Sprawiali wrażenie bardzo zadowolonych tą nieoczekiwaną możliwością przeżycia podniecającej przygody.
Spotkanie dostojników Kościoła znajdowało się w fazie wstępnej, jeśli tak można powiedzieć, kiedy Theresa z gwardzistami przybyła do niewiarygodnie pięknego Heiligenblut z potężnym masywem Grossglockner w tle. Niezwykła uroda tego miejsca sprawiła, że obaj żołnierze stanęli jak wryci.
– Dlaczego to się nazywa Heiligenblut? – zapytał jeden.
Theresa wyjaśniła:
– Legenda powiada, że w roku dziewięćset szesnastym przybył tu syn duńskiego wikinga, będący w drodze z Miklagard do domu. Z gór zeszła akurat lawina i biedak zginął, a stało się to dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz stoi ten biały kościół. Spod śniegu wyrosły trzy Jesiony i tam pochowano Bricciusa, bo tak ów młodzieniec miał na imię. Wiózł on ze sobą maleńką buteleczkę z trzema kroplami krwi Chrystusa i właśnie dzięki temu udało się odnaleźć ciało zmarłego. Krople krwi przechowywane są w tabernakulum w kościele.
Żołnierze milczeli pogrążeni w myślach.
W końcu Theresa uznała, że czas przystąpić do akcji.
– Ty – zwróciła się do jednego z żołnierzy – pójdziesz do gospody, w której zatrzymał się biskup Engelbert. Musisz się dostać do jego bagażu tak, by nikt cię nie zobaczył. Myślisz, że zdołasz to zrobić?
– Oczywiście – odpad wojak, choć wyglądał na zdziwionego.
Theresa powiedziała mu, czego ma szukać, ale zastrzegła, by wszystko zostawił na miejscu. Niczego nie wolno mu zabierać.
– Nikt nie powinien wiedzieć, że tam byłeś. My będziemy czekać na ciebie w naszej gospodzie.
Nie trwało długo, a gwardzista cesarza wrócił. Skinął księżnej głową na znak, że wszystko w porządku, po czym zasiadł do posiłku. Kiedy jadł, dyskutowali, co dalej. Był już teraz z nimi prefekt miasteczka.
W odpowiedniej porze wyruszyli do wielkiego budynku, w którym odbywało się spotkanie.
– Tym razem mam nad nimi przewagę – powiedziała Theresa z uśmiechem. – ~ Zwyczajnej kobiety nie wpuściliby na zebranie kościelnych dostojników. Jak to jednak czasem dobrze pochodzić z cesarskiej rodziny!
Ponieważ spotkanie trwało jakiś czas, przy drzwiach nie było już strażników, więc Theresa i jej ludzie wemknęli się do hallu. Z sali obok dochodził szum uroczystych głosów.
– Wygląda na to, że mają przerwę – powiedziała Theresa cicho. – Wchodzimy! Uff, ale ja dygocę!
– To chyba normalne – uspokoił ją jeden z gwardzistów.
Otworzyli drzwi do wielkiej sali i na ich widok szum głosów powoli zamierał.
Przyjemnie było patrzeć na cesarskich gwardzistów we wspaniałych uniformach. Ale co, na Boga, kobieta robi na tak uroczystym świętym zgromadzeniu? Nie mówiąc już o całkiem świeckim prefekcie.
Jeden z gwardzistów zawołał:
– Jej cesarska wysokość, księżna Theresa von Habsburg i Holstein – Gottorp, siostra najjaśniejszego cesarza, życzy sobie rozmawiać z biskupem Engelbertem von Graben. Niezwłocznie!
Niepewny pomruk przeszedł przez salę i natychmiast znów uciekł. Po chwili coś się poruszyło na końcu sali pośród czerni, purpury i amarantu, barw, które przynależą do biskupów i kardynałów, i Theresa poznała Engelberta.
Miał ze zdenerwowania ceglaste plamy na policzkach, kiedy musiał się przeciskać pomiędzy zebranymi, i to z powodu kobiety!
Księżna dostrzegła również kamienną, zimną twarz kardynała von Graben, ale on postarał się jak najszybciej zniknąć w tłumie.
Engelbert podszedł do wyjścia i bardzo ostrym głosem zapytał, co to znaczy.
Wyprowadzili go do hallu i zamknęli drzwi. Biskup był w najwyższym stopniu zdenerwowany.
– To znaczy tyle – rzekła Theresa, czując, że serce wali jej jak młotem – znaczy tyle, że chciałabym wiedzieć coście zrobili z moją córką!
– Z twoją córką? A cóż to za głupstwa? Skąd niby mam wiedzieć, gdzie się podziewa twoja córka?
– Ona jest nie tylko moja – syknęła Theresa słodkim ale z wyraźną groźbą i policzki Engelberta stały się jeszcze bardziej czerwone. – Uprowadzili ją jacyś ludzie z waszego zakonu. Mamy na to świadków.
– Nie – jęknął Engelbert. – Nie, to nieprawda! Ja nie wierzę. On obiecał…
Theresa wciągnęła głęboko powietrze.
– Więc ty o niczym nie wiedziałeś? Wierzę ci, Engelbercie, ale…
– Biskupie Engelbercie – upomniał ją. – I mówi się do mnie wasza wielebność!
– Och, zejdź na ziemię, zanim pycha cię rozsadzi – prychnęła Theresa. – W porządku, skoro ty sam nic nie wiesz, to przyprowadź tu swojego wuja. Natychmiast!
Twarz nieszczęsnego biskupa ponownie zmieniła barwę. Tym razem na bladozieloną. Jak kameleon, pomyślała Theresa z ironią.
– Chyba rozumiesz, że nie mogę tak po prostu wy – prowadzić kardynała do hallu? I o jakim zakonie ty mówisz? Niczego nie pojmuję!
Wyczuwała, że zebrał całą swoją odwagę i siłę woli, bo jego słowa brzmiały tak, jakby rzeczywiście pojęcia nie miał o żadnym zakonie.
Biskupie Engelbercie, to jest śmiertelnie poważna sprawa. Chcę odzyskać moją córkę, zanim Zakon Świętego Słońca ją zamorduje, tak jak to uczyniliście z jej mężem i przyjacielem obojga, Erlingiem Müllerem.
Biskup wybuchnął gniewem.
– Teraz posuwasz się za daleko! Co ty mi za insynuacje przedstawiasz?
– Prefekcie – rzekła Theresa zimnym głosem. – Proszę wziąć jednego z gwardzistów i przyprowadzić kardynała von Grabena! To ten, który siedzi…
– Nie, nie – jęknął Engelbert. – Pójdę sam. Ale ty tego pożałujesz, Thereso! Nigdy bym nie uwierzył, że jesteś zdolna zrobić coś takiego swojemu. przyjacielowi z lat dziecinnych!
Kiedy odszedł, Theresa i jej towarzysze spoglądali po sobie.
– Myśli księżna, że oni będą chcieli zniknąć? – zapytał prefekt.
– Jeśli o mnie chodzi, to bardzo bym chciała. Wtedy mogłabym uderzyć otwarcie.
Biskup jednak przyprowadził kipiącego gniewem starca. Bratanek musiał go podpierać, ale mordercze spojrzenie Wielkiego Mistrza nie utraciło nic ze swojej intensywności.
Theresa ponownie zebrała całą odwagę, by sobie z tym poradzić.
– Chcę wiedzieć, gdzie znajduje się Tiril, moja córka?
Wargi kardynała wykrzywiły się nienawiścią.
– Moja najszanowniejsza księżno, pani rozum musiał doznać prawdziwego szwanku. Skąd, na Boga, mam wiedzieć cokolwiek o pani córce?
– Wasi ludzie uprowadzili ją na oczach Erlinga Müllera. Zobaczyła, jak starzec otwiera usta, żeby powiedzieć „Erling Müller nie żyje”, ale zdążył się w porę opamiętać.
– To jakaś okropna pomyłka – rzekł przymilnym głosem. – Nic mi nie wiadomo o historii, którą tu księżna opowiada. Mój bratanek mówi, że pani wspominała też o jakimś zakonie. Co to by mógł być za zakon?
– Kardynał musi to wiedzieć bardzo dobrze, skoro jest jego wielkim mistrzem – ucięła Theresa.
– Chodź, Engelbercie – zwrócił się kardynał do swego bratanka. – Ta kobieta jest szalona. Wracamy na salę.
– Tak zróbcie – powiedziała Theresa cicho. – A ja zaraz rozgłoszę wszystkim, że biskup Engelbert ma zwrócić do Hofburga ukradziony drogocenny przedmiot.
Obaj purpuraci stali jak wrośnięci w ziemię.
Jaki drogocenny przedmiot? – wyrwało się Engelbertowi.
– Srebrny kielich, który zabrałeś, kiedy po raz ostatni bawiłeś w Hofburgu. Byłeś wtedy co prawda bardzo młodym chłopcem, ale też miałeś dość czasu, żeby się zastanowić i oddać, co nie twoje.
– Nigdy nie ukradłem żadnego srebrnego kielicha! – wybuchnął wielebny biskup. – Znowu to śmieszne oskarżenie, które słyszę przez całe życie!