Выбрать главу

– Nie mieli, ale wyglądali na wojowników. Z oczu źle im patrzyło.

– Masz rację.

– Przejechali później obok wsi w drodze powrotnej. Przelecieli jak burza, nie zatrzymując się. Jakby nie chcieli, żeby ich ktoś widział.

– Mhm. Chłopak Trudy mówił, że jeden wiózł kogoś w swoim siodle.

– Chłopak Trudy za dużo gada.

Cisza. Raz po raz głośne siorbnięcie.

– Trzeba by chyba iść w góry i zobaczyć.

– Tak.

Las za wsią leżał mroczny, widać go było przez okienko izby.

– Ale nie dzisiejszego wieczora.

– Nie. Nie dzisiejszego wieczora.

– Powinniśmy wziąć ze sobą Andreasa. I Willgotta.

– I jeszcze paru. Jutro wcześnie rano. I weźmiemy obraz Madonny.

Głębokie westchnienie. Zaciśnięcie ręki na uchwycie kufla.

– Tak.

Następnego ranka nieliczny i mało radosny pochód zaspanych chłopów wyruszył ze wsi do znienawidzonego zamku Graben.

Wszyscy byli już kiedyś w ruinach, ale tylko raz w życiu i z własnej woli nie wybraliby się tam nigdy więcej. Niektórzy wiele lat temu musieli pójść jeszcze raz, żeby ratować tego szaleńca Dieterla. Ściągnąć go ze skalnej półki, na której leżał bez przytomności. Dieterla, który nigdy nikomu nie opowiedział, co go tam spotkało, i który umarł wkrótce potem.

No i teraz jacyś głupi obcy odważyli się pójść do zamku, a ich konie stoją we wsi już czwartą dobę. Nic poza poczuciem miłości bliźniego nie skłoniłoby mieszkańców wsi, by wyruszyć na poszukiwania.

Ale nie była to dla nich radosna wyprawa.

Co za cholerni ludzie przychodzą tu ze świata!

Ale ta trójka sprawiała takie przyjemne wrażenie. Tamci, którzy przyjechali po nich, to rzezimieszki.

I właśnie dlatego chłopi chcieli zobaczyć, co się stało.

Im bliżej podchodzili do szczytu, tym wolniejsze stawały się ich kroki. I nie tylko dlatego, że ciężko było oddychać na stromym zboczu. Ruiny zamku Graben budziły w nich lęk.

Niemal już całkiem na górze, na skalnym występie, Andreas, który był wśród nich najstarszy, najwyższy i cieszył się największym autorytetem, przystanął.

– Tutaj coś się musiało stać – stwierdził.

– Tak – przyznał ktoś inny. – Chyba jakaś bójka. Spoglądali ku dolinie, która rozciągała się przed nimi aż po horyzont. Ze skały, na której stali, wiódł w dół ślad, jakby zostawiony przez toczące się ludzkie ciało.

– Idziemy dalej w górę.

Na polanie, gdzie znajdowały się ruiny, nie zauważyli niczego szczególnego, jednak, nauczeni doświadczeniem, zatrzymali się na skraju lasu.

– Jak tu cicho – powiedział Bernhard, „,chłopak Trudy”

– Racja, tak cicho nigdy tu nie było – potwierdził Andreas w zamyśleniu.

– Tak jakby zamek już nie był niebezpieczny. Pójdziemy zobaczyć?

– Na twoim miejscu bym tego nie robił. To podstępne miejsce.

Nikt nie zareagował na to dosyć dziwne stwierdzenie.

Stali jeszcze chwilę, a lekki wiatr, który wiał tu w górze, chłodził ich zgrzane twarze. Żaden z przybyszów nie czuł się dobrze, ale żaden też nie wiedział, co powinni zrobić.

Nagle któryś z młodszych odskoczył na bok.

– Ach, Du lieber Gott!

– Co się stało?

– Patrzcie!

Chłopak pokazywał na Ziemię, gdzie w trawie leżały kości ludzkiej ręki. Między palcami tkwiły strzępy niebieskiej tkaniny.

– Jezus Maria! – chłopi żegnali się przestraszeni.

– Ona była ubrana w niebieską suknię – powiedział jeden z tych, którzy widzieli Tiril i jej towarzyszy w drodze do zamku.

Znowu spoglądali ku ruinom. Nie sprawiały one już teraz wrażenia bezpiecznego miejsca.

– Chodźcie, idziemy stąd! – rzucił Andreas.

Nikt nie chciał schodzić ostatni, wszyscy pospiesznie zbiegali ścieżką.

Na skalnym występie Andreas znowu przystanął.

– Patrzcie na te gałęzie! Tam na drzewie. Znowu kawałek niebieskiego materiału.

– W takim razie musieli tędy schodzić w dół – stwierdził Willgott

– Możliwe – mruknął Andreas niepewnie.

– Ale wygląda na to, jakby ktoś został zepchnięty z tej skały – rzekł jeden z chłopów ponurym głosem.

– Tak. Nieszczęsny!

– Andreas! – zawołano z lasu. – Tutaj też jest ślad, jakby kogoś ciągnięto!

Wszyscy ruszyli w tamtą stronę.

Ślady były niewyraźne. Chłopi zatrzymali się przy wysokim stosie gałęzi, nie mogli iść dalej, bo duchy broniły dostępu do Móriego. Stojący zdecydowani byli coś zrobić, ale nikt nie chciał uczynić pierwszego kroku.

Chłopak Trudy zadrżał.

– Ja wam mówię, że tu straszy!

– Tak – mruczeli inni.

– Idziemy?

W końcu Andreas postanowił pokazać, że jest tu przywódcą. Odchrząknął i zdecydował:

– Nie! Nie możemy tego tak zostawić.

Wszyscy jednak odczuwali to samo. Niebywale silny opór, który można by przełożyć na słowa: „Nie ruszajcie stosu gałęzi!”

Tam pod spodem ktoś leży – oznajmił Willgott półgłosem.

– Tak, ale co zrobimy?

Jeden z tych, którzy spotkali Tiril i jej towarzyszy, szepnął ostrożnie:

– Mnie się zdaje, że to ten o dziwnych oczach. On był właśnie taki, i miły, i groźny.

– Uważam, że był miły – powiedział jego kolega. – Chociaż wygląd miał groźny. Jak czarownik.

– Sprowadzimy księdza – zdecydował Andreas.

Wszyscy odetchnęli z ulgą.

– No to co robimy teraz? – zapytał Nauczyciel duchy stróżujące przy martwym ciele Móriego.

– Łatwo by było ich stąd wystraszyć – rzekł Duch Zgasłych Nadziei w zamyśleniu. – Ale nie powinniśmy tego robić

– Nie – potwierdził Nauczyciel. – Tak właśnie i ja myślę. Nic jesteśmy przecież potworami. A to pełni dobrej woli i troskliwi ludzie, którzy nie zamierzają uczynić niczego złego. Nie powinni już dłużej żyć w strachu przed tym wzgórzem. Oczyściliśmy przecież runy. Nie możemy teraz zostawiać nowego miejsca, którego będą się bać.

– Słusznie – przytaknął Hraundrangi – Móri. – Z braćmi Mondsteinem i von Kaltenhelmem była zupełnie inna sprawa.

Pustka miała wątpliwości.

– No, a jeśli oni pochowają Móriego?

– Pomoc jest w drodze – przypomniał Nauczyciel. – Ale masz też rację. Oni z pewnością będą chcieli sprawić mu prawdziwy chrześcijański pogrzeb we wsi na dole. Bardzo szlachetny zamiar z ich strony, ale nie możemy do tego dopuścić.

Dwa duchy, Powietrze i Woda, wróciły już po odprowadzeniu Erlinga do Theresenhof. Władczyni powietrza miała pomysł.

– Zostawcie mi sprawę opóźnienia pogrzebu – powiedziała z uśmiechem. – Niewielka śnieżyca o tej porze roku nie jest w tych stronach niczym niezwykłym. Może zresztą znajdę inny sposób.

– Chętnie ci pomogę – zgłosiła się Pustka. – Zamącę im trochę w głowach, że nie będą wiedzieli, co robić.

Wszyscy śmiali się cicho.

– Dobrze by było mieć tutaj Nidhogga i Zwierzę – westchnął Nauczyciel. – Bardzo mi ich brakuje. Byliśmy niewielką, ale bardzo zgraną grupa, my, którzy mieliśmy ochraniać Móriego.

Wszyscy się z nim zgadzali. Wszyscy myśleli to samo. Gdyby on teraz umarł.~ To co stanie się z nimi? Będą krążyć bez celu przez całą wieczność, nie wiedząc, czym się zająć?

To by było potworne!

– Nie masz żadnych wiadomości od Nidhogga? – zapytał Nauczyciela Duch Zgasłych Nadziei.

– Nie – odparł tamten. – Nic oprócz słabego sygnału, że oddalają się od nas. Na zachód.

– To chyba był błąd z tym przeniesieniem kamiennych tablic do Theresenhof – martwiła się Woda.

– Dlaczego?

– Chcieliśmy, żeby Zakon świętego Słońca nie miał do nich dostępu. Jak wiecie, towarzyszyłam Erlingowi do samego domu. Ale potem wydarzyły się tam straszne rzeczy. Kilku wielkim mistrzom udało się wymknąć. I pod postacią cieni dręczyli małego Dolga podczas jego wyprawy.