– Niedobrze. Bardzo niedobrze – westchnął Nauczyciel.
– Ale zostali już unicestwieni, a pozostałym tablicom nic nie grozi – zapewniła pani wody.
– Świetnie. Móri ma naprawdę wspaniałego syna. Chociaż jeszcze nie wie, jakie wielkie siły drzemią w jego pierworodnym.
Znowu długo milczeli. Może Móri już nigdy się o tym nie dowie…
– Nie sądzę też, że i mój wnuk, Dolg, zdaje sobie sprawę z tego, jaki jest silny. Ale jest coś, co ja chciałbym wiedzieć. Mianowicie, kim jest ten Cień? I dlaczego teraz się znowu pojawił?
– No właśnie. Dokąd on prowadził chłopca po nocy? Nam powiedział, że idą po jedyny ratunek dla Móriego.
– On. jest trochę za bardzo tajemniczy jak dla mnie – stwierdził Duch Zgasłych Nadziei, kręcąc głową. – Nie lubię, kiedy me mam kontroli nad sytuacją.
– Ani ja – poparł go Nauczyciel. – Ale jak to jest, duchu powietrza, czy on się znowu wycofał?
– Tak, w tej chwili nie wiadomo, gdzie się podziewa. Do nas idzie tylko Dolg z Erlingiem i kilkoma pomocnikami.
Wszyscy westchnęli.
– Musimy wytrwać, dopóki oni tu nie przyjdą – rzekł Hraundrangi – Móri. – Dbajcie, by Móri me osunął się w głąb krainy Śmierci i żeby ci sympatyczni chłopi nie pochowali go w źle pojętym poczuciu miłości bliźniego.
Bezradni i bezdomni rozsiedli się ponownie. wokół swego „pana”, Móriego, chociaż on sam nigdy nie zdołał wyjaśnić, kto w tym układzie jest panem, a kto sługą.
Nauczyciel, Duch Zgasłych Nadziei i Hraundrangi – Móri siedzieli w kucki przy stosie gałęzi, pokrywających ciało Móriego. Pustka krążyła. nad nimi, władczyni powietrza siedziała na pobliskim drzewie, a pani wody wraz z żeńskim duchem opiekuńczym Móriego stały bez ruchu pod skałą.
Czekali.
Miejscowy proboszcz spoglądał zmartwiony na stos sosnowych gałęzi.
– Ach, tak, tu z pewnością znajduje się zabłąkana dusza – westchnął. – Musimy go na noszach zanieść do wsi, jak tylko odczytam parę odpowiednich wersetów z Pisma Świętego.
Odwrócił się i surowo popatrzył na spory tłumek, który tu z nim przybył. Niemal cała parafia.
– Ale co to za zabobonne gadanie o tym, że to miejsce jest nieczyste? Ze rządzą tutaj złe moce? Ja nie znajduję,tu niczego takiego.
– Nie, wielebny pastorze – powiedział Andreas nieco zakłopotany. – My też już nie. To, co nas przestraszyło dziś rano, już zniknęło, podobnie jak to, co kiedyś straszyło tam w ruinach na górze.
Paru wyrostków miało rozczarowane miny. Liczyli na trochę rozkosznej grozy, bezpiecznej, jak długo pastor i dorośli byli z nimi.
Stara Hildegunn, z jednym tylko zębem w dolnej szczęce, uważana była za osobę, która widzi więcej niż inni, i teraz uznała, że powinna bronić swojej dobrej opinii.
– No, ale ja w każdym razie wyczuwam obecność jakichś istot.
– Ja też – przytaknęło chórem kilka młodych dziewcząt.
– Wszyscy wyczuwamy – potwierdził Willgott. – Ale to są istoty natury. Nic złego nam nie zrobią.
– To anioły Pana, które czuwają nad zmarłym – sprostował pastor. – Odczułem ich obecność natychmiast, gdy tu przyszliśmy. A żadnych istot natury nie ma. Gdyby były, należałyby do królestwa diabła.
Sosnowa szyszka spadła kapłanowi na odsłoniętą łysinę. Uniósł głowę, żeby zobaczyć, co się dzieje, i wtedy druga szyszka pacnęła go prosto w nos. Ale na drzewie nikogo ani niczego nie było.
Powoli zaczęli odrzucać gałęzie ze stosu.
Jeden z chłopów wyprostował się.
– Tak, to ten o strasznych oczach.
Wszyscy w milczeniu patrzyli na Móriego, który leżał tam piękny niczym bóg, biały jak alabaster, z zamkniętymi oczyma i zaciśniętymi ustami. Kruczoczarne włosy otaczały twarz tak urodziwą, że kobiety zaczęły tęsknie wzdychać.
– Patrzcie, on został przebity mieczem – szepnął jeden z chłopców.
– Ale rana się zagoiła – wtrącił ktoś inny.
– Jak na kogoś, kto zmarł tyle dni temu, to on wygląda bardzo zdrowo – stwierdził Andreas.
– Uważam, że macie rację, moi drodzy parafianie – oświadczył proboszcz. – Tutaj działały siły ciemności. – Jakiś ptak chlapnął mu prosto w oko i urażony pastor długo je wycierał. – Tu się dzieją różne rzeczy – westchnął. – Trzeba go przenieść na nosze!
Andreas okazał swój autorytet.
– Moim zdaniem on żył jeszcze do ostatniej doby – rzekł stanowczo. – To tłumaczy zagojoną ranę i jego zdrowy wygląd.
Inni kiwali głowami i potwierdzali. Mądre słowa!
I tylko niewidzialni towarzysze Móriego mieli w tej kwestii odmienne zdanie.
– Chyba powinniśmy wezwać władze – zaproponował Andreas. – Tutaj miało przecież miejsce przestępstwo. A właściwie trzy. Jeden człowiek wstał przebity mieczem. Drugi, wedle tego, co widzieliśmy, zrzucony ze skały. Trzeci natomiast, kobieta, została uprowadzona przez tych barbarzyńców, którzy przybyli z odległych i obcych stron.
– Świetny pomysł, mój dobry Andreasie – pochwalił proboszcz. – Tu trzeba przeprowadzić śledztwo. Złóżcie tego nieszczęśnika w kaplicy cmentarnej! A potem wezwiemy prefekta z Zurychu.
Następnie przepędził młodzież, która tłoczyła się, by lepiej widzieć. Trup w nudnym codziennym życiu zawsze jest bardzo podniecający.
– No, zabierajcie go, moi silni chłopi!
Proboszcz szeptał wyjęte z Biblii słowa, a reszta słuchała z pochylonymi głowami i złożonymi rękami.
Po modlitwie opuścili wzgórze z Mórim na noszach.
– Znakomicie! – cieszył się Nauczyciel. – Teraz będziemy mieć tyle czasu, ile nam będzie potrzeba. Nie pochowają Móriego, dopóki nie przyjedzie prefekt, żeby go zobaczyć. Andreas, mój dobry człowieku, życz sobie, czego chcesz, a będzie ci spełnione.
I tak się też stało. Gdy chłop Andreas jeszcze tego samego wieczora wyraził życzenie, by ktoś zamknął na wieki nieustannie gadającą gębę jego małżonki, nieszczęsna kobieta zaniemówiła. Dopóki duchy przebywały w ich wsi, biedaczka rozdziawiała tylko usta, ale nie była w stanie wydać z siebie głosu.
Od wielu lat Andreas nie przeżywał takich pięknych dni!
Rozdział 17
Księżna Theresa najchętniej pojechałaby razem z Dolgiem i Erlingiem. Nie była przecież starsza od Erlinga i zniosłaby trudy podróży. Ktoś jednak musiał zostać w domu. Ktoś, kto mógłby się zająć niesfornymi bliźniakami. I ktoś musiał tu być na wypadek, gdyby Tiril wróciła.
W to ostatnie jednak nikt nie wierzył.
Długo ściskała rękę Erlinga na pożegnanie.
– Dbajcie o siebie. Obaj! A raczej, ściślej biorąc, wszyscy trzej. Nerowi też nic nie powinno się stać; Zapamiętajcie to sobie!
– Tak, wiem – zapewnił Erling. – Najbardziej bym chciał,, żebyś z nami pojechała, Thereso. Podróż z tobą byłaby dużo łatwiejsza do zniesienia. Ale kiedy wrócimy…
– Tak?
– Wtedy chciałbym z tobą porozmawiać… Ech, o różnych sprawach.
Okropnie to sformułowałem, myślał Erling zły sam na siebie. Zawsze, kiedy się najbardziej potrzebuje właściwego słowa, język zawodzi.
Długo na siebie patrzyli, z uśmiechami na wargach i powagą we wzroku. Oboje wiedzieli, że nie ma żadne; gwarancji, iż Erling i Dolg kiedykolwiek wrócą.
A zwłaszcza Móri, którego będą próbowali sprowadzić do domu.
Gdy powóz wyjechał za bramę Theresenhof, księżna długo stała przy oknie i patrzyła w ślad za nimi. Wiedziała, że zobaczy wszystko, powóz, konie, ludzi, jeszcze raz, kiedy wjadą na najwyższe wzgórza.