– Co to wszystko ma znaczyć – syczał kardynał. – Nie stójcie tu jak gromada bełkoczących idiotów! Wyjaśnijcie mi natychmiast! Jak to się stało, że nie przyprowadziliście tutaj dzieci?
Brat Johannes patrzył na niego pustym wzrokiem.
– Jakich dzieci?
Wielki Mistrz pochylił się ku niemu.
– Ty i twoi ludzie pojechaliście, by szukać dzieci czarnoksiężnika. Ty sam przyjechałeś mi powiedzieć, że dzieci wyruszyły na wschód razem ze swoim wielkim psem. Poleciłeś braciom Ottonowi i Alexandrowi jechać przodem, podczas gdy ty przybyłeś z informacją do mnie. Gdzie są nasi bracia? I gdzie są dzieci?
– Ja nie wiem – odparł brat Johannes spokojnie.
– W porządku. W takim razie ja ci powiem, gdzie są nasi zakonni bracia. Jeden z ich ludzi dotarł do mnie. Ten człowiek spotkał zresztą po drodze również ciebie i także tobie opowiedział…
– Co on opowiedział?
Kardynał o mało nie uniósł się w powietrze z wściekłości.
– To, co ja tobie zaraz opowiem, ty głupcze! To mianowicie, że obaj bracia zakonni i większość ich ludzi nie żyje. Utonęli w wielkich bagnach, po których ten smarkacz chodził tam i z powrotem jakby nigdy nic. Ten człowiek bredził też coś o tym, że chłopiec go uratował przy pomocy błędnych ogników! Które potem przemieniły się w żywe istoty!
– N – nie! – wtrącił brat Johannes z niedowierzaniem.
– Nie miałem żadnych powodów, żeby mu nie wierzyć, ponieważ jego ubranie cuchnęło śmiercią i upokorzeniem. Cały był oblepiony bagiennym szlamem. On mi powiedział że odkrył dzieci, a ty ze swoimi wspaniałymi ludźmi pojechaliście do miejsca, które wskazał, żeby je pojmać.
– Pojmać? Kogo pojmać? Wspaniałych ludzi?
– Dzieci, ty ośle! Żaden z was niczego nie pamięta?
Tamci patrzyli na niego nie rozumiejąc o czym mowa.
Kardynał pochylił głowę niby rozwścieczony byk.
– Ten człowiek powiedział coś jeszcze. Syn czarnoksiężnika miał niebieską kulę, którą najprawdopodobniej zdobył gdzieś na tych mokradłach. I to właśnie ta kula pomogła człowiekowi wydostać się z błota. Co ty masz do powiedzenia na ten temat?
– Wasza wielebność, ja zapewniam! My z niczym takim się nie spotkaliśmy! Nie widzieliśmy żadnych dzieci. Spieszyliśmy po prostu tutaj, tak jak nam polecono.
Wielki Mistrz pociemniał na twarzy jak gradowa chmura.
– Nikt wam nie polecił, żebyście tu przyjechali! – Kardynał odwrócił się do towarzyszących mu braci. – On się zachowuje jak kompletny idiota. Zawsze myślałem, że mogę polegać na bracie Johannesie, ale teraz…
– Mnie to wygląda tak, jakby za tym stała wola kogoś innego – rzekł brat Lorenzo. – Albo upór. Sprawiają wrażenie, jakby zapomnieli, co się z nimi działo.
– Tak, i ja tak myślę. Ale o co chodzi z tą niebieską kulą? Nic nie rozumiem. Miała jakoby być niewiarygodnie piękna, tak mówił ten śmierdzący błotem ciura, ale ja nigdy me słyszałem o żadnej niebieskiej kuli. Kula miała być ze złota.
Jego bratanek, biskup Engelbert, zasłonił dłonią usta.
– Cii!
Przenikliwe oczy kardynała skierowały się ku niemu.
– Kompletnie zapomniałem!
– O czym?
– O ojcu Theresy! Kiedy opowiadał nam baśń o morzu, które nie istnieje, wymieniał też inne kamienie czy kule, już nie pamiętam. Prócz promienistego słońca istniała również jedna kula niebieska i jedna czerwona, a obie miały wyjątkowe właściwości.
Brat Lorenzo myślał, że Wielkiego Mistrza trafi szlag.
– I mówisz mi o tym dopiero teraz? – ryknął wuj na nieszczęsnego biskupa. – Jakie to właściwości?
– Tego… on nie wiedział – wyjąkał Engelbert jak chłopiec przyłapany na kradzieży jabłek.
– Ratunku – wysyczał kardynał. – Tego już naprawdę za wiele! Dlaczego, dlaczego zawsze stają nam na drodze ci nędzni śmiertelnicy?
Kardynał wszystkich ludzi niższych od siebie rangą nazywał śmiertelnikami.
Weszli do domu. Tam kardynał usiadł w fotelu i odchylił głowę.
– Jeśli masz dla mnie więcej złych wiadomości, Engelbercie, to przedstaw mi je natychmiast!
Biskup Engelbert, który nigdy nie pojmował ironii, wziął słowa wuja na poważnie.
– Tak, jest jeszcze coś, co opowiadał jeden żołnierz Z naszej świty…
Wielki Mistrz zmrużył swoje zmęczone oczy.
– Co on powiedział? Mów zaraz!
– On twierdzi, że my ich spotkaliśmy po drodze tutaj.
Brat Lorenzo zacisnął wargi. Nie cierpiał tego pozbawionego charakteru Engelberta, a już patrzenie na biskupa, jak wije się przed kardynałem, to była prawdziwa udręka.
– Odpowiadaj porządnie! – ryknął Lorenzo, nie będąc już w stanie nad sobą panować. Jego włoski temperament był silniejszy niż konwenanse.
Spośród trzech rycerzy zakonnych zgromadzonych w tym pokoju Lorenzo był z pewnością najgroźniejszy. Posiadał chłodną inteligencję, jaką nie dysponował nawet kardynał.
– Ja… Ja… – wyjąkał biskup. Przełknął ślinę i zaczął od początku. – Jeden z naszej eskorty twierdzi, że my po drodze spotkaliśmy ekwipaż z habsburskim herbem. Towarzyszyli mu wyłącznie chłopi, ale podobno wewnątrz mignął mu czarnowłosy uśpiony chłopiec. Był też z nim ten wielki pies. Jechali na zachód.
– Prawdopodobnie – wtrącił Lorenzo ź przekąsem. – Skoro ich spotkaliśmy, to musieli jechać na zachód.
Wielki Mistrz długo siedział bez słowa. Wpatrywał się w swego bratanka z obrzydzeniem. Na koniec powiedział:
– Lorenzo! Wydaj rozkaz, aby wszyscy ludzie, bez których możemy się obejść, wyruszyli na zachód!
– Ale, eminencjo, my nie mamy tu zbyt wielu ludzi!
– W takim razie poślij po posiłki do Sankt Gallen! Engelbert, ty niezguło, czy chłopiec był w powozie sam?
– O to nie pytałem.
– Nie, oczywiście, powinienem się domyślić. Jakim sposobem, na Boga, udało ci się zostać biskupem? Tak, tak, wiem. Dzięki moim wpływom.
Biskup Engelbert wyglądał na człowieka głęboko krzywdzonego. Brat Lorenzo starał się ukryć, że cała ta sytuacja sprawia mu przyjemność i że zamierza ją wykorzystać. Jeszcze jedna taka gafa, ty nadęty biskupie, i tytuł wielkiego mistrza będzie mój!
Lorenzo wyprężył się, bowiem kardynał znowu zwracał się do niego.
– Jak się mają sprawy z kamiennymi tablicami, bracie Lorenzo? Czy nasi ludzie zdobyli płyty, które zostały zrzucone do rzeki koło zamku Graben razem z tym jakimś Müllerem?
– Nasi wysłannicy do zamku Graben jeszcze nie wrócili, wasza eminencjo.
Blady uśmiech pojawił się na wysuszonej twarzy kardynała. Nie był to piękny uśmiech.
Chcę wierzyć, że je znajdą. Ów Müller z pewnością utonął, ale kamienne tablice powinny być całe. – Kardynał zastanawiał się przez chwilę, a potem dodał: – Miejmy nadzieję, że nasi ludzie dopadną ten ekwipaż Habsburgów. Powóz najpewniej jedzie do Graben, bo oni tez chcą zdobyć tablice. I ufajmy, że nasi ludzie, którzy udali się do Graben, są bystrzejsi niż ci, którzy towarzyszą mi w podróży, i „zajmą się” chłopcem oraz jego eskortą Bo tym razem to my byliśmy pierwsi!
Kardynał wstał.
– No cóż, w takim razie możemy ruszać dalej do Heiligenblut.
Rozdział 18
Cesarz przybywał z całym orszakiem, więc na szczęście Theresa miała mnóstwo spraw do załatwienia i nie myślała o swoich bliskich, wędrujących gdzieś po niebezpiecznych szlakach.
Oczywiście, to wielka przyjemność móc porozmawiać z bratem, choć mieli dla siebie zaledwie kilka godzin. Ale w samym środku wizyty do dworu przybył chłop, jeden z tych, których Erling i Dolg zabrali ze sobą. Theresa natychmiast pospieszyła na dziedziniec.