Głos Dolga brzmiał surowo, choć uśmiech na jego twarzy świadczył, że się nie gniewa na siostrę.
– Natychmiast się uspokój! A nie, to stanie się tak, jak powiedział Villemann, zawrócisz i będziesz się musiała na własną rękę dostać do domu.
Taran zamilkła.
To dziwne, że oni nie widzą swoich duchów opiekuńczych, myślał Dolg. Tylko jego, Cienia. Ale mama mówiła, że on jest wyjątkowy. Nie żaden zwyczajny duch opiekuńczy. To towarzysze taty wybrali go, jeszcze zanim ja się urodziłem.
Chłopiec uważał, że akurat to jest trochę przerażające, ale mama prosiła, żeby się nie bał.
Mama! O Boże, a jeśli już nigdy więcej nie zobaczymy mamy, myślał Dolg, patrząc z troską na swoje rodzeństwo. Dla nich by to była tragedia, ale jak jest ze mną? Mama, taka młodzieńcza jak dziewczyna, a mimo to dająca tyle ciepła i poczucia bezpieczeństwa, kiedy przychodzę do niej zasmucony.
Dolg w dzieciństwie często bywał smutny. Tylko że nigdy tego nie okazywał. Wiedział, że różni się od innych dzieci, i to sprawiało, że czuł się bardzo samotny. Zdarzało się, że obcy ludzie na jego widok czynili znak diabła, żeby się uchronić przed złem. Albo żegnali się znakiem krzyża, co było tak samo przerażające.
Mówiono o nim, że jest podmieńcem, ale najczęściej mówiono, że jest elfem, który zabłąkał się w świecie ludzi.
Kiedy było mu bardzo trudno, szedł do mamy. Nie płakał, me potrzebował też nic mówić, ona rozumiała wszystko. Dolg wiedział, że mama również miała niełatwe dzieciństwo. Nie w taki sposób jak on, ale uważał, że mama wie, co to znaczy być innym. Dlatego kiedy dzieci dokuczały mu z powodu jego oczu albo z powodu koloru skóry tak, że ból palił w piersi, siadał bez słowa obok mamy. Ona obejmowała go mocno, przytulała policzek do jego włosów. Wyczuwał jej bezradność i smutek, że nie może pomóc swemu niezwykłemu synkowi.
I teraz mama znalazła się w niebezpieczeństwie. A z ojcem było jeszcze gorzej.
Dolg i jego tata, czarnoksiężnik, zawsze złączeni byli poczuciem wielkiej wspólnoty. I właśnie przede wszystkim ojca chłopiec musiał teraz ratować.
Dolg zdawał sobie sprawę, iż przyszedł na świat z całkiem wyjątkowych powodów. Tata wytłumaczył mu, że życzyli sobie tego jego niewidzialni towarzysze.
Tylko że ta podróż, którą teraz Dolg odbywa, nie była przewidywana. Nieszczęście, jakie spadło na rodziców i wuja Erlinga, zaskoczyło wszystkich, również duchy. A więc zadanie, jakie teraz Dolg miał wypełnić, to jeszcze nie to, dla którego się urodził.
Miał nadzieję, że zdąży dorosnąć, zanim przyjdzie mu przejść przez najważniejszą próbę.
Szli przez cały dzień. Schodzili w dół z okolicy, w której wyroili, wciąż na wschód, a może trochę na północny wschód, Dolg nie bardzo to potrafił ocenić.
Zeszli na dół, w doliny, mijali nawet równiny, ale teraz teren znowu zaczynał się wznosić. Byli w kompletnie nie znanych stronach, Dolg nie miał pojęcia, gdzie się znajdują.
Młodsze rodzeństwo mu imponowało. Odkąd Taran przestała grymasić, zrobiła się całkiem znośna. Wydawało się, że teraz za wszelką cenę stara się wyglądać na małą, dzielnie znoszącą trudy i cierpiącą w milczeniu bohaterkę. Kolejna rola, ale akurat za tę Dolg był wdzięczny siostrze. Bowiem teraz ona i Villemann musieli się już czuć bardzo znużeni, tyle kilometrów przeszli na swoich krótkich dziecięcych nogach. Nawet Nero utracił zapał.
Znacznie później, gdy słońce opuściło już niebo, a cienie zaczynały się robić niebieskawe i zimne, Villemann szepnął:
– Dolg, zdaje mi się, że wchodzimy na jakieś bagna…
– Tak, ale przecież idziemy już cały dzień, więc…
Dolg zwrócił się do Cienia:
– Myślę, że moje małe rodzeństwo jest zmęczone.
– Nie jesteśmy żadne „małe rodzeństwo”! – syknął Villemann. – Jesteśmy po prostu rodzeństwo. Mamy prawie tyle samo lat co ty.
Ale Cień przystanął i dał znak, że tu zatrzymają się na odpoczynek. Taran natychmiast wyciągnęła się na ziemi i demonstrowała, jak bardzo jest utrudzona.
Dolg podszedł do Cienia. Nigdy przedtem nie zwracał się do niego tak wprost, ale teraz uznał, że to konieczne.
Pochylił się w głębokim ukłonie przed wysoką postacią i rzekł uprzejmie:
– Wybacz mi pytanie, ale czy daleko jeszcze musimy iść?
Ku jego zaskoczeniu Cień odpowiedział. Ostry, świszczący głos brzmiał jakoś głucho, jakby mówiący nie posiadał żadnej błony rezonansowej albo jakby miał ją umieszczoną głęboko w gardle.
– Nie – odpad ów dziwny głos z tamtego świata. – Niedaleko. Już prawie jesteśmy u celu.
Dolg patrzył z niedowierzaniem przed siebie.
– Bagna?
– Tak. Zaczekaj, aż jeszcze bardziej się ściemni!
– A… moje rodzeństwo?
– Trzeba urządzić im posłanie tam pod tą skałą. Ześlę na nich sen tak, że niczego nie zauważą, a ich opiekunowie będą nad nimi czuwać. Ty też idź i połóż się! Obudzę cię, kiedy nadejdzie pora.
Dolg wypełnił wszystkie polecenia. Najpierw zjedli posiłek, który babcia Theresa przygotowała dla Dolga i Nera. Pies siedział teraz obok chłopca i ślinił się okropnie, patrząc na wspaniałe smakołyki babci. Potem zrobili sobie posiania pod wiszącą skałą. Dolg nie powiedział siostrze i bratu, że on nie prześpi całej nocy.
Młodsze rodzeństwo posnęło natychmiast i spało tak mocno, iż Dolg nie miał wątpliwości, że to za sprawą Cienia.
On sam leżał spokojnie i starał się usunąć z mózgu wszystkie myśli, ciepły grzbiet Nera grzał mu bok, chłopiec czuł, że sen nadchodzi…
Księżyc wzeszedł nad zdawałoby się bezkresnymi bagnami i sprawił, że nawet najjaśniej świecące gwiazdy zbladły.
Rozdział 2
Erling Müller został wyrzucony na ląd.
Oszołomiony usiadł na brzegu.
Przez ostatnią godzinę znosiły go fale nie znanej rzeki. Rzeki, w której chyba nie było nurtu. Ale przedtem…
Mógłby przysiąc, że chwilami płynął pod prąd! Pierwszy odcinek od miejsca upadku przebył w wielkim pędzie, niosło go dosłownie na łeb, na szyję. A potem trafił do wielkiej rzeki Ren, tyle pojmował. Ale stamtąd?
Tam ktoś jakby go odwrócił, płynął w górę rzeki, był tego pewien, chociaż zdawał sobie sprawę, że to niemożliwe.
Ale, jeśli chodzi o Móriego i jego osobliwe towarzystwo, to zdarzało się wiele rzeczy niemożliwych.
Albo zasnął, albo stracił przytomność, bo w jego pamięci powstała luka. A najdziwniejsze ze wszystkiego było to, że woda nigdy nie wydawała mu się nieprzyjemna, nawet nie zimna, choć pochodziła przecież z alpejskich lodowców. Od czasu do czasu, gdy prąd stawał się wartki jak przy wodospadzie, Erling zachłystywał się wodą, ale wystarczyło ją wypluć i odkaszlnąć, a wszystko znowu było dobrze.
Wiedział, że musiało nieść go pod prąd, bo kiedy się obudził nad ranem, rozpoznał charakterystyczne okolice Jeziora Bodeńskiego. Znajdował się całkiem po prostu na środku jeziora i miał nadzieję, że nikt nie zobaczy jego wystającej nad powierzchnię głowy i nie zorganizuje ekspedycji ratunkowej. Erling przeczuwał, że coś takiego byłoby dla niego tylko dodatkowym obciążeniem. Dlatego kiedy zobaczył jakiegoś człowieka przy ujściu rzeki, schował głowę pod wodę tak, jak to już niejednokrotnie czynił podczas tej dziwnej podróży. Ufał, że duch wody wie, co robi.
Nie widział już teraz tej pięknej kobiety. Ale z całą pewnością nieustannie mu towarzyszyła, z prądem i pod prąd, przez skomplikowany system rzeczny.
Ponownie zapadł w drzemkę.
Pojęcia nie miał, jak długo trwał sen.
Pozostawał w nieświadomości, dopóki nie został podprowadzony do lądu i bezceremonialnie wyrzucony na nadbrzeżną zieloną trawę.