Villemann mruknął coś na temat, że i tak wygląda dzisiaj jakoś nieforemnie, więc jedna plama więcej nie robi różnicy. Taran obraziła się na brata i odwróciła od niego plecami.
– Wcale się nie balem – oświadczył Villemann dumny i jednocześnie zdziwiony. – Nie bałem się ani przez chwilę, chociaż oni mieli zamiar zabić najpierw właśnie mnie. Myśleli pewnie, że to ja jestem najbardziej niebezpieczny.
– Oboje byliście bardzo dzielni – pochwalił Cień. – Inne dzieci by płakały albo chciały uciekać, a to najgorsze, co można zrobić w takiej sytuacji.
– Prawda, że byliśmy dzielni, Dolg? – Villemann domagał się jeszcze więcej pochwał. – Ja wiedziałem, że oni nie mogą nas skrzywdzić, bo jesteśmy niepokonani!
Dolg jednak był przygnębiony. Usiadł na ziemi tam, gdzie stał, i ukrył twarz w dłoniach.
– Oni zabrali szafir. I wszystkie moje rysunki tych dziwnych znaków na górskiej ścianie. Tata… Mój ukochany tata… Nie byłem w stanie go uratować. – Zerwał się na równe nogi. – Ale ja się nie poddam! Wy wracajcie do domu, a ja pojadę za tamtymi. Znajdę jakiś sposób, żeby odzyskać tornister.
– Ech, machnij ręką na tę starą torbę – powiedziała Taran zadowolona. – To przecież i tak same gałgany. A kamień mam ja. Zamieniłam go na zwyczajny kamień, kiedy stałam za twoimi plecami, Dolg. Oszukałam ich, kazałam im patrzeć na bagna i kiedy odwrócili wzrok…
Z wielką pewnością siebie wyjęła niebieski szafir spod sukienki. Dopiero teraz uświadomili sobie, że ubranie wznosiło się dziwnie na piersiach dziewczynki. Uwaga Villemanna, że siostra jest nieforemna, miała swoje uzasadnienie.
– Taran! Och, Taran, ukochana siostrzyczko! – zawołał Dolg ściskając dziewczynkę. Z radości miał łzy w oczach.
– Sam rozumiesz, że nie mogłam pozwolić, by te dranie zabrały kamień, zanim ja miałam okazję go potrzymać – śmiała się Taran. – Ale teraz już to zrobiłam, potrzymałam szafir i muszę powiedzieć, że to niebiańskie uczucie! Czułam mrowienie w całym ciele i nogi się pode mną uginały.
– Znam to uczucie – odpowiedział Dolg ze śmiechem. Zaraz jednak znowu spoważniał. – Ale rysunki przepadły.
– Nie sądzę – zaprotestowała Taran. – Zaczekaj no chwilkę, zaraz wyciągnę… Rozumiesz, musiałam wepchnąć pod sukienkę ten idiotyczny węzełek, który zrobiłeś ze swetra, i czułam, że coś tam jeszcze jest.
Włożyła rękę W wycięcie sukienki pod szyją, najpierw wyciągnęła rękaw swetra, po chwili ukazał się cały pulower… ale papieru nie było.
– Wydawało mi się…
– Na ziemi! – wykrzyknął Villemann. – Wypadły na ziemię! Od dołu!
Zbierali kartki z takim zapałem, że o mało ich nie podarli. Dolg przeglądał je z drżeniem.
– Są! Są wszystkie rysunki! Och, moi kochani, co ja bym bez was zrobił?
Oboje obejmowali go serdecznie.
Ponownie otulili szafir w sweter i włożyli go do węzełka Villemanna, który od tej pory miał nieść Dolg.
Taran aż kipiała entuzjazmem.
– Nie uwierzysz, Villemann, jak przyjemnie jest trzymać tę kulę w dłoniach. Czułam się tak, jakbym… została poświęcona!
Villemann miał dosyć ponurą minę. Jemu nie pozwolono jeszcze potrzymać magicznego kamienia.
– Wydaje mi się, że w przyszłości będziemy musieli bardziej uważać na tę młodą damę – szepnął Cień do Dolga.
Chłopiec skinął głową, a potem zawołał głośno:
– A teraz jedziemy do domu do Theresenhof! Tak szybko, jakby niósł nas wiatr!
Rozdział 15
W Theresenhof nastał wieczór. Nigdy jeszcze chyba dwór nie był pogrążony w takiej ciszy. Większość domowników wyruszyła na poszukiwanie dzieci. A w pałacu…
Żadnych dziecięcych śmiechów, żadnych miłych pogwarek przy kolacji. Cisza. Dzwoniąca w uszach cisza.
Theresa wstała z klęczek i pokłoniła się Pannie Ma – ni. Modliła się właśnie w intencji swojej rodziny, której członkowie znaleźli się teraz w tak trudnej sytuacji, wszyscy daleko od domu, ścigani przez wrogów i najprawdopodobniej samotni.
Księżna już miała wyjść ze swojej małej kapliczki, ale rozmyśliła się i ponownie padła na kolana.
Teraz szeptała modlitwy jeszcze ciszej niż przed chwilą:
– Święta Mario, Matko Boża, spójrz na mnie łaskawym wzrokiem, bo nawiedzają mnie zakazane myśli. On jest tylko przyjacielem, a ja potrzebuję go tak bardzo. Nie pozwól, by moje postarzałe serce pogrążyło się w jakichś rojeniach nie mających przyszłości, Święta Matko! Zbyt długo byłam sama. Przez całe życie nie miałam nikogo godnego miłości. Nie pozwól, bym zniszczyła tę piękną przyjaźń niedorzecznymi oczekiwaniami. Nie chcę utracić jedynego przyjaciela.
Zakończyła pośpieszną modlitwę i wyszła z kaplicy. W salonie spotkała swoją starą pokojówkę, która w tym dniu pełnym niepokoju wyglądała jeszcze bardziej szaro niż zazwyczaj.
– Żadnych wiadomości na temat dzieci? – zapytała księżna.
– Żadnych – odparła pokojówka drżącymi wargami. Wasza wysokość, tak mnie to martwi ze względu na panią. I ja, choć przecież nie należę do rodziny, czuję się, jakbym utraciła własne dzieci. Jeśli jaśnie pani nie ma nic przeciwko temu.
– Najdroższa przyjaciółko – uśmiechnęła się księżna, kładąc jej rękę na ramieniu. – Miałabym ci mieć za złe takie uczucia? Znamy się obie dobrze i wiem, jak jesteś nam oddana. Czy pan Müller jeszcze śpi?
– Nie, nie mógł sobie znaleźć miejsca i w końcu pojechał z innymi na poszukiwanie dzieci. On również.
Theresa westchnęła udręczona.
– My się wszyscy tak rozpaczliwie koncentrujemy na losie dzieci, bo nie mamy odwagi pomyśleć, co się dzieje z ich nieszczęsnymi rodzicami.
– To prawda, wasza wysokość.
Zamarły obie, bo na dworze rozległy się jakieś podniecone głosy. Kobiety pospieszyły do okna.
Na dziedziniec zewsząd biegła służba pałacowa i ludzie ze wsi.
– Oni wracają! Wracają! Dzieci wracają do domu!
– Święta Matko Boża – wyszeptała Theresa. – Dzięki Ci, o, dzięki! Żeby im tylko nic nie było, Boże, uchroń je od złego! A Erlinga nie ma w domu – dodała z żalem.
– O, dzieci wróciły do domu! Jakie szczęście!
Zarządca pobiegł przodem i na dziedzińcu pałacowym zaczął bić w dworski dzwon. Był to wyraz radości, lecz także konieczność. Bardzo wielu ludzi udało się na poszukiwanie dzieci, powinni się dowiedzieć, że mogą wracać.
– O, jest i Nero! – zawołała radośnie Theresa. – Chodź, musimy ich powitać!
Obie kobiety bardzo szybko znalazły się na dziedzińcu, gdzie Nero o mało nie przewrócił Theresy, tak się cieszył z powrotu do domu, a ponadto oczekiwał pochwał za to, że się tak dzielnie opiekował dziećmi. Wszyscy go, oczywiście, głaskali i witali, a on dosłownie pławił się w szczęściu.
Prześcigano się w informacjach, że dzieci zaraz będą, i rzeczywiście wkrótce cała trójka konno wjechała na dziedziniec, poprzedzana przez tę gromadkę ludzi, która dzieci „znalazła”. To znaczy tę, która je spotkała na głównej drodze, jadące spokojnie do domu.
– Konie? – zapytała pokojówka. – To chyba nie nasze?
– Nie – odparła Theresa. – I Cienia z nimi nie ma – dodała w zamyśleniu.
To prawda. Cień pożegnał się z Dolgiem jakiś czas temu.
– Teraz zniknę, mój przyjacielu – powiedziała wysoka, mroczna postać swoim niebywałe ostrym głosem. – Dalej będą cię już wspierać inni.
– Nie, nie możesz mi tego zrobić! – zawołał Dolg zrozpaczony.
– Muszę. A poza tym tak będzie lepiej dla nas obu. Tym razem ja wykonałem swoje zadanie. Ale, jeśli wszystko pójdzie dobrze, wrócę. Żegnajcie, malcy! Żegnaj, Nero! To wielka radość, że mogłem być z wami. Do zobaczenia!