– Jeśli twój wuj, kardynał, nie powie mi, gdzie znajduje się Tiril, ja powiem mojemu bratu, kto ukradł nasz kielich. A wtedy, jak sądzę, nie będzie już żadnego biskupa Engelberta. A tym bardziej kardynała Engelberta, na czym ci tak bardzo zależy, prawda?
– Może nawet dzisiaj zostanę mianowany – wyszeptał biskup. – A ty przychodzisz tutaj z najbardziej niedorzecznymi oskarżeniami!
– Chodzi ci o to, że nazwałam cię pospolitym drobnym złodziejaszkiem? Owszem, tak właśnie o tobie myślę! Ale przecież możemy pójść do gospody, gdzie prefekt przeszuka twój bagaż. Mnie się zdaje, że przygotowałeś się do dłuższej podróży. Zamierzałeś wyjechać do Rzymu natychmiast, kiedy mianują cię kardynałem? Kiedy cię w końcu mianują, bo przecież pomijali cię przez co najmniej dwadzieścia lat. Z pewnością zabrałeś ze sobą wszystkie swoje najcenniejsze rzeczy, prawda? Jak na przykład ten srebrny kielich.
– Już powiedziałem, że nic nie wiem o żadnym srebrnym kielichu!
– No to chodź z nami, byśmy się sami mogli przekonać, że nie jesteś pospolitym złodziejaszkiem.
– Nigdy mnie do tego nie zmusisz – rzekł Engelbert z uporem. – Świeckie władze nie mogą mi rozkazywać!
– Bardzo dobrze! Kim jest ten dostojnik, który przewodniczy spotkaniu? Poprosimy go, by poszedł z nami.
– Nie, nie – jęknął biskup.
Wtrącił się kardynał.
– No, dość już tych głupstw! Engelbercie, wracaj ze mną! Zostaw tych pozbawionych wstydu ludzi!
Obaj gwardziści stanęli przy drzwiach.
– Powiedz mi, gdzie jest Tiril – zażądała Theresa – a unikniesz dalszych przykrości.
Engelbert spojrzał błagalnie na wuja.
Ten jednak pozostał całkowicie obojętny.
– Ja umywam ręce! Nie mam z tym nic wspólnego. Przepuśćcie mnie. W imię Boże!
Gwardziści ani drgnęli.
– Nie możemy, niestety, pozwolić waszej eminencji przejść – westchnęła Theresa. – Engelbert jest tylko drobnym złodziejaszkiem. Ale to wasza eminencja wie, gdzie jest Tiril. A jeśli ona nie żyje, to moi ludzie zasieką na śmierć was obu. Zaraz tutaj!
Nigdy w życiu Theresa nie miała zapomnieć tego błysku czystego zła w oczach Wielkiego Mistrza. To niebezpieczny człowiek, pomyślała. Ludzie mówią o nim prawdę. Nie powinnam więcej na niego patrzeć.
Zwróciła się do prefekta:
– Mój dobry człowieku, proszę aresztować obu tych ludzi! Przedtem jednak odwiedzimy dom biskupa.
Prefekt chwycił mocno Engelberta za ramię, natomiast gwardziści ujęli pod pachy kardynała.
– Nie! Nie! – protestował Engelbert i zrobił się jeszcze bardziej blady. – Wuju! Proszę im powiedzieć, gdzie jest Tiril! Wuj obiecał mi przecież, że jej nie tknie. Proszę coś zrobić, żeby Oni nie szli ze mną do domu!
Theresa, która nie miała wątpliwości, jak bardzo nie – bezpiecznym człowiekiem jest kardynał, pomyślała z troską o towarzyszących jej trzech ludziach.
– Kardynale von Graben – rzekła. – Wasza eminencjo! Uniknie eminencja dalszych nieprzyjemności, jeśli tylko powie mi, gdzie znajduje się moja córka. Proszę mi to powiedzieć, a potem wrócić na salę i próbować odzyskać spokój sumienia!
Kardynał pienił się z wściekłości.
– Została przewieziona do pewnego zamku przy granicy hiszpańskiej – syknął przez zaciśnięte zęby. – Będzie tam poddana przesłuchaniom w obecności wszystkich braci podczas naszego następnego wielkiego spotkania.
– W tym samym zamku?
– Nie – odparł von Graben krótko.
Podał księżnej nazwę zamku, w którym Tiril była więziona. Albo będzie, bo pewnie jeszcze tam nie dotarła. Tiril ma być przesłuchana, a chodzi o to, by wyjawiła wszystko, co jej wiadomo na temat tajemnic Świętego Słońca. Kardynał powiedział też, w jakim zamku ma się odbyć przesłuchanie.
Gwardziści puścili ręce starca. On zaś demonstracyjnie otrzepał miejsca na rękawach, których dotykali, po czym nie patrząc na nich z kamienną twarzą wszedł z powrotem na salę.
Nie zaszczyciwszy swego bratanka nawet przelotnym spojrzeniem.
Engelbert stał przed drzwiami jak uczniak, który został zbesztany. Nieszczęśliwy, położył uszy po sobie.
– A teraz idziemy do kwatery biskupa – oznajmiła Theresa.
Ale ja nie mam żadnego kielicha! I nigdy nie miałem. Thereso, chyba nie sądzisz, że mógłbym coś ukraść twojej rodzinie? Ja, który byłem twoim najlepszym przyjacielem! Bądź rozsądna, Thereso! Na sali na mnie czekają. Moja wielka życiowa chwila może właśnie nadchodzi. Skończ z tymi głupstwami!
– Gwardziści! – powiedziała ostro. – Brać go!
Theresa czuła się zmęczona, potwornie zmęczona.
– Przecież ona jest również twoją córką! Jak łatwo o tym zapominasz. A teraz chodź!
Engelbertowi nie pomógł jego wspaniały biskupi stroi z bardzo pięknym pasem. Musiał dać się prowadzić przez miasteczko dwóm gwardzistom, a prefekt deptał mu po piętach.
Z okien przyglądało im się mnóstwo ludzi… Dobrzy, pracowici chłopi i mieszczanie, nie noszący paradnych strojów.
Biskup musiał przejść przez straszne upokorzenie na oczach gawiedzi.
Ale najgorsze było jeszcze przed nim.
Pochylony musiał rozpakować cały swój bagaż, sztukę po sztuce. Kiedy przyszła kolej na skrzynię, próbował coś ukryć pod stosem odzieży, ale prefekt złapał go za ramię i zmusił, by odsłonił, co tam ma.
I wtedy na światło dzienne został wydobyty srebrny kielich Habsburgów.
– Ale on jest mój – bronił się Engelbert. – Nie chciałem, żebyście myśleli, że go ukradłem, on jest w rodzie von Graben od niepamiętnych czasów.
– Proszę zobaczyć – rzekła Theresa udręczonym głosem. – Mój ojciec, cesarz Leopold, w dzieciństwie wyrył na nim swoje imię.
Prefekt obracał kielich w rękach.
– Tu coś jest – powiedział. – Koślawym, dziecinnym pismem. LEOP… widocznie na nic więcej nie miał czasu.
– Przyłapano go, zanim skończył. – Theresa uśmiechnęła się. – Ojciec mi o tym opowiadał.
– Cóż… Wasza wysokość, czy mam zamknąć tego złodzieja? – zapytał prefekt nie bez złośliwej radości.
Theresa była zmęczona.
– Nie, proszę go puścić wolno. On jest po prostu żałosnym człowieczkiem, niczym więcej. Nie jestem w stanie się mścić na kimś tak nic nie znaczącym. Dowiedziałam się, gdzie jest moja ukochana córka, a wy, moi wierni gwardziści, zawieziecie ten kielich cesarzowi. Niczego więcej już nie pragnę.
Na salę, gdzie odbywało się spotkanie, wrócił bardzo upokorzony Engelbert. Miał poważne kłopoty z odzyskaniem godności. A to, że ponownie został pominięty przy nominacjach – obiecano mu jedynie, że może w przyszłym roku – załamało go ostatecznie. Zebrani uważali, że sprawiło to rozczarowanie, ale przyczyny były dużo, dużo głębsze.
Jego pewność siebie, jego męski autorytet zostały naruszone w podstawach. A najbardziej przez to, że został nazwany małym, nędznym, pospolitym złodziejem.
Ze strony wuja nie otrzymał żadnego wsparcia ani pociechy. Kardynał von Graben nawet nie spoglądał w jego stronę.
Wielki Mistrz pospieszył do domu, gdzie czekali na niego wierni strażnicy.
– Ruszajcie natychmiast za księżną! Na południe! Polecam wam ściąć mieczem zarówno ją, jak i jej dwóch gwardzistów! I przywieźcie tu z powrotem srebrny kielich!
Zastanawiał się przez chwilę, czy nie zemścić się na prefekcie, ale stwierdził, że w Heiligenblut lepiej nie wywoływać zamieszania.
Cieszył się natomiast bardzo, że więcej niż połowa jego ludzi wyruszyła na zachód, żeby zabić jego nowego arcywroga, tego czarnego węża, starszego syna Tiril i Móriego.
Tego szczeniaka, który ma niebieski kamień.
I byli jeszcze ludzie kardynała, którzy wczoraj pojechali na zachód. żeby u stóp zamku Graben szukać kamiennych tablic.