Выбрать главу

Powoli zaczęły się pojawiać rozmaite istoty. Z każdego małego światełka elfów powstawała jedna. Nieduże stworzenia z bardzo dawnych czasów w niebieskich, wyblakłych szatach, o czarnych jak węgiel, smutnych oczach, z czarnymi kręconymi włosami i białymi twarzami. Uśmiechały się tajemniczo do Dolga.

– Och, kochani – rzekł wzruszony. – Kochani moi, jesteście dokładnie tacy jak ja!

Ale popełnił ten sam błąd co poprzednio. Wydawało mu się, że ma więcej czasu, gdy tamci wszyscy z rozpromienionym wzrokiem, szczęśliwi, pozdrawiali kamień, który dokonywał cudów.

Podszedł jakiś chłopiec z rodu człowieczego i ujął rękę Dolga. Przez bagna ciągnął się długi szereg elfów, karłów, istot podziemnych oraz ludzi, którzy kiedyś utonęli w tych błotach. Nie było ich teraz tak wielu, bo większość ogników przemieniła się w te niezwykłe istoty, podobne do Dolga.

Jak zaczarowany poszedł ich śladem. Lękał się, że jeśli go zostawią, nie wydostanie się z mokradeł, a poza tym był przekonany, że wszyscy idą za nim.

Kiedy się jednak odwrócił, by rozejrzeć się za Cieniem, stwierdził, że tylko ten stary przyjaciel za nim podąża. Dokładnie jak poprzednio wszystkie podobne do Dolga istoty zniknęły bezszelestnie.

– Och, nie – jęknął. – Nie, nie! Znowu zachowałem się niemądrze! Nie spytałem, kiedy był na to czas, kim ja jestem ani jaka jest ich historia. Nie zapytałem, co się z nimi stało ani dokąd zamierzają się udać, ani dlaczego zniknęły kiedyś, sam nie wiem jak dawno temu. Jak można być tak głupim, i to dwa razy?

– Miałeś myśli zajęte czym innym – pocieszał go Cień. – A teraz spiesz się, póki jeszcze widzisz swoich przewodników! Wkrótce zbledną tak, że całkiem znikną ci z oczu.

Dolg jęknął, ogarnęły go wyrzuty sumienia. Mocniej ścisnął dłoń, która zdecydowanie była nie z tego świata, bo ów młody człowiek prowadzący go przez bagna stawał się coraz mniej widoczny, i ruszył naprzód.

Sam wiedział, że czas nagli. Wątły szereg istot przed nim rozpływał się coraz bardziej w blasku słońca.

Jak też oni odnajdują tutaj drogę, myślał, przeskakując w ślad za przewodnikiem z jednej kępy trawy na drugą. Niekiedy zdawało mu się, że widzi przed sobą wielką suchą kępę, tamci jednak omijali ją i wybierali mniejsze, pozornie mniej bezpieczne. A zaraz potem stwierdzał, że kępa, którą widział, nie ma jakby dalszego ciągu, jest samotną wysepką. Ufał swoim przewodnikom coraz bardziej.

Byli już chyba w połowie drogi, gdy Dolg stanął.

– Cii! Co to było?

Wszyscy się zatrzymali. Zwrócili wzrok w prawo, tak samo jak Dolg.

– Mam wrażenie, jakby ktoś charczał – powiedział Dolg niepewnie. – Co to może być? – Nasłuchiwał jeszcze chwilę. – Mój Boże, ktoś wzywa pomocy!

Nastawił uszu. W oddali za kilkoma niewielkimi kępami trawy mignęła mu jakaś twarz. Twarz człowieka rozpaczliwie usiłującego utrzymać nos ponad powierzchnią błota. Ręka próbowała się chwytać trawy, ale każde mocniejsze szarpnięcie wyrywało rośliny z korzeniami. Ostatnie źdźbło ratunku zawodziło topielca. Było to rzeczywiście źdźbło ostatnie.

– Musimy mu pomóc! – zawołał wstrząśnięty Dolg.

– Ale jak tam dojdziemy? – zastanawiał się Cień.

– Nie wiem. Kto to może być?

– Jeden z tych trzech żywych, którzy dzisiejszej nocy zawrócili z drogi. Mam na myśli rycerza Ottona i jego dwóch ostatnich pomocników.

– Sądzisz, że to rycerz Otto?

– Nie, wygląda mi, że ta głowa, na którą patrzymy, należy raczej do chłopa.

– Uratujemy go. Powinno nam się udać.

Ponownie na bagnach rozległo się przepojone panicznym strachem gulgotanie. Tamten najwyraźniej zachłystywał się wodą.

– Masz jakąś linę? – zapytał Cień.

Dolg odpiął tornister.

– Nie, jedyne, co mam, to pasek, ale on jest za krótki.

– Mamy coraz mniej czasu.

– Wiem. Kamień? Może on mógłby…?

– Bądź ostrożny, bardzo cię proszę!

– Nie mogę przecież pozwolić, by ten człowiek umarł! Już naprawdę dosyć trupów padło dzisiejszej nocy!

– Jesteś naprawdę okropnie litościwy – westchnął Cień. – Rób, co uważasz. Tylko nie oczekuj cudów. Kamień wspiera dobro, a wątpię, czy ten człowiek przybył tu ze szlachetnych pobudek.

Dolg ponownie wyjął kamień z torby i skierował go na tonącego.

– Święty kamieniu, proszę cię, uratuj życie tego człowieka. Może on tylko został zmuszony do podjęcia się niegodnego zadania.

Czekali. Dolg trzymał kamień wysoko nad głową, a promienie słońca mieniły się w nim tysiącami barw. Cóż za cudowny widok!

– Patrz na kamień, on doda ci sił! – krzyczał Dolg.

– Ale na wszelki wypadek trzymaj się też trawy – wtrącił Cień trzeźwo.

Człowiek z pewnością Cienia nie widział, ale wyglądało na to, że sens słów do niego dotarł. Jego zmęczona ręka zacisnęła się mocniej na kępce trawy i okazało się, że trawa wytrzymała. Jeszcze przed chwilą nieszczęśnik wyrwałby ją z korzeniami.

– Nie możemy do ciebie podejść – tłumaczył Dolg. – Musisz polegać na trawie. Trzymaj się, jak możesz! I próbuj się podciągać!

Tamtemu zostało już niewiele sił, ale powoli, powoli błoto jakby pozwalało jego udręczonemu ciału dźwigać się w górę. Wkrótce cała twarz znalazła się ponad powierzchnią bagna. Kiedy już mógł jako tako swobodnie oddychać, zawołał:

– No, a co teraz?

– Co teraz powinien zrobić? – zapytał Dolg Cienia.

– Niech idzie po wodzie – odparł tamten lakonicznie. – Nie, to znaczy powiedz mu, żeby się kierował tam, gdzie widzi trochę pewnego gruntu! Kamień mu pomaga.

Dolg powtórzył wszystko tamtemu człowiekowi, który dygocząc ze strachu i zimna, na czworakach czołgał się wolno po kępach porośniętych trawą.

– Nie utrzymam się! – wrzeszczał raz po raz w panice.

– Próbuj! – odpowiadał Dolg spokojnie.

Człowiek chwytał się dosłownie każdego źdźbła po drodze i zupełnie nie mógł pojąć, jakim sposobem nie zapada się w głąb. Dolg słyszał, jak mamrocze pod nosem: „czary”, ale mimo wszystko pełzł uporczywie w stronę, gdzie znajdowało się coś, co można by nazwać brzegiem.

Dolg i jego towarzysze pierwsi znaleźli się na suchym lądzie. Dla nich chłopiec raz jeszcze uniósł w górę szafir, podziękował wszystkim za pomoc i prosił, by wrócili do tych sfer i tych wymiarów, do których przynależą. Wszyscy byli teraz wolni. Jakakolwiek siła sprawiła, że kiedyś stali się błędnymi ognikami, to nie miała już ona nad nimi władzy.

Teraz ledwo były widoczne w blasku porannego słońca, ale kłaniały mu się bardzo uprzejmie i dotykały go w ostatnim geście pożegnania. Wkrótce wszystkie zniknęły.

Pomagając swoim małym przyjaciołom, Dolg zapomniał o ratowanym człowieku i dlatego kamień nie działał już na niego. Nieszczęśnik znalazł się tymczasem tak blisko brzegu, że chociaż wciąż jeszcze się ześlizgiwał i raz po raz pogrążał w błocie, to przy odpowiednim wysiłku zdołał się wyczołgać na suchy ląd. Wrzeszczał przy tym jak szalony.

Potem długo leżał i dyszał ze świstem. Dolg szepnął „dziękuję” i schował kamień do tornistra. On sam już dawno znajdował się „na lądzie”.

Ponad sobą na wzniesieniu zobaczył osiem koni, które mieli ze sobą rycerze i ich ludzie.

Kiedy Dolg podszedł bliżej, wyczerpany człowiek próbował wstać, ale nie starczyło mu na to sił, leżał więc i wpatrywał się w chłopca, ocierając jednocześnie twarz ze szlamu i błota.

– Powiedz mi, dziecko, co ty miałeś przed chwilą w ręce?