– Moje małe wnuki – szeptała. – Niech wszystkie moce niebieskie chronią je dzisiejszej nocy!
– Powinienem być z Dolgiem – powtórzył znowu Erling. – Ale, Thereso, my oboje jesteśmy tylko zwyczajnymi śmiertelnikami. W niczym nie przypominamy Móriego i Dolga. I czujemy się tacy bezsilni.
– Jestem ci wdzięczna, że należysz do zwyczajnych śmiertelników i nie masz żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Cieszę się, że jesteśmy razem dzisiejszej nocy, ty i ja. Cieszę się, że tak po ziemsku martwimy się, czy dzieci teraz nie marzną i nie są głodne albo przestraszone.
Erling uścisnął jej rękę. Długo wsłuchiwali się w nocną ciszę, a ich myśli krążyły wokół tych, na których czekali.
Gdzie jest Tiril? I Móri, i Dolg? Co robią Villemann i Taran, a także Nero?
Przede wszystkim jednak martwili się o zbyt jeszcze młodego, samotnego Dolga.
Rozdział 8
Dolg nie zaszedł, oczywiście, zbyt daleko w tym ciemnym lesie. Kolejna błyskawica oświetliła fragment drogi, zdołał zobaczyć szlak przed sobą, ale niemal natychmiast wszystko znikło i po chwili chłopiec zaplątał się w zarośla. Gałęzie biły go po twarzy i po rękach, ale on przedzierał się naprzód w nocnych ciemnościach… Nagle wpadł do jakiejś kamienistej rozpadliny. Nie było wprawdzie głęboko, ale potłukł się boleśnie.
Skąd przyszło mu do głowy, że mógłby uciec od cieni? Duchy w ciemnościach widzą równie dobrze jak przy dziennym świetle. Przenikają swobodnie przez drzewa i kamienie, jeśli to konieczne.
Znowu szły tuż – tuż za nim i przerażony chłopiec zaczął rozpaczliwie krzyczeć. Próbował wydostać się rozpadliny, spojrzał w górę, rozglądał się na wszystkie strony i właśnie wtedy nadeszła kolejna błyskawica.
Jego krzyk zagłuszał dudnienie grzmotu. Przed nim, w miejscu dokąd miał zamiar uciekać, stał piąty wielki mistrz.
Wysoko, bardzo wysoko ponad głową Dolga tkwiła najokropniejsza zjawa, jakiej chyba nie mógłby sobie wyobrazić.
Był to wysoki, kościsty i pochylony starszy mężczyzna, ubrany tak jak inni na czarno, w szerokiej opończy, ale bez kapelusza. Ten wielki mistrz był mnichem i najwyraźniej za życia mieszkał w klasztorze. Ascetyczne ubranie, ascetyczne oblicze, a mimo to trudno było się oprzeć jego wielkiemu autorytetowi.
Są tacy ludzie, którzy po dotknięciu jakiegoś przedmiotu, który trzymał w rękach ktoś inny, potrafią wiele o tamtej osobie powiedzieć. Młody Dolg nie potrzebował dotykać żadnych przedmiotów. Wystarczyło, że popatrzył. Teraz też miał wrażenie, iż wie o tej zjawie wszystko. A może też było tak, że owa podobna do cienia istota, tkwiąca na krawędzi rozpadliny, chciała zaszczepić w duszy chłopca przerażenie?
Tak, bo o innych cieniach kręcących się wokół niego nie. wiedział właściwie nic.
Błyskawicznie, dosłownie w ciągu ułamka sekundy chłopiec zrozumiał, jakiego rodzaju człowiekiem był za życia ten upiór. Nie wiedział absolutnie nic na temat Tomasa de Torquemady. Nie miał pojęcia, jak brzmi imię wysokiego, czarnego cienia. Ale w okamgnieniu zobaczył wspaniały królewski zamek; ów człowiek stał obok królewskiej pary, Ferdynanda oraz Izabelli Hiszpańskiej – Dolg nie wiedział, oczywiście, co to za ludzie – i wszystko wskazywało na to, że jest im niemal równy dostojeństwem. Chłopiec zobaczył półnagich mnichów, biczujących swoje pochylone grzbiety w podobnych do grobowych krypt klasztornych celach, a obok na krzesłach leżały włosiennice. Dolg widział też, jak ten człowiek siada do stołu, na którym znajdują się wyłącznie najbardziej niezbędne pokarmy. Kolejne wizje następowały po sobie tak szybko, że Dolg nie był w stanie oddzielać poszczególnych obrazów, widział, jak ten wielki inkwizytor przesłuchuje heretyków, tych, którzy odważyli się wyznawać inną wiarę niż on sam, widział nieszczęsnych odszczepieńców w ponurych izbach tortur, jednych powieszonych głowami w dół, innych z zatkanymi ustami, choć pojęcia nie miał, dlaczego, widział ich w drodze do katedry okrytych wiązkami złocistej słomy z czerwonymi krzyżami na plecach i na piersiach, a tam czekał na nich inkwizytor, surowy i nieubłagany.
Tylko tyle Dolg zdołał zauważyć, przeleciało mu przed oczyma znacznie więcej obrazów, ale nie był w stanie pojąć, co przedstawiają. W tym, co zdołał rozróżnić, nie było ani jednej sceny ukazującej dobro.
Błyskawiczne obrazy przeminęły. Ciężko dysząc ze strachu, z twarzą zalaną łzami, Dolg wyciągnął magiczną runę ojca spod koszuli na piersi. Drżącymi rękami uniósł ją i trzymał przed marą.
Było ciemno, lecz Dolg usłyszał zdumiewający wybuch, poprzedzony krótkim, złowieszczym śmiechem.
Chłopiec nie pojmował, co to. Pojęcia nie miał, że Tomas de Torquemada znał runy równie dobrze jak on sam. To przecież sam wielki inkwizytor przyczynił się do powstania obu ksiąg zwanych „Rödskinna”. Jedną z nich otrzymał wielki mistrz Zakonu Świętego Słońca, drugą spisał biskup Gottskalk wykorzystując wiedzę zdobytą na Sorbonie. Osobisty udział Torquemady w powstaniu ksiąg polegał na przekazywaniu wiedzy, a następnie na korespondencji z mnichem, jego uczniem i następcą, który to fakt przez całe życie utrzymywał w najściślejszej tajemnicy. Jako fanatyczny katolik odżegnywał się od tego rodzaju wiedzy, a jednocześnie pociągała go ona z przemożną siłą.
Gdy Dolg stał z runą wyciągniętą w stronę upiora, Cień jednym gwałtownym szarpnięciem wydostał go z rozpadliny. Dolg wrzasnął jeszcze głośniej i, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, co robi, skierował magiczny amulet w stronę Cienia.
Ten syknął gniewnie, oburzony.
– Głupcze, nie machaj mi tym przed oczyma! Ja ci przecież pomagam!
– Nie – jęknął Dolg na pół z płaczem i opuścił rękę trzymającą runę. – Ty jesteś jednym z nich. Widziałem znak Słońca na twojej piersi.
Cień milczał przez chwilę, a potem rzekł spokojnie:
– Nie jestem jednym z nich. Nie jestem członkiem żadnego śmiesznego, napuszonego zakonu. To taka nowa moda, z którą ja nie mam nic wspólnego.
Usłyszeli groźne pomruki od strony pięciu wielkich mistrzów, których uraziły słowa Cienia na temat śmiesznego zakonu. Dolg udał jednak, że nic do niego nie dotarło. Odwrócił się w stronę, gdzie, jak sądził, znajduje się Cień.
– Więc ty należysz do starszych wielkich mistrzów? Z dawnych czasów?
Nieoczekiwanie w głosie Cienia dało się wyczuć śmiertelne zmęczenie.
– Tak. Z naprawdę bardzo, bardzo dawnych czasów. Ale wielki mistrz… Nie. Ten tytuł został wymyślony znacznie później. W epoce rycerskiej, może nawet w czasach krzyżowców.
Dolg zastanawiał się chwilę, potem odetchnął.
– W takim razie ufam ci. Muszę ci ufać. Przykro mi, jeśli cię uraziłem, nie miałem takiego zamiaru, ale byłem przestraszony. Poczułem się zdradzony przez jedynego przyjaciela.
– Rozumiem cię – odparł Cień krótko. Kolejna błyskawica rozdarła niebo i wtedy zobaczyli, że pięciu wielkich mistrzów otacza ich kręgiem. Teraz jednak Dolg nie zwracał na nich uwagi. Nie mogli mu nic zrobić, dopóki ma do wykonania swoje obecne zadanie. Tak zapewniał Cień.
Dolg wiedział o tym bardzo dobrze. Wiedział, że pozwolą mu wykonać zadanie, ponieważ oni sami zrobić tego nie mogą. Ale później rzucą się na niego.
Poczuł się bardzo mały, samotny i bezradny.
Tylko myśl o umierającym ojcu skłaniała go do działania. Ojciec nie miał teraz nikogo prócz niego.
– Cicho – nakazał Cień.
Dolg nasłuchiwał.
Z daleka dochodziły do nich odgłosy kroków, jakby ktoś wspinał się na wzgórza.