Выбрать главу

Jakże długo musiała czekać! O, nareszcie są! Ale zaraz znowu wszystko zniknęło, tym razem na dobre.

Co Erling chciał jej powiedzieć?

Z pewnością nic. Wcześniej, zanim on i Tiril, i Móri wyjechali na swoją niefortunną wyprawę, rozmawiali o prowadzeniu dworu, o ekonomii, ale ona, Theresa, rozumiała z tego niewiele i wtedy Erling zaofiarował się, że jej to kiedyś wytłumaczy. Później jakoś nie było czasu, więc może teraz… Pewnie to właśnie miał na myśli.

Teraz znowu obaj z Dolgiem wyjechali. Jak to dobrze, że zostały jej młodsze dzieci! Bardzo surowo zakazano im zbliżać się do schodów werandy. Cała ta część ogrodu została oddzielona specjalnym, nowo wzniesionym płotem, drzwi na werandę Theresa zamknęła od środka na klucz, a klucz nosiła zawsze przy sobie.

Znała jednak dobrze Taran i Villemanna. Zakaz działał na nich niczym wielki słodki tort.

Mimo wszystko miała wrażenie, że przestraszyły je trochę surowe zakazy i grożenie tym, co się stanie, jeśli zbliżą się do schodów. Zresztą oboje byli jakby bardziej dojrzali po wyprawie, w której wzięli udział. Oboje wiedzieli, że istnieją cienie, i dobre, i złe. A ci, którzy mogli być uwolnieni z kamiennych tablic złożonych ogrodzie, są wyłącznie źli. Jedynie ojciec dzieci, Móri, dysponował siłą, która mogła okiełznać złe cienie.

Bliźniaki upierały się, że Dolg też by potrafił, ale Theresa odparła, że nic pewnego na ten temat na razie nie wiadomo i nie można eksperymentować. Później dzieci musiały złożyć uroczystą przysięgę przed obrazem Madonny, że za nic nie zbliżą się do schodów.

Obiecali jej, ale Taran, która zawsze musiała postawić na swoim, zawołała:

– Teraz niech będzie tak, jak chcesz. Mój Czas nadejdzie później.

– Mój także – oświadczył Villemann. – I to wcześniej.

– Nie, nic podobnego. Na pewno nie wcześniej.

– Tak, bo ja jestem starszy!

– Dwie godziny! Też jest się czym chwalić!

I znowu podjęli swoją wieczną sprzeczkę, w której nie było złości, tylko pragnienie odrobiny prestiżu.

Tego wieczora Theresa długo się nie kładła, siedziała po prostu na krawędzi swego łóżka. Szafir Dolga uczynił cud, ból stawów zniknął zupełnie. W głowie księżnej krążyła jednak uparcie inna,myśl.

Nie miała odwagi jej nazwać.

Jesteśmy równolatkami, powracało do niej uparcie. On zaś jest mężczyzną Samotnym, bezdzietnym mężczyzną. W młodości musiał mieć wielkie powodzenie u kobiet. Coś jednak ułożyło się nie tak jak trzeba, skoro nie doczekał się potomstwa. A przecież w pełni na nie zasługiwał. Byłby fantastycznym ojcem, on, tak bardzo przywiązany do naszej trójki.

On mógłby jeszcze mieć dziecko. I to właśnie jest najgorsze, bo ja dać mu go już nie mogę.

Dlaczego ludzie spotykają się w niewłaściwym czasie? Czy na tym świecie nie ma żadnej sprawiedliwości?

Theresa zdawała sobie jednak jasno sprawę z tego, że gdyby spotkali się w młodości, to do niczego by między nimi nie doszło. Bo ona była księżniczką, siostrą Samego cesarza. A on był zwyczajnym człowiekiem, nawet nie pochodził ze szlachty. Zdolny kupiec to przecież nie jest partia dla księżniczki.

Teraz sprawy miały się zupełnie inaczej. Ona została odrzucona przez cesarską rodzinę, w każdym razie oficjalnie, za fałszywy krok popełniony w młodości. Była jednak szczęśliwa i rada, że jest tak jak jest.

Tyle tylko że została sama, bez bliskiego mężczyzny.

W końcu wślizgnęła się pod kołdrę.

Badała dłonią swój podbródek Jego kontury nie były już takie wyraziste jak dawniej, na szyi miała kilka widocznych żył. A jej piersi? O, nie, zresztą dlaczego, piersi by jeszcze uszły, choć z całą pewnością nie są to piersi młodej dziewczyny.

On musi być dość zepsuty, jeśli chodzi o piękne kobiety.

Ona zaś niewiele miała do zaoferowania.

Talia też już me taka jak dawniej. Brzuch… Mimo woli wciągnęła go. Owszem, płaski, ale też nie tarki jak kiedyś.

Poza tym na jednej łopatce pojawiły się jakieś ciemne znamiona. Kwiaty starości, tak to się chyba nazywa. Były nieco wypukłe, wyczuwało się je dotykiem.

Raczej nie powinna ich pokazywać.

Chcę dostać z powrotem moją młodość! Teraz! Bo właśnie teraz jej potrzebuję. A nie trzydzieści lat temu. Wtedy nie znałam jego.

Moje włosy się przerzedziły. Nie za bardzo, ale wyczuwam to, kiedy je przeczesuję palcami. Parę lat temu zaczęły mi wypadać. Teraz jednak przestały. Boże, daj, żeby już tak zostało!

Przy wieczornym pacierzu w swojej małej kapliczce Theresa modliła się tylko za tych, którzy znajdują się poza domem i są w niebezpieczeństwie. Nie odważyła się prosić Matki Bożej o pomoc w swoich prywatnych rozterkach.

Jak zawsze w ostatnich dniach, modliła się szczególnie za Tiril i Móriego. I za Dolga. Młodsze dzieci szczęśliwie wróciły do domu, więc o nie nie musiała się już niepokoić. Dzisiaj jednak jej modlitwy obejmowały też Erlinga Müllera. Ale tylko dlatego, że jemu również groziło niebezpieczeństwo w tej podróży. Z żadnego innego powodu.

Natomiast stopy mam w dalszym ciągu piękne.

I moje zgrabne nogi. Też się nie zmieniły.

Tylko że nóg i tak nie mogę pokazać.

Z wyjątkiem…

Engelbert wyrażał się bardzo ciepło o jej nogach. Gładził je pieszczotliwie, obejmował. Ten jeden jedyny raz, kiedy je widział. I Adolf miał zwyczaj wchodzić za nią po schedach, unosić jej spódnice i przyglądać się nogom. Na początku ich fatalnego małżeństwa. Później, Bogu dzięki, już się nie przejmował takimi sprawami. Później w ogóle się nią nie przejmował.

Dolg, dziecko kochane, co z ciebie będzie?

Myśl o najstarszym wnuku kojąco wpływała na jej nerwy, choć to z pewnością dziwne. Mimo iż była pewna, że nie zmruży oka tej nocy, zasnęła.

Theresa miała okropny sen. Śniło jej się, że na schodach werandy ze stosu kamiennych płyt unosi się dym. Czarna smuga kierowała się ku domowi i chwiejąc się otaczała narożniki, jakby czegoś szukała.

W końcu dotarła do okna jej pokoju. Tam się zatrzymała. I wtedy przez okno zaczęły do pokoju zaglądać jakieś twarze, ręce osłaniały od światła oczy, poruszające się niespokojnie i tylko na pół widoczne w mglistych szarych obliczach.

Theresa zerwała się z krzykiem.

To tylko sen. Firanki były szczelnie zasłonięte, nikt nie mógł zaglądać przez okna.

Nie odważyła się jednak podejść i wyjrzeć na zewnątrz.

Księżna miała też inny problem. O mniejszym znaczeniu, ale jednak. Jej brat, cesarz, zawiadomił, że zamierza ją odwiedzić. Wybierał się do zachodnich prowincji kraju i chciał skorzystać z okazji, żeby zajrzeć do siostry. Miało to nastąpić lada dzień.

To bardzo miła wiadomość, ale Theresa nie wiedziała, jak przeżyje taką wizytę przy wszystkich swoich zmartwieniach. A nie chciała brata wprowadzać w przykre sprawy swojej rodziny. Zresztą byłoby to za bardzo skomplikowane, zbyt wiele pytań. W tym krótkim czasie, który brat spędzi u niej, nie będzie możliwości wyjaśnienia podstawowych kwestii. Jedyne, co mogła w ten sposób osiągnąć, to dołożyć bratu zmartwień do tych, które już i tak ma.

Inna sprawa, to czy Taran zechce milczeć na temat przygody, jaką przeżyła. Ta mała gaduła na pewno wyskoczy z czymś niestosownym. Nie po raz pierwszy zresztą.

Theresa westchnęła ciężko.

Kardynał von Graben stał na schodach domu, w którym przypadkiem gościł. Trzymał się mocno brunatnej, pięknie rzeźbionej poręczy. Brat Lorenzo był przy nim, towarzyszył im bratanek kardynała, biskup Engelbert. Obaj, kardynał i bratanek, byli w drodze na spotkanie dostojników kościelnych w Heiligenblut. Lorenzo wybierał się gdzie indziej.

Oczy starego Wielkiego Mistrza Zakonu Świętego Słońca miotały błyskawice, kiedy wbijał je w swoich podwładnych. Stali teraz przed nim na zamkowym dziedzińcu, brat Johannes i jego dzielni wojownicy.