Выбрать главу

– Uff! – odetchnął Dolg. – Dziękuję!

„Jeszcześmy się go do końca nie pozbyli”, rzekł strażnik ostrzegawczo. „W nim nagromadziło się niewiarygodnie dużo zła. Jeśli chcesz się z nim rozprawić ostatecznie, musisz go przycisnąć do muru jego własnymi grzechami i ohydnymi postępkami”.

„Ale ja nie wiem, kim on jest. Czy też kim był”.

Strażnik zauważył, że chłopiec drży ze strachu, i skierował ku niemu stanowczą myśclass="underline"

„Wyjdźmy stąd jak najszybciej”.

Dolg uznał, że to najlepsze, co mogą zrobić.

Nowy przyjaciel wiódł go przez tajemnicze ciasne korytarze, dopóki nie zobaczyli przed sobą jaśniejącego otworu. Chłopiec zgasił pochodnię i mrużył oczy w świetle. Słońce jeszcze nie wzeszło, nad ziemią budził się brzask, było szaro, a nad bagnami wznosiła się mgła. Tak gęsta, że widział jedynie wąską krawędź kolistego wzniesienia otaczającego krater.

Gdzieś na bagnach krzyknął jakiś ptak, może wielki głuszec. Dolg nie znał się na tym. Żałosne krzyki niosły się daleko.

W powietrzu panowała nieprzyjemna wilgoć, a stopy Dolga zanurzały się w miękkim, mokrym mchu, kiedy tak stał na małej wyspie u stóp wulkanicznej góry. Dygotał w chłodzie poranka, był zmęczony i brudny. Bezsenna noc dała mu się we znaki.

Dolg i strażnik wielkiego szafiru popatrzyli na siebie. Niegdyś strażnik musiał mieć bardzo ładne ubranie biało – czerwono – złote. Teraz szata zwisała mu z ramion w żałosnych strzępach.

Dolg stwierdził teraz, że to strażniczka; istota z praczasu była kobietą, której wieku Dolg nie potrafiłby określić. Przymknęła swoje udręczone oczy i uniosła twarz, by wchłonąć możliwie jak najwięcej światła.

Ta twarz, niezwykle czysta i szlachetna, była niewypowiedzianie piękna, ale nie przypominała istot obecnie zamieszkujących ziemię. W tej właśnie chwili malował się na niej nieskończony, trudny do pojęcia, jakiś nieznośny smutek, na którego widok serce Dolga ścisnęło się tak boleśnie, że aż jęknął.

Niewiasta otworzyła oczy i uśmiechnęła się łagodnie, z wdzięcznością do tego, który wybawił ją od wiekuistego czekania w ciemnościach. Mógł się tylko domyślać, jak strasznie samotna musiała być przez cały ten czas.

Dolg pamiętał własną reakcję, kiedy wyszedł ze skalnych korytarzy na bagna. Wokół niego panowała cisza. Jakby cała ludzkość wymarła i poza obrębem wygasłego krateru nie było ani jednej żywej istoty.

Wtedy uświadomił sobie, że może jest ktoś inny, kto myśli i czuje tak samo, i że za tym wrażeniem kryje się bolesna prawda.

Teraz wiedział. To nie było jego doznanie, przeżywał wtedy bezgraniczną samotność strażniczki szafiru.

Długo patrzyli na siebie.

Jej czarne loki spadały kaskadami na plecy. Twarz miała bladą, ale nie tak trupio białą jak Dolg. Bo jego dziedzictwo było przecież skutkiem nierozsądnego postępku Móriego, który odważył się na wędrówkę po krainie Śmierci. Ale oczy strażniczki były smoliście czarne, bez chociażby smużki białka, ogromne, lekko skośne pod długimi czarnymi rzęsami.

Dokładnie takie same jak oczy Dolga.

Rozdział 11

Nie, ona wcale nie była zaskoczona jego widokiem. Ale jak to będzie, kiedy przekona się, że tylko oni oboje należą do tego gatunku, a wszyscy inni ludzie wyglądają zupełnie inaczej?

„Dokąd chcesz teraz iść?”, zapytał Dolg uprzejmie.

„Do domu”, odpowiedziały mu jej myśli. A słowo „dom” nabrzmiałe było tęsknotą i samotnością.

„Ja także chcę iść do domu”, pomyślał Dolg zdumiony, bo tym razem słowo „dom” wcale nie oznaczało Theresenhof, choć przecież bardzo kochał to miejsce. Nie, przemknęło mu przez myśl wspomnienie siebie samego, jak jeszcze mały siedzi w łóżeczku i pyta matkę: „Czy niedługo pojedziemy do domu?” Tiril popatrzyła wtedy na niego zdziwiona. „Masz na myśli Norwegię czy Islandię?” A on odpowiedział, że nie wie. Wiedział jednak, że w snach widuje jakiś niezwykły krajobraz i że jest to krajobraz jego rodzinnych stron. Tylko że teraz nie mógł sobie przypomnieć, jak tam było.

Istota tak bardzo do niego podobna przekazała mu swoje myśli:

„Przedtem jednak musimy pomóc komuś innemu”.

Niemal niedostrzegalnym gestem wskazała mu bagna.

Dolg spojrzał w tamtą stronę. Mgła, która przedtem okrywała wszystko i która nadal wisiała nad mokradłami, zmieniła się. Dopiero co bagna trwały mroczne i wymarłe, a teraz pozapalały się na nich błędne ogniki. Rozproszone po całej powierzchni, którą Dolg był w stanie ogarnąć wzrokiem. Małe, niebieskie płomyczki, z daleka wyglądające jak niebieskawe plamy w mglistej bieli. Kiedy tak stał i patrzył na ogniki, zdawało mu się, że podchodzą, zbliżają się do niego, tłoczą u jego stóp.

„Uwolnij je”, poprosiła strażniczka.

„Ale to przecież nie są jedyne błędne ognie, jakie istnieją”, zaprotestował Dolg. „A ja nie mogę jeździć po całym świecie i ich szukać”.

„Nie wszystkie błędne ognie są takie jak te. Większość to zwykłe ogniki, które powstają na bagnach z gnijących drzew i ziemi. Te zgromadziły się na tych ogromnych bagnach, bo wiedziały, że niebieski kamień jest ich jedynym wybawieniem”.

„Czym więc są te światła elfów?”

„To dusze, które nie znalazły spokoju”.

„Rozumiem i bardzo chętnie im pomogę. Co mam robić?”

„Unieś w górę wielki szafir. A potem zawołaj w stronę bagien, z całą miłością i zrozumieniem, na jakie potrafisz się zdobyć, że życzysz im, by szczęśliwie dotarły do domu, to znaczy do miejsc, w których odnajdą spokój. To bowiem nie jest jednolita grupa. One należą do różnych sfer, do różnych czasów i różnych części świata”.

Dolg wziął swój tornister.

„Ja zaraz…”

Strażniczka powstrzymała go ruchem ręki.

„Zatrzymaj się. Powinieneś wypowiedzieć te słowa, ale jeśli uczynisz tylko to, to sam już nigdy nie odnajdziesz drogi do domu. Poproś najpierw, by cię bezpiecznie przeprowadziły przez bagna”.

„Oczywiście! Jaki ja jestem nierozumny! A tamte drugie bagna? Te największe? Czy one są również zamieszkane przez… Jasne, przecież muszą być, bo pokonałem je bez najmniejszej trudności drogą, którą wyznaczyły ogniki”.

„Teraz też będzie tak samo, gdy tylko się tam znajdziesz, one wskażą ci, którędy iść”.

„Rozumiem. Jestem gotów”.

Kobieta głęboko wciągnęła powietrze.

„W takim razie możesz zaczynać”.

Dolg rozwinął sweter i wyjął kamień. Ponownie doznał wzruszenia na widok kryształowej czystości klejnotu niebiańskiej barwy. Z najwyższą ostrożnością uniósł go obiema rękami, zastanawiał się przez chwilę nad tym, co ma powiedzieć, po czym zawołał w stronę bagien:

– Drodzy przyjaciele, którzy pomogliście mi przyjść tutaj! Bądźcie równie życzliwi i przeprowadźcie mnie z powrotem przez bagna! Ufam wam! Muszę na was polegać! A teraz życzę wam, by każde z was dotarło nareszcie do domu, który sobie wybierze. Nie wiem, skąd przychodzicie ani jakie przyświecają wam cele, lecz życzę wam spokoju i wszystkiego najlepszego, co tylko mogę sobie wyobrazić. Proszę ten szlachetny kamień, by pomógł wam dojść szczęśliwie tam, dokąd zdążacie!

„Znakomicie”, przekazały mu myśli strażniczki.

Zaległa nieprawdopodobna cisza. Krzyczący na bagnach ptak umilkł, wiatr ustał i mgła trwała w całkowitym bezruchu tuż nad mokradłami. Cała natura wstrzymała dech. Błędne ogniki też się nie poruszały.

Początkowo Dolg myślał, że nie udało mu się ich uwolnić, że szlachetny kamień to oszustwo, szklana kula pozbawiona mocy, choć przecież czuł, że trzyma w ramionach ogromną siłę. Z klejnotu promieniowała wielka energia. I zrozumiał, że tylko on na całym świecie potrafił odnaleźć niebieski szafir. Duchy, dusze zmarłych istot, nie były w stanie odsunąć wielkiego bloku, który zamykał wejście, a żadna żywa istota ludzka nie mogła liczyć na pomoc błędnych ogników. On jednak należał do tego samego rodzaju co strażniczka i ci, którzy niegdyś ukryli drogocenny klejnot na niedostępnych bagnach.