Kardynał był właśnie gotów do wyjścia, kiedy zobaczył nad drzwiami, po tamtej stronie futryny, jakieś zwierzę.
Nietoperz zwisał głową w dół, jakby spał.
Nieźle…
Gdyby się tamtym dwojgu nie powiodło? Chłopak na pewno nie ma przy sobie czosnku. Krzyża chyba też nie, skoro jest synem czarnoksiężnika.
Von Graben zdjął nieduże zwierzątko i włożył je do skórzanego woreczka. Potem pospieszył na cmentarz, do miejsca pod murem, gdzie grzebano przestępców. Tam wywołał duszę mordercy i w ciągu długiego, niezwykle skomplikowanego obrzędu ulokował ją w nietoperzu. Teraz czekało go najtrudniejsze, ale von Graben wiele potrafił. Pocił się i dygotał, w końcu jednak swoje zamiary, stworzył wampira. Będzie to niewinny nietoperz za dnia, a żądny krwi człowiek, straszny upiór, nocą.
Wobec niego syn czarnoksiężnika okaże się całkowicie bezbronny.
Nie wiedział, jak chłopiec wygląda, znał jednak jego imię. A zresztą co to za imię, myślał konserwatywny kardynał. Dolg syn Móriego. Nikt nie może się tak nazywać!
To jednak czyniło sprawę znacznie dla Wielkiego Mistrza łatwiejszą. Na całym świecie może istnieć tylko jeden człowiek o takim imieniu, więc jego zaczarowany posłaniec nie będzie miał kłopotów ze znalezieniem chłopca.
Po tym wszystkim kardynał wrócił do swojej gospody. Powitało go tam paru innych dostojników, którzy przyszli prosić, by uczestniczył w uroczystej mszy kończącej wielkie spotkanie.
Von Graben uznał, że może sobie na to pozwolić. Nie powinien był wzbudzać zainteresowania swoją nieobecnością.
Udał się więc do świątyni z poważną i wielce bogobojną miną.
Rozdział 22
Dolg się niepokoił. Stracił tyle dni. Może teraz już za późno na ratunek dla taty?
Stracił, to może niewłaściwe wyrażenie. W rzeczywistości przecież nie mógł działać szybciej. I tyle różnych przeszkód musiał pokonać! Umarli wielcy mistrzowie, żywi bracia zakonni i Bóg wie co jeszcze.
Pierwsza grupa wysłanników kardynała przeszukała skrupulatnie okolice u podnóża góry, ale nie znalazła żadnych kamiennych tablic. Dolg i Erling spotkali ich po drodze, ponieważ jednak tamci nie otrzymali rozkazu poszukiwania małego chłopca, Dolg zaś ich nie znał, obie strony minęły się, nie zwracając na siebie uwagi.
Druga grupa przypadkiem znalazła się w gospodzie, kiedy pierwsza jechała już do domu. Tak więc wysłannicy kardynała też nie mogli się porozumieć.
Ci ostatni jednak mieli w swoim gronie bardzo znamienitego pana: towarzyszył im sam brat Lorenzo, bez wiedzy i bez błogosławieństwa kardynała. Brat Lorenzo sam miał ochotę na niebieski kamień. Przesłuchanie Tiril można odłożyć: I tak siedziała zamknięta w zamku w Pirenejach.
Bardzo szybko dogonili powóz z habsburskimi herbami. Ten powóz, którym miano przetransportować Móriego do domu. Woźnica i jego pomocnik otrzymali jednak bardzo surowe rozkazy od Erlinga, więc odpowiadali wciąż to samo: „Nie, oni jadą do Habichtsburg, żeby zabrać stamtąd krewnego samego cesarza. Nie, nigdy nie mieli ze sobą żadnego chłopca. Czarne włosy? Spał w powozie? A tak, parę dni temu zabrali małego szewczyka, tak był bardzo zmęczony, nogi go bolały, to prawda!”
Lorenzo nie wiedział, co o tym myśleć. Woźnica i jego pomocnik sprawiali wrażenie tak prostodusznych i dobrych ludzi, że z pewnością nie umieli kłamać.
Ale chłopiec powiedział, że kamień może uratować jego ojca. Brat Lorenzo przez chwilę rozważał sprawę, po czym ruszył ze swoimi ludźmi dalej. No tak, z ludźmi kardynała, jeśli chodzi o ścisłość.
Mieli dokładny opis drogi do zamku Graben, lecz niełatwo było się tam dostać. Ta grupa, numer dwa, jeśli można tak powiedzieć, pomyliła się na jakimś rozstaju dróg I ostatecznie zabłądziła. Oddział wjechał w górskie doliny, zgubił drogę powrotną i znalazł się w prawdziwych kłopotach.
Tak więc ci ludzie przestali stanowić jakiekolwiek niebezpieczeństwo dla Dolga i Erlinga.
Inna sprawa, że oni wcale nie kierowali się do zamku Graben, lecz do rozległej doliny u stóp gór. Zdołaliby jednak pojmać Dolga i jego przyjaciół przed rozstajem dróg, gdyby wiedzieli, ze powinni to zrobić. Zabłądziwszy nie mogli już zaszkodzić chłopcu.
Erling i Dolg ostatnią noc przed dotarciem do zamku Graben spędzili w lesie. Nie mieli czasu, by nocować w gospodzie, którą nie tak dawno odwiedzili Tiril, Móri i Erling. Mieli nadzieję jeszcze tego dnia dotrzeć do celu, ale im się nie udało, więc Erling zarządził postój. Znaleźli bezpieczne miejsce i rozbili obóz.
Właśnie kiedy siedzieli i spożywali prosty posiłek, lasu nadleciała duża niebieskoczarna mucha i krążyła nad ich głowami. Obaj woźnice i Erling chcieli ją zabić, lecz Dolg poprosił, by zostawili owada w spokoju.
– To przecież żywe stworzenie – powiedział swoim łagodnym głosem. – Nie musi ginąć tylko dlatego, że znalazła się w pobliżu nas.
Mucha usiadła mu na ręce.
– Sio! – Erling. starał się ją odpędzić.
– Spójrzcie, jaka ona jest ładna – zachwycał się Dolg. – Widzicie, jakie ma migotliwe skrzydełka? Moja droga, usiądź tu koło mnie. Tutaj nic ci nie grozi.
– Ty naprawdę jesteś dziwnym dzieckiem, Dolg – roześmiał się Erling, potrząsając głową.
Podszedł Nero i zaczął obwąchiwać miejsce, na którym usiadła mucha.
– Ale ona naprawdę jest piękna – powtórzył Dolg. – Moja droga, mała przyjaciółko, jesteś cała wymazana jakimś jadem! Gdzieś ty latała?
Erling odsunął Nera.
– Trzeba odpędzić tę muchę, Dolg. Ona może być niebezpieczna!
– Nie, ona jest chora! Daj mi szafir, bądź tak dobry.
– Ależ, Dolg!
– Daj mi go! – powiedział chłopiec stanowczo.
Erling z ociąganiem wyjął szmaciany woreczek, w którym przechowywano niebieską kulę. Dolg ostrożnie ujął szlachetny kamień, powoli skierował go na muchę, która w dalszym ciągu siedziała na jego ręce.
Kiedy piękny kamień zbliżył się do owada, Dolg szepnął:
– Patrzcie, całe zło z niej spływa. Rozprasza się w powietrzu. Znika! Teraz mucha jest znowu zdrowa! No, możesz sobie latać, droga przyjaciółko!
Mucha siedziała jeszcze chwilę bez ruchu, potem rozprostowała skrzydełka i wzleciała w powietrze, dwukrotnie okrążyła głowę Dolga, jakby go pozdrawiała, i zniknęła.
Erling przemawiał głosem surowego nauczyciela.
– Dolg, ta kula jest przeznaczona dla twojego taty! Nie możesz marnować jej sił na muchy!
Chłopiec spoglądał na niego i na dwóch towarzyszących im. a teraz mocno zdumionych mężczyzn.
– Ta mucha została wysłana specjalnie, żeby mnie ukąsić i wpuścić mi pod skórę straszną truciznę. Gdybym tego nie zrobił, byłbym ciężko chory, może bym nawet umarł. Tata opowiadał mi o zlej runie, która działa właśnie w ten sposób.
– Ale… Kto mógł ją wysłać?
– Kardynał. To jedyny człowiek, który może posiadać takie umiejętności.
– Oj – rzekł Erling z westchnieniem. – Może powinniśmy się uważniej rozglądać, czy nie ma tu więcej takich much.
– Możliwe. W każdym razie musimy być uważni. Kardynał jest bardziej niebezpieczny, niż myśleliśmy.
Jeden z woźniców zapytał:
– Ale skąd panicz wiedział, że mucha była zatruta? To przecież mogła być całkiem zwyczajna mucha plujka z jakiegoś śmietnika albo z końskiego nawozu.
Dolg spojrzał na niego swoimi dziwnymi oczyma.
– Nie zapominaj, że wielokrotnie trzymałem w rękach niebieską kulę. Ona mi daje nie tylko niespotykaną siłę, lecz także niespotykane umiejętności.