Nietrudno było utrzymać kulę i Dolg w wielkim skupieniu, obejmując klejnot ramionami, ruszył ku wyjściu. Nie przesunął z powrotem kamienia blokującego otwór. Trochę dlatego, że był zbyt ciężki, ale też i dlatego, że w pomieszczeniu, które zamykał, nie było już czego ochraniać.
I właśnie wtedy to dostrzegł. Coś niezwykłego działo się z niebieskim szafirem, ale narastało tak wolno i niezauważalnie, że początkowo wcale nie zwrócił na to uwagi.
Dolg stał ze szlachetnym kamieniem w rękach, unosił go dość wysoko przed sobą. Musiał bardzo wolno wciągać powietrze, tak silne było działanie kamienia.
Została uwolniona jakaś potężna siła i teraz promieniowała z kamienia tak, że chłopiec w całym ciele odczuwał wibracje. Przeląkł się i o mało nie upuścił skarbu, dosłownie w ostatnim momencie chwycił go mocniej.
Tak nie mogę tego nieść, pomyślał, muszę schować klejnot. Zastanawiał się chwilkę, po czym wyjął lekki sweter, który babcia zapakowała mu do tornistra. Owinął starannie kamień, ułożył go troskliwie w tornistrze i zapiął dokładnie paski.
Zrobił kilka kroków, po czym podniósł wzrok, żeby się rozejrzeć, i wtedy ponownie zobaczył tamtą istotę, która wskazała mu drogę do kamienia.
Przystanął.
Jeszcze raz ogarnęło go bezgraniczne zdumienie. Był tak wzruszony, że do oczu napłynęły mu łzy. Istota stała w przejściu, jedną ręką wspierając się o ścianę, a w jej twarzy Dolg wyczytał niezdecydowanie.
– Ty jesteś strażnikiem, prawda? – zapytał bardzo ostrożnie i przyjaźnie.
Przemknęła mu przez głowę myśl, potwierdzająca wcześniejsze przypuszczenia. Zrozumiał, że słowa nie mają znaczenia. Ta istota czyta w jego myślach, choć pewnie nie rozumie słów, które on wypowiada.
„Podejdź bliżej, ja nie jestem niebezpieczny”, pomyślał Dolg.
„Miej dla mnie litość”, dotarło do niego w odpowiedzi.
Dolg skinął głową.
„Chodź do mnie! Mam na imię Dolg. Pochodzę z islandzkiego rodu czarnoksiężników”.
Wyczuwał, że pomiędzy nim a tą istotą wytworzył się bardzo piękny nastrój, że serce mu wzbiera wzruszeniem, a do oczu napływają łzy. Wiedział, że przeżywa coś wyjątkowego. Uczestniczy w spotkaniu dwóch czasów.
Starał się, by w jego myślach zawierało się tyle przyjaźni i wyrozumiałości, na ile tylko mógł się zdobyć:
„Czy mi się zdaje, czy spędziłeś tu bardzo wiele czasu? Że oni, ci, którzy ukryli tutaj kamień, zostawili cię, byś go pilnował? A potem o tobie zapomnieli?”
Istota nie wydawała się specjalnie zaskoczona ani przestraszona obecnością Dolga. Ale to chłopca w najmniejszym stopniu nie dziwiło.
Odpowiedź nadeszła natychmiast, Dolg wyczuwał zaufanie, jakby od dawna istniała między nimi wspólnota:
„Ja nie wiem, co się stało. Zostaliśmy napadnięci przez jakieś obce istoty i musieliśmy natychmiast dobrze ukryć nasze klejnoty. Mnie wyznaczono do pilnowania. A potem… Nie wiem, czy coś im przeszkodziło, czy byli bardzo zajęci, czy tak po prostu o mnie zapomnieli. Czekanie trwało bardzo długo. Już mi się zdawało, że nikt się tu nigdy nie pojawi”.
„W takim razie ogromnie się cieszę, że to ja mogłem do ciebie przyjść”, odpowiedział Dolg z uśmiechem.
Tamta istota odpowiedziała mu także uśmiechem.
„Ja też się cieszę. Chcesz mi pomóc?”
„Oczywiście! Ale najpierw jedno pytanie: Czy ty jesteś żywą istotą, czy duchem?”
Odpowiedź długo nie nadchodziła, wobec tego Dolg rzekł pośpiesznie:
„No nic, to nie ma wielkiego znaczenia. W jaki sposób mógłbym ci pomóc?”
Chłopiec rozumiał, że decyzja została podjęta.
„Najpierw ja pomogę tobie”, odparła istota z praczasu. „To będzie moje podziękowanie dla ciebie. A poza tym wielu nastaje na magiczną siłę kamienia, wielu chciałoby ci go odebrać”.
„Dziękuję, ale w jaki sposób ty możesz mi pomóc?” dopytywał się Dolg cokolwiek zaskoczony.
„Tutaj w podziemnych korytarzach grozi ci wielkie niebezpieczeństwo, a otwór, przez który wszedłeś, został zasypany kamieniami. Ale ja wiem, jak cię stąd wyprowadzić”.
„Tysięczne dzięki. To bardzo miłe z twojej strony”, rzekł Dolg nieoczekiwanie bardzo oficjalnie. „Widzisz, ja muszę uratować od śmierci mojego tatę, i wszystko wskazuje na to, że tylko ten szlachetny kamień może mu pomoc”.
Strażnik przyznał mu rację.
Ruszyli ku wyjściu i Dolg zobaczył, że istotnie korytarz i wejście zostały całkowicie zasypane kamieniami. Widocznie ci, którzy ukryli kamień, woleli mieć pewność, że nikt niepożądany go stąd nie wyniesie.
Przez chwilę Dolg niepokoił się, że zgaśnie mu pochodnia. Podczas gdy strażnik szedł prosto przed siebie i wskazywał mu inną drogę, zdawało się wiodącą mroczną głąb ziemi pod wulkaniczną górą, Dolg zwolnił kroku i próbował od dogorywającej żagwi zapalić swój zapasowy kawałek spróchniałego drewna.
„Kiepsko mi idzie”, przesłał w myśli informację strażnikowi. „Zaczekaj na mnie. Boję się, że światło całkiem mi zgaśnie!”
I rzeczywiście, w tej chwili pochodnia zgasła, a na chłopca napadło coś od tyłu, szarpało go i ciągnęło, chcąc mu odebrać tornister.
– Ratunku! – wrzasnął ile tchu w płucach.
Coś przebiegało obok niego i szamotało się z gniewnym sykiem. Teraz w korytarzu panowały ciemności i Dolg, którego jakaś siła cisnęła o ścianę, siedział zgięty wpół, wsłuchując się w odgłosy dziwnej walki. Było tak, jakby walczyły ze sobą dwie pantery, tylko dużo ciszej. Przeciwnicy wydawali głuche pomruki i ostre parskania, jakieś dwie postaci miotały się błyskawicznie w ciemnym korytarzu, zwinne i zaciekle. Czaiły się jedna na drugą, rzucały na siebie…
Dolga zajmowały dwie sprawy: musiał bardzo uważać, by mu nikt nie odebrał tornistra z ogromnym szafirem, więc po prostu na nim usiadł, a poza tym nieustannie próbował zapalić pochodnię. Koniec drewna żarzył się słabiutko i chłopiec dmuchał weń niestrudzenie, osłaniając ogień dłonią. Och, ratunku, pomóżcie mi, dobre duchy. Niech pochodnia znowu zapłonie, myślał błagalnie. Niech mi nie zgaśnie to jedyne światełko, jakie mam. Drugą ręką raz po raz sprawdzał, czy błękitna kula znajduje się na miejscu.
I nagle pochodnia buchnęła wielkim płomieniem, a on zrozumiał, że sprawiła to jego własna dłoń, która dotykała szafiru. To magiczna siła kamienia wznieciła ogień!
Odnosił teraz wrażenie, że jego przyjaciel, strażnik, uzyskuje przewagę. Ale przeciwnik wciąż był straszny.
Piąty śpiący wielki mistrz.
Dolga ogarnęła wściekłość.
– Jakim sposobem tu wlazłeś, ty stara flądro? – wrzasnął, ponieważ piąty wielki mistrz był równie dziwacznie dwuwymiarowy jak inni mistrzowie. Widocznie zbyt długo spał w stosie kamiennych tablic, pomyślał chłopiec złośliwie.
Wielki mistrz – błąkająca się po ziemi dusza Tomasa de Torquemady, o czym jednak Dolg nie wiedział – wbił w chłopca swoje ohydne spojrzenie. I ta chwila nieuwagi wystarczyła, by strażnik ostatecznie uzyskał przewagę. Wielki mistrz spojrzał na niewłaściwą osobę i strażnik uniósł talizman Świętego Słońca, oślepiając starego mordercę heretyków.
Rzecz jasna Torquemada nosił na piersi podobny amulet. Tyle tylko że znak strażnika miał najwyraźniej większą moc. Wielki mistrz krzyknął przejmująco i tak piskliwie, jakby nawet głos uległ spłaszczeniu od leżenia pomiędzy tablicami w kamiennej księdze.
Mimo bardzo nieprzyjemnej sytuacji Dolg na myśl o tym wybuchnął śmiechem.
Z ostrym, przenikliwym gwizdem obrzydliwy cień przemknął przez szparę pomiędzy kamieniami i zniknął.