– To, co twój pan pragnął zdobyć.
– Nie, my mieliśmy tylko schwytać jakiegoś dziwnego chłopca. To pewnie o ciebie chodziło, bo nie wyglądasz na normalnego!
– Dziękuję – powiedział Dolg cierpko. – A gdzie podziali się tamci? To znaczy twój pan i jeszcze jeden człowiek.
Niedoszły topielec zrobił wymowny gest w stronę bagnisk.
– Rozumiem – rzekł Dolg. – A zatem tylko ty jeden przeżyłeś?
– Tak. Co za piekielne miejsce! Jak ty się przedostałeś przez te cholerne mokradła? Tam i z powrotem, przez mniejsze i przez wielkie bagna.
– Otrzymałem pomoc – odparł Dolg. – Dokładnie tak jak ty teraz.
To skierowało myśli uratowanego na inne tory. Wstał i wyciągnął do chłopca rękę pełną błota.
– Dziękuję za uratowanie życia – powiedział.
– Cieszę się, że wyszedłeś z tego cało. Ale powiedziałeś, że mieliście mnie schwytać. Dlaczego?
– Tego nasi panowie nie mówili i ja teraz nie wiem, co z tobą zrobić.
– Uważam, że powinieneś wziąć swojego konia i wrócić do domu. I nie mówmy już więcej o tym, co się stało.
Człowiek spoglądał na Dolga spod oka.
– W tobie jest coś mistycznego – stwierdził. – Czy ty jesteś tutaj sam?
– Wiem, co masz na myśli. Czy ty ich widziałeś przed chwilą?
– Kogo?
– Widziałeś na bagnach tylko mnie?
Człowiek zastanawiał się przez chwilę.
– I tak, i nie. Nie wiem. Coś mi mignęło, jakieś małe stworzenia.
– No dobrze, tamtych już nie ma. To były błędne ogniki. Teraz mam przy sobie tylko mojego opiekuna, który mnie ochrania.
To przekraczało niezbyt w końcu imponującą zdolność tego prostego człowieka do pojmowania dziwnych spraw.
– Chcesz powiedzieć, że masz… anioła stróża? No, zauważyłem coś po twojej prawej stronie, ale to wcale nie przypominało żadnego anioła! To było jakieś takie mgliste, szaroczarne.
Dolg skinął głową.
– Tak jest, widziałeś mojego przyjaciela, chociaż nie nazywałbym go aniołem. Diabłem zresztą także nie. Trzeba ci jednak wiedzieć, że on jest niewiarygodnie potężny.
Chłopiec powiedział to z całą świadomością, bowiem wzrok tamtego nieustannie kierował się w stronę jego plecaka.
– Nie możesz mi powiedzieć, co trzymałeś w ręce?
– Chodzi ci o niebieską kulę? Ona nie należy do mnie. Muszę przenieść ją dalej, by pomóc ludziom znajdującym się w potrzebie. Przede wszystkim muszę uratować mego umierającego ojca. I powinienem się bardzo spieszyć, mam naprawdę mało czasu.
– Czy mógłbym to od ciebie odkupić?
– Niestety, nie. Bo jak powiedziałem, to nie należy do mnie. Ja tylko zostałem specjalnie wybrany, by przenieść kulę. Nikt inny nie zdołałby przejść przez bagna tam i z powrotem.
– No – mruknął człowiek ponuro. – Myślę, że jesteś wybrany. Nie zrobię ci nic złego. Idź do domu i pomóż swojemu ojcu. Uważam, że dobry z ciebie chłopak, chociaż jest w tobie coś magicznego. A może jesteś elfem? Ja jestem porządnym człowiekiem, dobrym chrześcijaninem, chodzę do kościoła, kiedy należy. O tej wyprawie wiedziałem tylko, że mamy pojmać jakiegoś dzieciaka.
Dolg zastanowił się chwilkę, a potem powiedział:
– Dwoje mojego rodzeństwa czeka na mnie trochę dalej stąd…
– A my myśleliśmy, że oni się potopili w bagnie.
– Nie, oni nie szli ze mną przez całą drogę. Czy myślisz, że wszystkie konie będą ci potrzebne? Ja muszę bardzo szybko wracać do domu i…
– Potrzebowałbyś trzech koni? Chyba możesz sobie wziąć. Mnie i tak zostanie pięć. Tylko dla siebie chciałbym mieć konia hrabiego Ottona.
– Dziękuję ci bardzo, oczywiście, że możesz go zatrzymać.
Człowiek poszedł do koni.
– Świetny pomysł, Dolg – pochwalił Cień. – Tym sposobem znacznie szybciej pokonamy drogę do domu.
Chłopiec pożegnał się z obcym, dosiadł konia, a dwa pozostałe prowadził za sobą. Ku swemu wielkiemu rozbawieniu stwierdził, że Cień dosiadł jednego z wolnych wierzchowców.
– Rozbolały cię nogi? – zapytał z przekąsem.
Cień roześmiał się dobrodusznie.
– Dla mnie to całkiem nowe doświadczenie.
Te słowa dały Dolgowi do myślenia. Nie przywykł do koni?
Skąd w takim razie pochodzi?
Kiedy zbliżali się do wiszącej skały, gdzie pod opieką duchów miały spać dzieci i Nero, w okolicy panowała niepokojąca cisza.
– Och, nie, nic im się nie mogło stać – jęknął Dolg.
– Nie denerwuj się – szepnął Cień. – Śpią wszyscy. I na razie nie powinniśmy ich budzić.
– Przecież musimy ruszać dalej! I to szybko!
– Nigdzie nie dojedziesz, Dolg, jeśli się trochę nie prześpisz. Czuwasz przecież i jesteś bardzo aktywny już ponad dobę, jeśli nie liczyć krótkiego snu wczoraj wieczorem. Położysz się teraz obok dzieci i psa, a ja postaram się, żebyś nie zaspał.
– Ale tata…
– Twój tata nie będzie miał żadnego pożytku z syna, który spada z konia, bo oczy same mu się zamykają. Nie pozwolę ci spać zbyt długo.
– Nie dłużej niż godzinę!
– Umowa stoi.
Dzieci leżały dokładnie tak jak wieczorem, kiedy je opuszczali. Duchy opiekuńcze bliźniąt wstały, gdy podeszli, i rozmawiały z Cieniem. Nero także spał, co było zupełnie do niego niepodobne. On, który zrywał się przy byle szeleście.
Dolg przytulił się do grzbietu swego najlepszego przyjaciela i otoczył ramieniem kudłate stworzenie. Nagle poczuł, jaki jest okropnie zmęczony, i natychmiast zasnął; jeszcze zanim Cień zdołał zrobić nad nim usypiający gest.
Nero leżał na jednym z koców i obok niego było jeszcze dość miejsca dla Dolga. Pies wyciągnął rozkosznie wszystkie cztery łapy naraz, ale nie ocknął się z hipnotycznego snu. Po prostu było mu bardzo dobrze, gdy miał znowu przy sobie ciepły bok swego małego pana.
Dolg obudził się, słysząc radosne szczebiotanie Taran.
– Dolg, ty leniuchu, jak długo jeszcze zamierzasz spać? Ja już dawno jestem na nogach, przed chwilą przeleciały nad nami trzy orły, och, jakie to wspaniałe! Nigdy nie przeżyłeś czegoś podobnego!
Starszy brat usiadł na posłaniu i przestraszony spojrzał na słońce. Ono jednak prawie się nie przesunęło na niebie. Cień dotrzymał obietnicy, pozwolił mu tylko na krótką drzemkę.
– Musimy ruszać w drogę! – zawołał całkiem już przytomny.
– Dobrze, ale najpierw powinniśmy coś zjeść – wtrącił Villemann. – Jestem głodny jak wilk, a ty nie wyglądasz za dobrze. Czy naprawdę spałeś w nocy? Ubranie masz brudne, a oczy całkiem jak u wuja Erlinga rano. O, a skąd tyle koni?
Dolg usiadł wygodniej i pogłaskał Nera, który też się nareszcie obudził.
– Nie, dzisiejszej nocy nie spałem wiele – powiedział do rodzeństwa. – Cień i ja zdobyliśmy coś, co może uratować tatę.
Dzieci zadawały tysiące pytań jednocześnie. Były, rzecz jasna, ciekawe, co robił brat, ale też dowiadywały się, dlaczego ich ze sobą nie zabrał.
Gdy jedli śniadanie, Dolg opowiedział im wybrane fragmenty historii nocnej wędrówki. Dzieci, jak to dzieci, a na dodatek potomstwo Móriego i Tiril, przyjęły bez zdziwienia wszystko, co mówił.
– Czy mogłabym zobaczyć kamień? – chciała wiedzieć Taran. – Bo masz go wciąż przy sobie, prawda?
Dolg spojrzał pytająco na Cienia, ten zaś skinął głową na znak, że się zgadza. Wtedy Dolg otworzył tornister i wyjął swój skarb, rozwinął go ze swetra i uniósł w górę.
– Ooo! – Villemann wstrzymał oddech z podziwu, a Taran wprost nie wiedziała, jak wyrazić zachwyt. Głosem tak piskliwym, że ledwie dosłyszalnym, zawołała:
– Mogę go dotknąć? Mogę potrzymać?
– Czy oni mogą potrzymać kamień? – zapytał Dolg Cienia.