Выбрать главу

— Władco Gwiazd?

— Chyba powiedzieli mi, gdzie się ukrywają. Nie jestem pewien. I mają tam przesyłacz. — Popatrzył na Kyo niewidzącym wzrokiem, potem znów pochylił się nad mapą. — Gdyby tam byli…, gdybym mógł się tam dostać i pokrzyżować im plany, gdybym mógł wysłać z ich przesyłacza chociaż jedną wiadomość do Ligi, gdybym mógł…

Kontynent Południowo-Zachodni został zbadany tylko z powietrza, dlatego na mapie zaznaczono jedynie linię brzegową, góry i główne rzeki; pozostawały setki kilometrów niezbędnej pustki — i nieznany cel.

— Ale przecież nie mogę tu siedzieć z założonymi rękami — mruknął Rocannon. Podniósł wzrok i napotkał czyste, nieodgadnione spojrzenie Kyo.

Przespacerował się po kamiennej podłodze tam i z powrotem. Radio szumiało i trzeszczało.

Jedna rzecz przemawiała na jego korzyść: wróg nie będzie się go spodziewał. Wróg był przekonany, że ma całą planetę dla siebie. Ale była to jedyna przewaga Rocannona.

— Chciałbym użyć przeciwko nim ich własnej broni wyznał. — Myślę, że spróbuję ich odnaleźć. Na południu… Posłuchaj, Kyo, obcy zabili moich ludzi, podobnie jak twoich. Obaj — ty i ja — jesteśmy tu samotni, i obaj musimy mówić obcym językiem. Chciałbym, żebyś mi towarzyszył.

Sam nie bardzo wiedział, co popchnęło go do złożenia tej propozycji.

Przez twarz Fiana przemknął cień uśmiechu. Mały człowiek wyciągnął ręce przed siebie, rozkładając dłonie. Płomyki świec tkwiących w ściennych lichtarzach drgnęły, pochyliły się i zamigotały.

— Przepowiedziane było, że Wędrowiec będzie sobie wybierał towarzyszy — powiedział Kyo. — Na jakiś czas. — Wędrowiec? — powtórzył Rocannon, lecz tym razem Fian nie odpowiedział na jego pytanie.

III

Pani zamku powoli przeszła przez wysoko sklepioną komnatę, szeleszcząc spódnicami po kamiennej podłodze. Jej ciemna twarz z wiekiem pociemniała jeszcze bardziej, jak na starych ikonach, jasne włosy stały się białe; ale jej rysy zachowały piękno świadczące o pochodzeniu ze starego rodu. Rocannon skłonił się i pozdrowił ją na sposób jej ludzi:

— Witaj, pani na Hallan, córko Durhala, Piękna Haldre! — Witaj, Rokananie, mój gościu — odpowiedziała, spoglądając na niego z góry spokojnym wzrokiem. Podobnie jak większość angyarskich kobiet i wszyscy mężczyźni, była od niego znacznie wyższa. — Powiedz mi, dlaczego wyruszasz na południe.

Powoli szła przed siebie, a Roccanon szedł obok niej. Otaczał ich półmrok i kamień, na wyniosłych ścianach wisiały ciemne gobeliny; zimne światło poranka, wpadające przez rząd okiem w głównej nawie, załamywało się pośród czarnych krokwi nad głowami.

— Jadę, żeby odnaleźć swych wrogów, pani. — A kiedy już ich znajdziesz?

— Mam nadzieję, że zdołam wejść do ich… ich zamku i skorzystać z ich… urządzenia do wysyłania wiadomości, żeby zawiadomić Ligę, że są tu, na tym świecie. Ukrywają się tutaj i mała jest szansa, że ktoś ich odnajdzie: światów jest tyle, ile ziarenek piasku na morskim brzegu. A jednak trzeba, żeby ich odnaleziono. Wyrządzili wam krzywdę i będą robić jeszcze gorsze rzeczy na innych światach. Haldre skinęła głową.

— Czy naprawdę chcesz jechać tylko z kilkoma ludźmi? — Tak, pani. To długa droga. Musimy przepłynąć morze. A wobec ich przewagi jedyną moją szansą jest chytrość, nie siła.

— Będziesz potrzebował nie tylko chytrości, Władco Gwiazd — powiedziała stara kobieta. — Zatem dam ci czterech lojalnych średnich ludzi, jeśli to ci wystarczy, dwa juczne wiatrogony i sześć pod siodło, jeden czy dwa kawałki srebra na wypadek, gdyby jacyś barbarzyńcy w obcych krajach żądali od was zapłaty za nocleg… a także mojego syna, Mogiena.

— Mogien pojedzie ze mną? Obdarowałaś mnie hojnie, pani, ale to jest największy dar!

Przez chwilę patrzyła na niego jasnym, posępnym, nieugiętym wzrokiem.

— Cieszę się, że jesteś zadowolony, Władco Gwiazd.

Podjęła na nowo przerwaną przechadzkę z Rocannonem u boku. — Mogien pragnie tej wyprawy z miłości do ciebie i powodowany żądzą przygód; a ty, wielki książę, podejmujący ryzykowną misję, pragniesz jego towarzystwa. Sądzę zatem, że jego droga jest twoją drogą. Ale chcę, żebyś zapamiętał, co ci teraz powiem, i nie obawiał się mego gniewu, jeśli powrócisz: nie przypuszczam, aby Mogien powrócił wraz z tobą.

— Ależ, pani, on jest dziedzicem Hallan.

Haldre szła przez jakiś czas w milczeniu. Przy końcu komnaty, pod pociemniałym ze starości gobelinem przedstawiającym walkę uskrzydlonych gigantów z jasnowłosymi ludźmi, zawróciła i dopiero wtedy odezwała się ponownie:

— Hallan znajdzie innych dziedziców. — Jej głos był spokojny, zimny i pełen goryczy. — Wy, Władcy Gwiazd, znowu pojawiliście się wśród nas, przynosząc nowe drogi i nowe wojny. Reohan zmienił się w proch; jak długo będzie stał Hallan? Nasz świat jest zaledwie ziarnkiem piasku na brzegach nocy. Wszystko się teraz zmienia. Ale jednego jestem pewna: nad naszym rodem zawisła ciemność. Moja matka, którą znałeś, w swym szaleństwie zabłądziła w lesie; mój ojciec został zabity w bitwie, mój mąż — zdradą: a kiedy urodziłam syna, moja dusza rozpaczała wśród radości przeczuwając, że jego życie będzie krótkie. Nie rozpaczam dlatego, że musi umrzeć: on jest Angya, nosi podwójne miecze. Ale moim ciemnym przeznaczeniem jest rządzić samotnie tym upadającym królestwem, żyć i żyć, i przeżyć was wszystkich…

Ponownie zamilkła na chwilę.

— Będziesz potrzebował większego skarbu, niż mogę ci dać, żeby okupić swoje życie lub swoją drogę. Weź to. Daję to tobie, Rokanonie, nie Mogienowi. Ciemność, która nad tym ciąży, nie jest związana z tobą. Czyż nie należał niegdyś do ciebie w mieście na krańcu nocy? Dla nas był tylko ciężarem i cieniem. Zabierz to z powrotem, Władco Gwiazd, i użyj jako okup lub podarek.

Zdjęła z szyi złoty łańcuch z wielkim, błękitnym kamieniem — naszyjnik, który kosztował życie jej matki — i podała go Rocannonowi w wyciągniętej dłoni. Wziął go, niemal ze zgrozą rejestrując cichy, zimny brzęk złotych ogniw, i podniósł oczy na Haldre. Stała naprzeciw niego, bardzo wysoka; jej błękitne oczy wydawały się ciemne w ciemnościach zalegających komnatę.

— Teraz zabierz ze sobą mojego syna, Władco Gwiazd, i idź swoją drogą. Oby twoi wrogowie zmarli nie spłodziwszy synów.

Światło pochodni, dym i pośpieszna krzątanina cieni na zamkowym lądowisku, głosy zwierząt i ludzi, gwar i zamieszanie — wszystko to pasiasty wiatrogon Rocannona pozostawił za sobą jednym uderzeniem skrzydeł. Hallan leżał teraz w dole, pod nimi — mała plamka jasności na ciemnym kolisku wzgórz; jedynym dźwiękiem był szum powietrza, kiedy wielkie, ledwo widoczne skrzydła wznosiły się i opadały miarowo. Z tyłu, na wschodzie, niebo pobladło, a Wielka Gwiazda płonęła jak jasny kryształ, obwieszczając nadejście słońca; ale do świtu było jeszcze daleko. Dzień i noc następowały po sobie statecznie i bez pośpiechu na tej planecie, której obrót trwał trzydzieści godzin. Pory roku również zmieniały się powoli; właśnie zbliżało się wiosenne zrównanie dnia z nocą, po którym nastąpić miało czterysta dni wiosny i lata.

— Będą śpiewać o nas pieśni w zamkach — powiedział Kyo, siedzący za Rocannonem na grzbiecie pasiastego wiatrogona. — Będą śpiewać o tym, jak Wędrowiec i jego towarzysze jechali po niebie w ciemnościach, na południe, zanim nastała wiosna… — Zaśmiał się z cicha.