Tamci w milczeniu kiwali głowami.
W środku nocy Nero zaczął warczeć. Wszyscy usiedli na posłaniach.
– Co się dzieje, Nero? – pytał Erling szeptem.
Nero zachowywał się jak pies, który „złapał trop”. Skulił się i na ugiętych łapach pełzł w stronę bagażu, złożonego pośrodku obozowiska. Podniósł jedną przednią łapę, naprężył się i stał jak prawdziwy pies myśliwski, którym przecież nie był
– W bagażu coś jest – szepnął jeden z woźniców.
– Lis?
– Nie, dużo mniejsze. Rozniećcie ogień!
Jego towarzysz zaczął dmuchać w żarzące się węgle i wkrótce na palenisku buchnął płomień.
– O, fuj! – krzyknął Erling, odskakując. – A to co znowu?
Zobaczyli coś, co mogło przypominać spory motek wełny. Szary, kosmaty, bezkształtny. Ale to coś poruszało się jak żywa istota, jakieś paskudne, małe stworzenie. Szukało, węszyło, a jeden z ludzi zapewniał, że słyszał pomruki, takie jakie wydaje borsuk poszukujący jedzenia.
– To puk – szepnął Dolg. – Moje magiczne runy! Muszę mieć moje magiczne runy!
Wszystkich ogarnął okropny nastrój, jaki ta mała paskuda wokół siebie rozsiewała.
– Czy to również zostało wysłane przez…? – mruknął Erling.
– Tak, bez wątpienia. Nikt inny nie potrafiłby tego zrobić. A sami chyba wiecie, czego toto szuka.
– No przecież nie tego szlachetnego kamienia, który jest dwa razy taki duży jak ono samo?
– Nie przez przypadek ludzie nazywają to też dźwigaczem – odparł Dolg. – Ono wciąga zdobycz do środka, do wnętrza tego wełnianego motka, którym jest, i zaczyna toczyć. Gdzie jest mój czarodziejski woreczek?
„Czarodziejski woreczek” to określenie wymyślone przez Taran, nazwa torby, w której starszy brat przechowywał swoje magiczne przybory. Ta nazwa przylgnęła do skórzanego woreczka na dobre.
Powstało zamieszanie. Mały potworek szukał wielkiego szafiru, oni sami szukali remedium na potworka. W popłochu przetrząsano bagaże.
– Tutaj! – oznajmił Erling, podając chłopcu skórzany woreczek.
Dolg gorączkowo starał się znaleźć odpowiednią magiczną runę. Jego ojciec, Móri, specjalnie ponadawał deseczkom, na których runy zostały wyryte, odmienne kształty, by chłopiec w każdej chwili mógł znaleźć właściwą.
Teraz więc też nie szukał długo.
– Muszę się spieszyć – powtarzał Dolg. – Nigdy jeszcze nie stosowałem tej runy. To jest tak zwana Miotełka Arona i tata mówił, że wolno mi ją stosować tylko w razie ostatecznej konieczności. Ale teraz chyba tak właśnie jest, prawda?
– Absolutnie – potwierdził Erling.
Było oczywiste, że Dolg czuje się nie najlepiej.
– Ech – narzekał. – Wcale tego nie lubię. Zaklęcie zawiera tyle okropnych słów. Jest jednak bardzo silne i w tym przypadku nieodzowne.
– Na co to pomaga? – dowiadywał się Erling.
– Przegania strachy, natrętne upiory i zdejmuje przekleństwa. Pomaga zaczarować dusze pokutujące, unieszkodliwić spisek na życie człowieka i wypędzić diabła.
– To chyba rzeczywiście pasuje na dzisiaj. Ale musisz się spieszyć, to małe wstrętne paskudztwo dotarło, zdaje się, do celu.
Dolg znalazł niedużą gałązkę i z runą uniesioną przed sobą wypowiadał słowa, które przyprawiały słuchaczy o dreszcze grozy. Erling mocno trzymał Nera, bo pies aż się palił do pomocy i chciał złapać to małe szare nie wiadomo co.
Dolg spełniał magiczny rytuał, coś, czego nigdy przedtem nie robił:
– „Duchu diabelski, podstępny, szary, uleć wraz z mgłą i chmurami, zraniony, poszarpany, obity pogrążasz się w mroku i rozpadasz, wypełniasz się magicznym robactwem wijącym się, dręczącym cię. Roją się nieszczęsne w tobie i nad tobą, tną, gryzą i szarpią. Teraz jesteś związany, ubezwłasnowolniony, odepchnięty, zakuty w kajdany wilka Fenrir, piekielny biedaku, udręczony, zagubiony, którego ślady porasta trawa, a gniew spływa do morza”.
– Ależ, Dolg – szepnął Erling, gdy chłopiec skończył. – Zaklinasz zwierzę?
Dolg, zmęczony, wyprostował się.
– To nie było żadne zwierzę. To istota, którą stworzyło przekleństwo kardynała. Wygląda jak żywa, ale nie jest żywa.
Wszyscy widzieli, co się stało: kiedy Dolg wygłosił ostatnie słowa, puk rozwiał się w powietrzu i zniknął.
– No dobrze – westchnął chłopiec. – W takim razie może się jeszcze trochę prześpimy.
Wszyscy jednak zgadzali się co do tego, że trzeba wy – stawić wartę i że będą czuwać po kolei. Bo teraz nie ufali już kardynałowi, jeśli kiedykolwiek żywili podobne uczucia.
Noc minęła spokojnie, ale żaden z podróżnych nie zauważył, że tuż przed wschodem słońca nadleciał nie wiadomo skąd mały nietoperz i ulokował się pod jednym z siodeł, całkiem ukryty pod derką tak, że nikt go nie mógł widzieć.
Trwał tam przez cały dzień, pogrążony we śnie. Czekał na nadejście nocy, żeby się zamienić w krwiożerczego wampira, noszącego w sobie pokutującą duszę jakiegoś mordercy.
A trzeba wiedzieć, że istnieje ważna różnica między upiorem, czyli powracającym na ziemię duchem, a błąkającą się duszą, Upiora można za pomocą zaklęć skierować na zawsze do krainy umarłych. Dusza pokutująca jest jak żywy człowiek, choć nie ma z nim nic wspólnego, i bardzo trudno ją unicestwić.
Erling bez trudu odnajdywał drogę do Graben. Jechali teraz w pobliżu dużej wsi, widzieli ją z daleka.
– Później odbierzemy nasze konie – postanowił Erling. – W tej chwili nie mamy czasu do stracenia.
Wszyscy się z nim zgadzali. Nero znowu raz po raz warczał.
– Wygląda na to, że we wsi odbywa się pogrzeb – rzekł jeden z woźniców.
Miał rację. Ludzie zbierali się koło kościoła, długi pochód ciągnął za konnym wozem, na którym wieziono trumnę.
– Jeszcze jeden powód, żeby im teraz nie przeszkadzać – powiedział Erling.
Kiedy konie nie były już w stanie iść pod górę, przywiązali je w lesie, a sami zaczęli się wspinać po zboczu.
– Uch! – jęknął Erling. – Nie mogę powiedzieć, że dobrze się tu czuję. To miejsce przywodzi mi na myśl jedno z moich najstraszniejszych przeżyć. Tu utraciłem i Tiril, i Móriego, a sam zostałem zepchnięty z wysokiej skały. A ruiny zamku to czysta makabra! Dobrze, że nie musimy tam wchodzić!
Dolg milczał. Twarz miał bladą, napiętą. Oczy zdawały się jeszcze bardziej czarne niż zazwyczaj, a ręce zaciskały się na niebieskiej kuli, którą niósł w szmacianym woreczku. Wyczuwał kształt kamienia, zdawało mu się, że skórę przenika jego promieniowanie.
Pozwól, Panie, żeby tata jeszcze żył, modlił się nieprzerwanie.
Chociaż wiedział, że „żył” to nieodpowiednie słowo. Ojciec przekroczył przecież granicę. Ale jeśli nie przekroczył ostatniego progu, jeśli nie pogrążył się w najgłębszej grocie Śmierci, jak to nazywają duchy, to może uda się go jeszcze uratować.
Dolg dużo rozmyślał o tym, co powiedziały duchy. I nie był pewien, czy wszystko w tym się zgadza. Jego wyobrażenie o śmierci było inne, myślał, że człowiek wkracza „do wielkiego światła”. Łagodnego, choć silnie świecącego światła, o delikatnej barwie ambry. W takim razie nie można się pogrążyć w wiecznym mroku!
Zdawało mu się jednak, że rozumie, co duchy miały na myśli.
Większość z nich to byli czarnoksiężnicy, a zdaje się dla nich istniały odmienne reguły. Tata opowiadał o smutnym chórze umarłych czarnoksiężników, który słyszał, kiedy wędrował głęboko pod ziemią. „Kraina zimnych cieni” – zwykł był mówić o tym królestwie.
Jakie to straszne, że tacie przypadł w udziale taki los! Tata powinien po śmierci znaleźć się w miejscu ciepłym i świetlistym, jak wszyscy inni. Tata sobie na to zasłużył.