Выбрать главу

Dolg krzyknął, nie z powodu błyskawicy, lecz dlatego, że zobaczył, którędy podążają czterej śpiący wielcy mistrzowie.

Szli tuż za Cieniem i za nim. Tak blisko, że gdyby mieli płuca, to z pewnością czułby na karku ich oddechy.

Mignęły mu tylko ich długie do ziemi opończe i dwa lub trzy nakrycia głowy – czarne płaskie kapelusze o szerokich rondach, z całkiem innej epoki.

Wyglądali potwornie groźnie, kiedy tak posuwali się za nim. Jakby mieli zamiar wbić w jego szczupłe barki swoje wychudłe szponiaste palce.

Tak, nie ulegało wątpliwości, że ich obecność przeraża chłopca. Wkrótce jednak miał przeżyć kolejny szok. Znacznie gorszy od tamtego.

Znacznie, znacznie gorszy!

Wyglądało na to, że Cień również czerpie nowe siły z wyładowań atmosferycznych. Przede wszystkim stał się dużo wyraźniejszy, wyglądał prawie tak, jakby kontury należały do żywej osoby.

W zimnym świetle błyskawicy Dolg widział… Nie, nie twarz Cienia, na to oczy chłopca znajdowały się zbyt nisko, a poza tym błyskawice przelatywały zbyt szybko, ale zobaczył jakiś dziwny blask na piersi Cienia, jakby światło odbijało się w czymś połyskliwym, co było ukryte pod szeroką czarną opończą.

Znak promienistego Słońca.

Z gardła Dolga wyrwał się krzyk przerażenia i chłopiec rzucił się do ucieczki. Na oślep w czarny las.

Rozdział 7

Sen nie przychodził tej nocy do księżnej Theresy. Zresztą to zrozumiałe. Skąd miał się brać spokój niezbędny do tego, by zasnąć? Jej córka została uprowadzona przez strasznych wrogów, a zięć znajdował się w objęciach śmierci. Najstarszy wnuk wyruszył w drogę, by pomóc rodzicom, małe dwunastoletnie dziecko znajdowało się teraz całkiem samo na nieznanych drogach. Chłopiec miał do wypełnienia zadanie, którego istoty nikt nie znał, a które będzie od niego wymagać wiele sił i poświęcenia.

Dwoje młodszych wnucząt księżnej zniknęło z domu wczesnym rankiem. Prawdopodobnie malcy wyruszyli za starszym bratem, którego uwielbiali.

Nawet wierny pies Nero opuścił dom. Towarzyszył swemu małemu panu w śmiertelnej wędrówce. Tak, Theresa nazywała w myślach tę wyprawę śmiertelną wędrówką, bo tak bardzo się bała o los swego wnuka.

Wcale też nie poprawiało sprawy to, że po obiedzie spała kilka godzin, bo tak strasznie była zmęczona wydarzeniami, jakie miały miejsce nad ranem.

Teraz myśli kłębiły jej się w głowie.

Dolg, ukochany wnuk. Próbowała sobie wyobrazić jego twarzyczkę. Te czarne jak sadza włosy, opadające w lokach na czoło i na kołnierzyk koszuli. Tę bladą skórę i niewiarygodnie piękne rysy twarzy. Dolg wyglądał jak cudowna istota nie z tego świata.

Oczy… Które najpierw tak wszystkich przeraziły, gdy stwierdzili, że jednolicie czarna tęczówka pokrywa niemal całą gałkę, a wąskie smużki białka widoczne są jedynie na obrzeżach. Dokładnie tak samo jak u zwierząt. Taran w gniewie zwykła mówią że Dolg ma focze oczy, ale to nieprawda. Foki mają oczy lekko wyłupiaste, czego nie można powiedzieć o Dolgu. Oczy Dolga są głębokie, czarne i nieprzeniknione.

Chłopiec ma też długie czarne rzęsy. Jest bajecznie wprost urodziwy i… taki obcy. Ale to dobre dziecko. Spokojne, miłe i życzliwe ludziom.

Dlaczego właśnie on musi być poddany takiej okropnej próbie?

Nie, trudno, wszelkie usiłowania na nic. Theresa dzisiejszej nocy i tak nie zaśnie.

Cichuteńko wyślizgnęła się z łóżka, by nie budzić wiernej pokojówki śpiącej w pokoju obok. Włożyła elegancki szlafroczek, a na nogi ranne pantofle i bezszelestnie wymknęła się za drzwi.

Było lato, noc ciepła, ale księżna nie miała ochoty wychodzić do ogrodu. Na schodach werandy leżały te potworne kamienne tablice z inskrypcjami na temat śpiących wielkich mistrzów. Erling i ona zbudzili kilku z nich… nie, nie do życia, to złe określenie, ale w każdym razie do jakiejś egzystencji pod postacią cieni.

Theresa strasznie się bała, że te cienie teraz tropią jej małego wnuczka Dolga. I to z jej winy.

Ale skąd oni mieli wiedzieć, czym się to skończy? Duchy chciały przecież, by Erling przyniósł tablice do Theresenhof, gdzie będą bezpieczne.

Ech, to wszystko takie skomplikowane, takie trudne!

Zeszła na dół do kuchni. Panowało tu nadal przyjemne ciepło po dziennym gotowaniu, było przytulnie i spokojnie. W kuchniach na ogół nic nie straszy.

Theresa odczuwała zbyt wielki niepokój, by siedzieć. Stała po prostu przy oknie i wyglądała na dwór.

Noc była ciemna, księżyc już zaszedł, ale na wschodzie niebo rozdzierały raz po raz błyskawice.

To dobrze, że burza tak daleko, myślała Theresa. I dobrze, że nie na zachodzie, dokąd poszły dzieci.

Sądziła, naturalnie, że musiały pójść ku szwajcarskim górom, gdzie czekał śmiertelnie zraniony ojciec. Nie przyszłoby jej do głowy, że dzieci mogły udać się na wschód.

W drzwiach pojawił się Erling. Theresa instynktownie poprawiła szlafroczek pod szyją i otuliła się nim szczelniej.

– Słyszałem, że schodziłaś po schodach. A później zobaczyłem światło w kuchni – powiedział. – Nie przeszkadzam ci?

– Nie, nie! Przeciwnie!

– Ty też nie możesz spać?

– Nie, przewracałam się tylko z boku na bok. Usiądź przy stole, Erlingu. Dobrze jest mieć towarzystwo w takim niepokoju.

Erling zrobił, jak prosiła. Siedzieli każde po swojej stronie stołu ustawionego pośrodku kuchni, a wielkiego tak, że mogłoby przy nim zasiąść z pięćdziesiąt osób. To była bardzo ładna i przytulna kuchnia, z wypolerowanymi do połysku miedzianymi rondlami na ścianach i z warkoczami czosnku zwieszającymi się spod sufitu. Ogromny, pomalowany na biało piec chlebowy zajmował jedną całą ścianę i znaczną część pomieszczenia.

Theresa postawiła na stole świecę. To było dla niej zupełnie nie znane uczucie, siedzieć w środku nocy w kuchni, a na dodatek w towarzystwie mężczyzny!

Jakie to dziwne – rzekła filozoficznie nastrojona. – W strachu, niepokoju i napięciu człowiek na ogół nie płacze. Jakby wszystkie zmysły i uczucia zostały zablokowane. Chociaż moi bliscy rozpierzchli się gdzieś po świecie i grozi im wielkie niebezpieczeństwo, ja nie płaczę. Nie mogę, ale też i nie mam potrzeby.

Erling skinął głową.

– To przyjdzie później. Człowiek w takim napięciu nawet nie jest w stanie odczuwać smutku.

Theresa spoglądała na niego ukradkiem. Wydawał się taki spokojny i bezpieczny, Theresa była mu szczerze wdzięczna, że jest teraz przy niej. Nagle uświadomiła sobie, że nie zniosłaby tego wszystkiego, gdyby Erlinga nie było w Theresenhof.

Ze smutnym uśmiechem przypomniała sobie, jak niegdyś pragnęła, by Tiril poślubiła Erlinga zamiast tajemniczego Móriego. Teraz już tak nie myślała. Tiril i Móri stanowili jedno, byli nierozłączni.

Inna przelotna myśl pojawiła się w jej głowie. Była rada, że Tiril nie wybrała Erlinga. Z jakiegoś powodu teraz ta ewentualność nie wydawała jej się sympatyczna.

Drgnęła na dźwięk jego głosu.

– Thereso… Czy byłabyś w stanie rozmawiać o czymś innym niż ten rozdzierający serce niepokój gnębiący zarówno ciebie, jak i mnie?

– Z pewnością byłaby to pociecha, móc rozproszyć choć na chwilę bolesne myśli. Bo przecież i tak nic zrobić nie możemy. I to właśnie jest najbardziej rozpaczliwe. Nie możemy pomóc, natomiast zdołaliśmy zaszkodzić. Mam na myśli to, co się stało, kiedy próbowaliśmy odczytywać inskrypcje na kamiennych płytach.

– Ja powinienem teraz być przy Dolgu – rzekł Erling jakby sam do siebie. – On tam samotnie zmaga się z losem, a ja, dorosły, silny i zdrowy mężczyzna, siedzę tu bezczynnie.

– Wróciłeś za późno, żeby mu towarzyszyć, wiesz o tym. Poza tym tam też niewiele byś mógł zrobić.