— Oprzyj się rękami o ścianę — polecił, podchodząc bliżej. — Rozstaw nogi. — Pistolet dotknął jej karku. Drugą rękę wsunął pod kurtkę Skinnera, szukając broni. — Nie ruszaj się.
Nie znalazł noża Skinnera, tego z fraktalowym ostrzem. Lekko obróciła głowę i zobaczyła, jak owija czymś czerwonym i gumowatym jeden z przegubów Japończyka, robiąc to jedną ręką. Pomyślała o tych gumowatych, robakopodobnych cukierkach, które kupuje się w dużym plastikowym słoiku. Chwycił za to czerwone i przeciągnął Japończyka po podłodze do półko-stołu, przy którym jadła śniadanie. Owinął tę czerwoną rzecz wokół wspornika podtrzymującego stół, a potem związał nią drugi przegub ofiary. Wyjął z kieszeni drugą i rozwinął w powietrzu jak węża-zabawkę. Sięgnął za plecy Skinnera i coś mu zrobił.
— Zostań na tym łóżku, stary — powiedział, dotykając lufą jego skroni. Skinner tylko spojrzał na niego. Nieznajomy wrócił do Chevette. — Zejdziesz po drabinie. Zwiążę ci je z przodu.
To czerwone było chłodne, śliskie i przywarło szczelnie, gdy tylko owinął nim jej nadgarstki. Ściągnęło się samoistnie. Plastikowe, czerwone kajdanki, wyglądające jak dziecinna zabawka. Jedna z tych sztuczek z cząsteczkami.
— Będę cię obserwował — obiecał, znów zerkając na otwarty właz w suficie — więc schodź grzecznie i powoli. Jeśli zeskoczysz, albo spróbujesz uciec, zabiję cię.
Nie wątpiła, że zrobiłby to, gdyby mógł, ale pamiętała o czymś, co Oakley powiedział jej wtedy w lesie; że bardzo trudno trafić w cel znajdujący się bezpośrednio pod tobą, a jeszcze trudniej w coś nad głową. Tak więc może powinna rzucić się do ucieczki, gdy tylko znajdzie się na dole. Od drabinki do miejsca, w którym zniknęłaby mu z oczu, miała tylko jakieś dwa metry. Jednak patrząc na czamosrebrne oko pistoletu, szybko doszła do wniosku, że to kiepski pomysł. Zbliżyła się do otworu w drzwiach i opadła na kolana. Nie było to łatwe ze związanymi rękami. Musiał ją przytrzymać, łapiąc za kurtkę Skinnera, ale zaraz postawiła stopę na trzecim szczebelku, chwyciła palcami za najwyższy i zaczęła schodzić. Musiała stawać na każdym kolejnym stopniu, puszczać ten, którego się trzymała i złapać następny, zanim straciła równowagę. Jednak robiąc to, miała czas do namysłu, co pozwoliło jej podjąć decyzję. Dziwnie było myśleć w ten sposób, tak spokojnie, ale nie przeżywała tego pierwszy raz. Tak samo czuła się w Beaverton tej nocy, kiedy przeszła przez druty, czego też wcześniej nie planowała. I podobnie było wtedy, gdy ci kierowcy ciężarówki usiłowali zaciągnąć ją do wyra; udała, że nie ma nic przeciwko temu, a potem chlusnęła jednemu gorącą kawą w twarz, drugiego kopnęła w głowę i uciekła. Szukali jej przez godzinę z latarkami, a ona kuliła się w rzecznym mule i dawała się żywcem pożerać moskitom. Smugi światła przeszywające zarośla.
Zeszła na dół i cofnęła się o krok, trzymając związane ręce tak, żeby mógł je widzieć, gdyby chciał. Sam szybko znalazł się na dole nie robiąc zbędnych ruchów ani hałasu. Jego długi płaszcz był zrobiony z czegoś czarnego, jakiegoś materiału nie odbijającego światła i Chevette zobaczyła, że na nogach miał kowbojskie buty. Wiedziała, że w razie czego może w nich szybko biegać; ludzie nie zawsze w to wierzyli, ale tak było.
— Gdzie one są?
Uśmiech połyskujący złotem zębów. Włosy, zaczesane do góry, miały jasnobrązową barwę. Poruszył ręką, pokazując jej broń. Zobaczyła, że dłoń zaczęła mu się pocić; ciemne plamy pokryły białą gumową rękawiczkę.
— Musimy zjechać… — Urwała. Żółty kosz był tam, gdzie go zostawiła, wjeżdżając z Sammym Salem, więc jak ten facet dostał się na górę?
Znów błysk złota.
— Weszliśmy po schodach.
Wspięli się na górę po drabince dla malarzy, zwykłych metalowych stopniach, częściowo przerdzewiałych. Nic dziwnego, że Japończyk był wystraszony.
— No — powiedziała — to chodźmy.
Poszedł za nią do windy. Nie odrywała oczu od pomostu, żeby nie zapomnieć się i nie rozejrzeć za Sammym Salem, który musiał gdzieś tam być. Jeszcze nie zdążył zejść z dachu, inaczej usłyszeliby go. Znów przytrzymał ją za ramię, gdy przerzuciła nogę i weszła do windy, a potem wgramolił się za nią, przez cały czas nie spuszczając jej z oka.
— Ta kieruje na dół — powiedziała, wskazując na jedną z dźwigni.
— Naciśnij.
Przesunęła ją o jedną kreskę, potem kolejną i silnik zawył im pod nogami, spuszczając ich po pochyłości. Dół rozjaśniała smuga światła z żarówki w skorodowanym aluminiowym koszyku i Chevette zastanawiała się, co zrobiłby, gdyby ktoś teraz pojawił się tam, powiedzmy Fontaine lub jedna z tych osób, które przychodziły sprawdzać elektrykę. Ktokolwiek. Doszła do wniosku, że zastrzeliłby każdego. Wypalił i zrzucił z mostu. Miał to wypisane na twarzy wyraźnie.
Wysiadł pierwszy i pomógł jej wyjść. Zaczął wiać wiatr i czuło się drgania przechodzące przez podeszwy, gdy most zaczął śpiewać jak wyciszona harfa. Słyszała dobiegający skądś śmiech.
— Gdzie? — zapytał. Wskazała na miejsce, gdzie stał jej rower, przymocowany do pojazdu Sammy'ego Sala.
— Ten różowo-czamy.
Skinął pistoletem.
— Odejdź — powiedział rower, kiedy znalazła się blisko niego.
— Co to? — Wbił jej lufę w plecy.
— To ten drugi rower. Alarm głosowy. Trzyma złodziei z daleka.
Nachyliła się i nacisnęła kciukiem zamek, odczepiając rower Sammy'ego Sala, lecz nie dotknęła pętli identyfikatora za siodełkiem.
— Nie żartuję, ty pieprzony gównojadzie — oznajmił rower.
— Wyłącz to.
— Dobrze.
Wiedziała, że musi to zrobić jednym zręcznym ruchem, przechylic na bok i uderzyć, trzymając kciukiem i palcem wskazującym izolującą gumę opony. Jednak to był czysty przypadek, że metalowa rama uderzyła w pistolet. Chevette zobaczyła błysk wyładowania między rowerem a pistoletem, ogniście czerwony i gruby jak palec, gdy cząsteczkowe kondensatory w ramie oddały nagromadzony ładunek systemowi przeciwkradzieżowemu składającemu się z fałszywej rdzy i starannie wystrzępionej taśmy przewodzącej. Facet osunął się na kolana, oczy mu zmętniały, a z nie domkniętych ust wydobyła się srebrna bańka śliny i pękła. Chevette wydawało się, że widzi parę unoszącą się z pistoletu w jego dłoni.
Pędź, pomyślała, zrywając się do ucieczki, ale wtedy jakiś czarny przedmiot uderzył go i powalił na pomost, spadając z ciemności nad nimi z odgłosem przypominającym łopot skrzydeł. Wtedy dostrzegła Sammy'ego Sala, stojącego tam na czarnym wsporniku, przytrzymującego się dźwigara. Wydawało jej się, że widzi jego biały uśmiech.
— Zapomniałaś tego — powiedział i rzucił jej coś. Futerał z okularami. Mimo związanych rąk złapała go, jakby same ją odnalazły. Nigdy nie dowiedziała się, dlaczego to zrobił.
Ponieważ w tym momencie ten mały pistolet szczęknął, trysnął błękitnymi skrami jak tuzin zapchanych gaźników, a Sammy Sal runął w tył i zniknął.
A ona rzuciła się do ucieczki.
19
Superpiłka
Yamazaki słyszał strzał z miejsca, gdzie klęczał na podłodze, z rękami przywiązanymi lśniącą plastikową taśmą do szorstkiej metalowej sztaby podtrzymującej stół Skinnera. A może był to tylko dźwięk jakiegoś hydraulicznego narzędzia? W pomieszczeniu unosił się smród, silny i kwaśny. Pomyślał, że to musi być zapach jego strachu. Na wysokości oczu miał wyszczerbiony biały talerz z czerniejącą na brzegu smugą rozsmarowanego awokado.