Выбрать главу

Przerwał, gdyż panna Drapes ścisnęła go za rękę.

— A tak, jak mogłem zapomnieć… — podjął. — Obecnie wierzę z całego serca w to, że w sobotę panna Drapes poślubi mnie w Kaplicy Uciech w Gildii Błaznów, gdzie ceremonię poprowadzi wielebny brat „Rewel” Whopply. Oczywiście wszyscy jesteście zaproszeni…

— …tylko uważajcie, w co się ubierzecie, bo to bielony ślub — dodała panna Drapes nieśmiało, choć raczej tylko sądziła, że nieśmiało.

— A teraz pozostaje mi… — próbował kontynuować Bent, ale personel banku uświadomił sobie, co właśnie usłyszał, i ruszył do narzeczonych.

Kobiety otoczyły już-wkrótce-nie-pannę Drapes, ściągane ku niej przez legendarnie wysoką grawitację pierścionka zaręczynowego. Mężczyźni przeszli od poklepywania pana Benta po ramieniu do rzeczy niewyobrażalnych, które obejmowały też podniesienie go na ramiona i marsz wokół sali.

W końcu Moist musiał unieść dłonie do ust i zakrzyknąć:

— Spójrzcie na zegar, panie i panowie! Nasi klienci czekają! Nie stawajmy na drodze finansów! Nie możemy blokować przepływu pieniądza!

…i zastanowił się, co teraz robi Hubert…

* * *

Wysuwając w skupieniu czubek języka, Igor wyjął z bulgoczących trzewi Chlupera cienką rurkę. Kilka bąbelków wzniosło się zygzakiem w centralnym zespole wodnym i z chlupnięciem pękło na powierzchni.

Hubert odetchnął z ulgą.

— Dobra robota, Igorze. Jeszcze tylko jedna… Igorze?

— Tu jeftem, fir — odezwał się Igor, wychodząc zza jego pleców.

— Wydaje się, że to działa, Igorze. Dobry stary dywizowany krzem… Ale jesteś pewien, że potem nadal będzie działał jako model ekonomiczny?

— Tak jeft, fir. Jeftem pewien nowej macierzy zaworów. Miafto będzie wpływało na Chlupera, jefli pan zechce, ale już nie na odwrót.

— Nawet wtedy byłoby straszne, gdyby wpadł w niepowołane ręce, Igorze. Zastanawiam się, czy powinienem zaprezentować Chlupera rządowi. Jak sądzisz?

Igor zastanowił się chwilę. Doświadczenie mówiło mu, że według podstawowej definicji „niepowołane ręce” oznaczały właśnie „rząd”.

— Myflę, że powinien pan korzyftać z okazji i częfciej ftąd wychodzić — stwierdził łagodnie.

— Tak, chyba rzeczywiście się przepracowuję — przyznał Hubert. — Hm… Co do pana Lipwiga…

— Tak?

Hubert wyglądał jak ktoś, kto zmaga się z własnym sumieniem i właśnie dostał kolanem w oko.

— Chciałbym oddać złoto do skarbca. To by zakończyło wszystkie kłopoty.

— Przecież zoftało fkradzione już dawno, fir — tłumaczył cierpliwie Igor. — To nie była pańfka wina.

— Nie, ale zarzucali to panu Lipwigowi, który zawsze był dla nas dobry.

— O ile wiem, obronił fię przed tym, fir.

— Ale przecież możemy je oddać — upierał się Hubert. — Wróciłoby wtedy z tego miejsca, gdzie je zabrano, prawda?

Z cichym metalicznym zgrzytem Igor poskrobał się po głowie. Obserwował wydarzenia staranniej, niż miał ochotę Hubert. O ile dobrze zrozumiał, Lavishowie już wiele lat temu przehulali brakujące złoto. Pan Lipwig wpadł w kłopoty, ale Igor miał wrażenie, że kłopoty trafiały pana Lipwiga jak wielka fala stado kaczek. Po chwili fali już nie było, ale kaczek jakoś nie ubywało.

— Być może — przyznał.

— Czyli byłoby to słuszne, Igorze, prawda? — nalegał Hubert. — On był dla nas taki miły… Jesteśmy mu winni jakąś przysługę.

— Nie wydaje mi fię…

— To jest rozkaz, Igorze!

Igor uśmiechnął się promiennie. Nareszcie! Cała ta uprzejmość działała mu już na nerwy. On czekał na obłąkane rozkazy. Dla nich każdy Igor się rodził (a w pewnym zakresie był budowany). Wykrzyczany rozkaz, by zrobić coś wątpliwego moralnie, o nieprzewidywalnych konsekwencjach? Fłodkie!

Oczywiście, gromy i błyskawice byłyby bardziej odpowiednie. Tutaj słyszał jedynie bulgotanie Chlupera i ciche, szklane brzęki, które zawsze budziły w nim uczucie, że trafił do fabryki agatejskich dzwonków. Ale czasem trzeba po prostu improwizować.

Uzupełnił małą kolbę Rezerw Złota do znacznika dziesięciu ton, przez minutę czy dwie majstrował przy błyszczącej macierzy zaworów, po czym odstąpił.

— Kiedy przekręcę to kółko, jafnie panie, Chluper złoży w fkarbcu analog dziefięciu ton złota, a potem zamknie łącze.

— Bardzo dobrze, Igorze.

— Ehm… Nie miałby pan ochoty czegof krzyknąć, fir?

— Na przykład czego?

— No, fam nie wiem… Na przykład „Powtarzali stale… przepraszam, ftale… przeprafam… że jeftem faleńcem, ale teraz im pokażę!”.

— Jakoś to do mnie nie pasuje…

— Nie? — zmartwił się Igor. — To może jakif fmiech?

— A to pomoże?

— Tak jeft, fir. Mnie pomoże.

— No dobrze. Jeśli tak ci zależy…

Hubert łyknął wody z dzbanka, którego przed chwilą użył Igor, i przepłukał gardło.

— Ha… — powiedział. — Ehm… hahahh hah HA HA HA HA HA HA…

Jakże marnuje się ten wspaniały talent, pomyślał Igor i przekręcił gałkę.

Chlup!

* * *

Nawet tutaj, w skarbcu, słychać było szum gorączkowej aktywności w głównej hali banku.

Moist uginał się pod skrzynią banknotów — ku irytacji Adory Belle.

— Dlaczego nie możesz ich schować do sejfu?

— Bo sejfy są pełne monet. Zresztą musimy na razie trzymać je tutaj, dopóki wszystkiego nie uporządkujemy.

— Tak naprawdę chodzi ci o demonstrację! Tryumf nad złotem!

— Trochę tak.

— Znowu ci się udało.

— Nie ująłbym tego w taki sposób. Gladys stara się o posadę mojej sekretarki.

— Dobra rada: nie pozwalaj jej siadać sobie na kolanach.

— Mówię poważnie! Ona jest straszna! Prawdopodobnie zechce teraz zająć moje miejsce! Wierzy we wszystko, co przeczyta!

— No to masz rozwiązanie. Wielkie nieba, Gladys to najmniejszy z twoich problemów.

— Każdy problem to okazja — oświadczył z godnością Moist.

— No więc jeśli znowu zirytujesz Vetinariego, będziesz miał absolutnie niepowtarzalną okazję, by już nigdy nie potrzebować kapelusza.

— Nie… Wydaje mi się, że on lubi opozycję.

— A potrafisz przewidzieć, jak bardzo?

— Nie. To właśnie mi się podoba. Z punktu bez powrotu roztacza się wspaniały widok.

Moist otworzył skarbiec i ustawił skrzynię na półce. Wyglądała na nieco zagubioną i samotną, ale wyczuwał drgania oznaczające, że ludzie pana Spoolsa w mennicy pracują ciężko, by zapewnić jej towarzystwo.

Adora Belle oparła się o framugę i przyglądała mu się uważnie.

— Podobno kiedy mnie nie było, znajdowałeś sobie różne ryzykowne zajęcia. To prawda?

— Lubię igrać z niebezpieczeństwem.

— Ale nie robisz nic takiego, kiedy jestem w pobliżu — zauważyła. — Czyli budzę dostatecznie silny dreszcz emocji?

Zbliżyła się. Obcasy pomagały, naturalnie, ale Igła potrafiła się poruszać jak kołysząca się kobra. Te surowe, wąskie i demonstracyjnie skromne sukienki wszystko pozostawiały wyobraźni, co jest o wiele bardziej podniecające niż niepozostawianie niczego. Spekulacje zawsze są ciekawsze od faktów.