojnie Drumknott. — To przecież „Puls Ankh-Morpork”, sir.

Vetinari znowu się rozluźnił.

— Mów dalej.

— Jest na smyczy, sir, i wygląda nietypowo drapieżnie. Pan trzyma jego smycz, sir. Przed nim, cofając się nerwowo, stoi grupa bardzo tłustych kotów. Noszą cylindry, sir.

— Jak zwykle koty, tak.

— I mają na sobie wypisane słowo „Banki” — dodał Drumknott.

— Bardzo subtelne!

— Pan tymczasem, sir, wymachuje na nich garścią papierowych pieniędzy, a w dymku jest napisane…

— Nie mów… „TO nie smakuje jak ananas!”.

— Brawo, sir. A przy okazji, tak się złożyło, że prezesi pozostałych banków w mieście chcieliby spotkać się z panem w dogodnym czasie.

— Dobrze. W takim razie dzisiaj po południu.

Vetinari wstał i podszedł do okna. Mgła się przerzedzała, ale jej dryfujący obłok nadal przesłaniał miasto.

— Pan Lipwig jest bardzo… popularnym młodym człowiekiem, nieprawdaż, Drumknott? — spytał Vetinari, spoglądając w mrok.

— O tak, sir. — Jego sekretarz złożył azetę. — Niezwykle.

— I bardzo pewnym siebie, jak podejrzewam.

— Tak bym to określił.

— I lojalnym?

— Wziął na siebie tort przeznaczony dla waszej lordowskiej mości.

— Czyli umie myśleć szybko i taktycznie.

— O tak.

— Biorąc pod uwagę, że i jego przyszłość zależała od tego tortu…

— Jest z pewnością wyczulony na prądy polityczne, co do tego nie ma wątpliwości, sir. — Drumknott sięgnął po swój stos teczek.

— I jak sam stwierdziłeś, popularny — dodał Vetinari, wciąż jako chuda sylwetka na tle mgły.

Drumknott czekał. Moist nie był jedynym, który wyczuwał prądy polityczne.

— Prawdziwy skarb dla miasta — dodał po chwili Patrycjusz. — I nie powinniśmy go marnować. Chociaż oczywiście powinien zostać w Królewskim Banku tak długo, by go ukształtować ku swej satysfakcji.

Zadumał się.

Drumknott milczał, ale niektóre z teczek ułożył w przyjemniejszym porządku. Jakieś nazwisko rzuciło mu się w oczy, więc przeniósł akta na sam wierzch.

— Oczywiście wtedy znowu zacznie go dręczyć niepokój. Stanie się zagrożeniem dla innych i dla siebie…

Drumknott uśmiechnął się do swych teczek. Jego dłoń zawisła nad nimi…

— A propos niczego, ile lat ma pan Creaser?

— Główny poborca podatkowy? Jest po siedemdziesiątce, sir. — Drumknott otworzył teczkę, którą przed chwilą wybrał. — Tak, mam tu napisane, że siedemdziesiąt cztery.

— Nie tak dawno rozważaliśmy jego metody, prawda?

— Istotnie, sir, rozważaliśmy.

— Jak podejrzewam, nie jest to człowiek o elastycznych poglądach. Trochę zagubiony w nowoczesnym świecie. Trzymanie kogoś głową w dół nad wiadrem i solidne potrząsanie nie jest drogą postępu. Nie będę miał żalu, jeśli postanowi przejść na zaszczytną i zasłużoną emeryturę.

— Tak, sir. A kiedy powinien podjąć taką decyzję? — zapytał Drumknott.

— Nie ma pośpiechu — zapewnił Patrycjusz. — Nie ma pośpiechu.

— Czy wasza lordowska mość myślał już o jego następcy? Na tym stanowisku raczej się nie zyskuje przyjaciół. Wymaga ono dość szczególnego typu człowieka.

— Rozważę tę kwestię — obiecał Vetinari. — Nie wątpię, że w końcu wypłynie jakaś kandydatura.

* * *

Personel banku przybył do pracy wcześnie i przeciskał się przez tłum wypełniający ulicę, ponieważ a) był to kolejny akt przedstawienia w tym wspaniałym ulicznym teatrze, jakim jest Ankh-Morpork, oraz b) jeśli okaże się, że przepadły ich pieniądze, to zacznie się prawdziwa awantura.

Na razie jednak nie było ani pana Benta, ani panny Drapes.

Moist był w Mennicy. Ludzie pana Spoolsa, no cóż, starali się jak najlepiej. Ta przepraszająca fraza zwykle oznacza, że rezultat jest o krok ponad miernotą. Ale w ich przypadku oznaczała wielki skok powyżej znakomitości.

— Na pewno możemy je jeszcze poprawić — zapewnił tryumfującego Moista pan Spools.

— Są doskonałe, panie Spools.

— Na pewno nie. Ale miło, że pan tak mówi. Jak dotąd mamy zrobione siedemdziesiąt tysięcy.

— O wiele za mało…

— Z całym szacunkiem, przecież nie drukujemy tu azety. Ale jesteśmy coraz lepsi. Wspominał pan o innych nominałach…?

— A tak. Na początek dwa, pięć i dziesięć dolarów. Piątki i dziesiątki będą mówić.

O wiele za mało, powtórzył w myślach, gdy kolory pieniędzy przepływały mu przez palce. Ludzie będą się po nie ustawiać w kolejkach. Kiedy zobaczą coś takiego, nie zechcą już brudnych, ciężkich monet! Oparte na golemach! Czym jest moneta wobec ręki, która ją trzyma? To jest wartość! To ma znaczenie! I tak, trzeba zapamiętać to hasło, będzie dobrze wyglądać na banknocie dwudolarowym.

— Pieniądze… będą mówić? — zapytał niepewnie pan Spools.

— Chochliki — wyjaśnił Moist. — Są tylko rodzajem inteligentnego zaklęcia. Nie muszą nawet mieć kształtu. Wydrukujemy je na wyższych nominałach.

— Myśli pan, że uniwersytet się na to zgodzi?

— Tak, ponieważ na pięciodolarówce zamierzam umieścić głowę Ridcully’ego. Pójdę porozmawiać z Myślakiem Stibbonsem. Wygląda to na zadanie wręcz stworzone dla niewskazanych zastosowań magii.

— A co powiedzą takie pieniądze?

— Cokolwiek zechcemy. Na przykład: „Czy ten zakup jest naprawdę niezbędny?” albo „Czemu nie zaoszczędzisz mnie na trudne dni?”. Możliwości są nieograniczone.

— Do mnie mówią zwykle „Żegnaj” — stwierdził drukarz, budząc rytualne rozbawienie.

— Może uda się zrobić takie, które prześlą panu całusa — rzekł Moist, po czym zwrócił się do Ludzi z Szop, rozpromienionych i dumnych w poczuciu swej nowej ważności. — Gdyby ktoś z was, dżentelmeni, pomógł mi przenieść to wszystko do banku…

Wskazówki zegara ścigały się ku pełnej godzinie, kiedy do sali wkroczył Moist. Nadal nie było ani śladu pana Benta.

— Czy zegar chodzi dokładnie? — zapytał, gdy wskazówki rozpoczęły spokojny spacer do wpół.

— O tak, sir — zapewnił go urzędnik. — Pan Bent nastawia go dwa razy dziennie.

— Możliwe, ale nie było go tutaj już ponad…

A wtedy drzwi się otworzyły i oto był. Z jakiegoś powodu Moist spodziewał się kostiumu klauna, ale zobaczył gładkiego, promiennego, starannie wyprasowanego pana Benta w surducie, spodniach w prążki i…

…z czerwonym nosem. I prowadzącego pod rękę pannę Drapes.

Personel patrzył na to zbyt zaszokowany, by zareagować.

— Panie i panowie — rzekł Bent, a jego głos zabrzmiał dźwięcznie w nagłej ciszy. — Winien wam jestem liczne przeprosiny. Popełniłem wiele błędów. Właściwie całe moje życie było pomyłką. Uważałem, że prawdziwa wartość kryje się w bryłach metalu. Tymczasem wiele z tego, w co wierzyłem, okazało się bezwartościowe, ale pan Lipwig uwierzył we mnie, a więc jestem tu dzisiaj. Róbmy pieniądze oparte nie na geologicznym przypadku, ale na pracowitości rąk i umysłów. A teraz…