Выбрать главу

— Piwnica — mówi Chevette.

Jego faks brzęczy. Chwyta go, naciska guzik, zerka w okienko. Ten przedmiot w jej spodniach wydaje się ogromny. Potem chłopak puszcza faks, mruga do niej i naciska przycisk oznaczony B-6. Drzwi zasuwają się z hałasem i Chevette zamyka oczy. Opiera się o miękkie poduchy ściany i marzy o tym, żeby być w pokoju Skinnera, nasłuchując skrzypienia lin. Podłogę tworzy warstwa desek ułożonych na skraju, w środku sterczy wybrzuszenie liny tkwiącej w jej stalowym siodle, a Skinner twierdzi, że ta lina składa się z 17 464 włókien. Każde ma grubość ołówka. Przy odpowiednim wietrze można przyłożyć do niej ucho i usłyszeć, jak most śpiewa. Winda bez powodu zatrzymuje się na czwartym. Kiedy drzwi otwierają się, nie ma za nimi nikogo. Chevette ma ochotę ponownie nacisnąć B-6, ale powstrzymuje się i czeka, aż wyręczy ją Azjata. B-6 nie jest garażem, w którym tak bardzo chciałaby się znaleźć, ale labiryntem wiekowych betonowych tuneli, wyłożonych popękanymi asfaltowymi płytami, z grubymi starymi rurami zwisającymi ze stalowych uchwytów pod sufitem. Chevette wymyka się z windy, podczas gdy chłopak majstruje przy jednym z kółek wózka.

Stuletni spacer wzdłuż rzędu zamkniętych na kłódki chłodni, pięćdziesięciu odkurzaczy ładujących akumulatory z szeregu ponumerowanych stanowisk, rolek dywanów poukładanych jak kłody. Znowu ludzie w roboczych ubraniach, niektórzy w białych kuchennych fartuchach, więc usiłuje przybrać minę i postawę posłańca, mając nadzieję, że wygląda, jakby doręczała jakąś przesyłkę. Znajduje wąskie schody i wchodzi po nich. Powietrze jest rozgrzane i gęste. Wykrywacze ruchu włączają dla niej światło na każdym kolejnym podeście. Czuje przytłaczający ciężar całego starego budynku. Jednak jej rower jest tam, na B-2, za filarem z odrapanego betonu.

— Trzymaj się z daleka — mówi, kiedy Chevette podchodzi na odległość pięciu stóp. Nie tak głośno jak samochód, ale równie poważnie.

Pod warstwą napylonej imitacji rdzy i zręcznie poprzylepianej taśmy izolacyjnej, geometria pustej w środku ramy z węglowego włókna sprawia, że uda Chevette zaczynają drżeć. Przesuwa lewą rękę przez pętlę identyfikującą za siodełkiem. Słyszy cichy podwójny trzask zwalnianej blokady cząstkowej i w następnej chwili już siedzi na rowerze i jedzie.

Nigdy nie czuła się lepiej, niż gnając poplamioną olejem rampą na zewnątrz.

4

Miejsca pracy

Współlokator Rydella, Kevin Tarkovsky, miał kość przewleczoną przez nos i pracował w butiku windsurfingowym nazywanym „Tylko mi dmuchaj”. W poniedziałek rano, kiedy Rydell powiedział mu, że przestał pracować dla IntenSecure, Kevin zaproponował, że znajdzie mu pracę w handlu, coś związanego ze sportem.

— Zasadniczo masz odpowiednią budowę — rzekł Kevin, spoglądając na nagi tors i ramiona Rydella. Ten wciąż miał na sobie pomarańczowe spodnie, które włożył, idąc na spotkanie z Hernandezem. Pożyczył je od Kevina. Właśnie zdjął opatrunek, wypuścił z niego powietrze i wepchnął do pięciogalonowego plastikowego wiadra po farbie, pełniącego rolę kosza na śmieci. Wiadro miało z boku wielką, samoprzylepną stokrotkę. — Powinieneś tylko trochę bardziej regularnie ćwiczyć. I może zapuścić kucyk. Na znak przynależności do klanu.

— Kevin, nie mam pojęcia o surfingu, windsurfingu, niczym takim. Tylko parę razy wypłynąłem na ocean. Przeważnie w Tampa Bay.

Była prawie dziesiąta rano. Kevin miał wolny dzień.

— Sprzedawanie polega na wywieraniu wrażenia, Berry. Klient potrzebuje informacji, a ty ją dostarczasz. Jednak ponadto robisz na nim wrażenie.

Kevin poparł swoje słowa, stukając w kawałek gładkiej wołowej kości.

— A potem sprzedajesz im nowy sprzęt.

— Nie jestem opalony.

Skóra Kevina miała kolor i połysk pary ciemnobrązowych bucików Cole-Haan, które ciotka podarowała Rydellowi na piętnaste urodziny. Nie miało to nic wspólnego z genami czy przebywaniem na słońcu, lecz było rezultatem regularnych zastrzyków oraz stosowania rozmaitych pigułek i maści.

— No cóż — przyznał Kevin — opalenizna byłaby ci potrzebna.

Rydell wiedział, że Kevin nie uprawia windsurfingu i nigdy tego nie robił, ale przynosi do domu dyskietki ze sklepu i ogląda je przez wideogogle, analizując rozmaite ruchy. Nie wątpił, że Kevin może dostarczyć wszelkich możliwych informacji, jakich zażądałby potencjalny nabywca. A ponadto robił wrażenie: z tą utrwaloną opalenizną, wypracowaną ćwiczeniami sylwetką, zwracał na siebie uwagę. Przeważnie kobiet, chociaż nie robiło to na nim wielkiego wrażenia.

Kevin sprzedawał głównie odzież. Drogie stroje, które miały chronić przed UV i zanieczyszczeniami zawartymi w wodzie. W jedynej szafie stojącej w ich pokoju miał dwa kartony pełne takich ubrań. Rydell, który obecnie nie miał się w co ubrać, mógł w nich grzebać i wybierać sobie, co chciał. Jak się okazało, nie miał wielkiego wyboru, ponieważ stroje do surfingu najczęściej były z Day-Glo, czarnego nanoporu albo mirrorflexu. Kilka znośniejszych ciuchów miało logo „Tylko mi dmuchaj” ukazujące się pod wpływem UV, kiedy warstwa ozonowa była w szczególnie kiepskim stanie, co Rydell odkrył podczas ostatniej wyprawy na targowisko.

Dzielił z Kevinem jeden z pokoi niewielkiego mieszkania w Mar Vista, niby z widokiem na morze, którego nie było. Ktoś przegrodził pokój kilkoma gipsowymi płytami. Po stronie Rydella płytę pokrywały te same samoprzylepne stokrotki i kolekcja naklejek na zderzaki z takich miejsc, jak Magie Mountain, Nissan County, Disneyland i Skywalker Park. Mieszkanie dzielili z dwoma innymi lokatorami, a właściwie trzema, jeśli liczyć zajmującą garaż Chinkę (która przynajmniej miała tam własną łazienkę).

Za większą część swojej pierwszej wypłaty w IntenSecure Rydell kupił futon. Kupił go na targowisku; tam były tańsze, a kram nazywał się „Futon Mouth”, co Rydell uznał za bardzo zabawne. Dziewczyna ze straganu wyjaśniła mu, że powinien wcisnąć kontrolerowi na peronie metra dwudziestaka, a wtedy będzie mógł wsiąść ze zrolowanym futonem, który mieścił się w zielonym plastikowym worku przypominającym śpiwór.

Później, czekając na zdjęcie opatrunku, spędził na tym futonie sporo czasu, wpatrując się w obrazki. Zastanawiał się, czy ten, kto je tu umieścił, naprawdę odwiedził wszystkie te miejsca. Hernandez raz proponował mu pracę w Nissan County. IntenSecure miała tam swoją filię. Rodzice Rydella pojechali w podróż poślubną do Disneylandu. Skywalker Park był tu, w San Francisco; przedtem nazywał się Golden Gate i Rydell pamiętał zamieszki, jakie wybuchły, kiedy go sprywatyzowano.

— Zarejestrowałeś się w którymś z biur pośrednictwa pracy, Berry?

Rydell potrząsnął głową.

— Ja stawiam — rzekł Kevin, podając mu hełm. Nie takie sprytne niewielkie okulary, jakie miała Karen, lecz białe plastikowe urządzenie podobne do gogli używanych przez dzieci do gier komputerowych. — Włóż je. Ja wybiorę numer.

— No cóż — rzekł Rydell — to ładnie z twojej strony, Kevin, ale nie powinieneś robić sobie tyle kłopotu.