— Mówiłem mu, co mam — rzekł Skinner, usiłując wstać, z rękami związanymi na plecach. — Nie chciał. Zawsze szukają czegoś innego, no nie? — Mały telewizorek ześlizgnął się z łóżka i spadł na podłogę, ekranik wyskoczył na tęczowej wstędze płaskiego kabla. — Cholera. — Zachwiał się i skrzywił, opierając ciężar ciała na bolącym biodrze, a Yamazaki pomyślał, że stary upadnie. Skinner zrobił krok, potem drugi, pochylając się do przodu, żeby utrzymać równowagę. Yamazaki szarpnął plastikowe więzy. Jęknął z bólu, czując, jak się zaciskają. Jak coś żywego. — Jeśli je szarpniesz lub skręcisz — powiedział Skinner — to draństwo się zaciska. Gliny używały kiedyś takich. Zostały prawnie zakazane.
Potężny trzask wstrząsnął pomieszczeniem, aż przygasły światła. Yamazaki zerknął przez ramię i zobaczył Skinnera siedzącego na podłodze, z podwiniętymi nogami, pochylonego do przodu.
— Tam są długie nożyce do cięcia drutu — powiedział stary, wskazując lewą stopą na pogiętą, zardzewiałą, zieloną skrzynkę z narzędziami. — Nadadzą się, jeśli zdołam je wyjąć. — Yamazaki patrzył, jak stary zaczyna gmerać przy skrzynce paluchami nóg w podartych, szarych skarpetach. — Nie wiem, czy coś nimi zrobię, jeśli je wyjmę… — Urwał. Spojrzał na Yamazakiego. — Mam lepszy pomysł, ale nie spodoba ci się.
— Jaki?
— Spójrz na wspornik stołu.
Szynę pokrywały odbarwione bąble nałożonego spawu, ale wyglądała dość solidnie. Yamazaki naliczył dziewięć różnej wielkości śrub. Natomiast poziomy wspornik zrobiono z dwóch metalowych szyn, połączonych ze sobą zwojami zardzewiałego drutu.
— Sam to zrobiłem — wyjaśnił Skinner. — To ostrza fabrycznej piły. Nigdy ich nie spiłowałem. Od góry… — Palce Yamazakiego pomacały ukrytą krawędź. — Dalej, Scooter. To mocny metal. Dlatego go użyłem.
— Mam przepiłować plastik? — spytał, rozsuwając przeguby.
— Zaczekaj. Kiedy zaczniesz piłować to świństwo, to mu się nie spodoba. Musisz przeciąć je szybko, inaczej rozerwą ci ciało aż do kości. Powiedziałem zaczekaj… — Yamazaki zamarł. Obejrzał się. — Nie na środku, bo wtedy na obu przegubach zostaną ci obrączki, które zacisną się. Musisz to zrobić jak najbliżej jednej ręki, a potem doskoczyć tu i przeciąć nożycami drugą obrączkę, zanim cię załatwi. Spróbuję to otworzyć…
Szturchnął skrzynkę nogą. Zagrzechotała. Yamazaki obejrzał z bliska czerwoną taśmę. Wyczuł słabą woń lekarstw. Zaczerpnął tchu, zacisnął zęby i zaczął wściekle piłować. Pasmo z wolna kurczyło się. Jak żelazne obręcze promieniujące nieznośnym bólem. Przypomniał sobie dotyk ręki Lovelessa na przegubie.
— Zrób to — powiedział Skinner.
Plastik puścił z absurdalnie głośnym trzaskiem przypominającym efekt dźwiękowy w kreskówce dla dzieci. Resztki czerwonej taśmy owiniętej wokół lewego nadgarstka puściły, natychmiast zwiększając masę tej pozostałej na prawym.
— Scooter!
Zacisnęło się. Skoczył do skrzynki z narzędziami, ze zdumieniem widząc ją otwartą, gdy Skinner kopnął ją piętą, rozsypując setki różnych narzędzi.
— Niebieskie uchwyty!
Nożyce były długie i toporne, z rączkami owiniętymi tłustą niebieską taśmą. Zobaczył, jak czerwone więzy zwężają się i zaczynają wpijać w ciało. Niezręcznie manipulując nożycami, z rozpaczliwym pośpiechem zdołał wepchnąć je po taśmę i z całej siły nacisnął na górną rączkę. Ukłucie bólu. Huk.
Skinner wypuścił powietrze z płuc z długim i cichym westchnieniem ulgi.
— Nic ci nie jest?
Yamazaki spojrzał na swoje przeguby. Na lewym miał głęboką, siną bruzdę. Zaczynała krwawić, ale nie mocniej, niż należało oczekiwać. Druga była lekko zadrapana przez zęby piły. Spojrzał na podłogę, szukając resztek pasma.
— Uwolnij mnie — powiedział Skinner. — Tylko wsadź nożyce pod plastik, dobrze? Staraj się nie wyciąć mi kawałka ciała. I przetnij drugie pasmo naprawdę szybko.
Yamazaki sprawdził działanie nożyc, klęknął obok Skinnera, wsunął jedno ostrze pod plastik wokół prawego przegubu starca. Skóra na ręce była przezroczysta, poplamiona i odbarwiona, żyły nabrzmiałe i wystające. Plastik puścił od razu, z tym samym śmiesznym hukiem, natychmiast skręcając się wokół drugiej ręki Skinnera, wijąc się niczym żywe stworzenie. Zanim zdążyło zacisnąć się na dobre, Yamazaki przeciął pasmo, które po prostu zniknęło z głośnym i zabawnym plaśnięciem, a on z rozdziawionymi ustami gapił się w miejsce, gdzie przed chwilą było.
— Zarygluj drzwi! — ryknął Skinner;
— Co?
— Zamknij ten pieprzony właz!
Yamazaki na czworakach ruszył po podłodze, spuścił klapę i zaryglował ją jakimś płaskim przedmiotem z matowego mosiądzu, zapewne stanowiącym niegdyś element wyposażenia jakiegoś statku.
— Dziewczyna — powiedział, spoglądając na Skinnera.
— Ona umie pukać — rzekł Skinner. — Chcesz, żeby ten palant ze spluwą wrócił tutaj?
Yamazaki nie chciał. Spojrzał na właz w suficie, ten prowadzący na dach. Klapa była teraz otwarta.
— Wejdź tam i poszukaj tego gogusia.
— Słucham, Skinner-san?
— Wielkiego pedała. Tego czarnego, rozumiesz?
Nie wiedząc, o kim lub o czym mówi Skinner, Yamazaki wszedł po drabinie. Podmuch wiatru cisnął mu deszczem w twarz, gdy wystawił głowę z włazu. Nagle doznał przemożnego wrażenia, że znalazł się na pokładzie jakiegoś starego statku, na jakimś czarnym żelaznym szkunerze, dryfującym po ciemnych falach, z poszarpanymi plastikowymi żaglami, oszalałą lub martwą załogą, ze Skinnerem jako opętanym kapitanem, wykrzykującym rozkazy z kajuty na dole.
— Nikogo tu nie ma, Skinner-san!
Deszcz lał jak z cebra, zasłaniając światła miasta. Yamazaki schował głowę, namacał klapę i zamknął ją za sobą. Zasunął rygiel, żałując, że nie jest zrobiony z silniejszego materiału. Zszedł po drabince. Skinner już wstał z podłogi i chwiejnie szedł w kierunku łóżka.
— Cholera — powiedział — ktoś zepsuł mi telewizor.
Runął jak długi na materac.
— Skinner?
Yamazaki klęknął obok łóżka. Skinner miał zamknięte oczy, oddech płytki i przyspieszony. Podniósł lewą rękę z rozczapierzonymi palcami, po czym bezradnie podrapał się po kępce zmierzwionych siwych włosów wystających z rozpiętego kołnierzyka postrzępionej flanelowej koszuli. Yamazaki wyczuł kwaśną woń moczu, przebijającą przez smród materiału wybuchowego pocisków z broni Lovelessa. Spojrzał na dżinsy Skinnera, granat znoszony do szarości, wymięty i lśniący od brudu, zobaczył, że stary zmoczył się.
Stał tam przez kilka minut, nie wiedząc, co zrobić. W końcu usiadł na pochlapanym farbą taborecie przy stoliku, do którego niedawno był przywiązany. Przesunął palcami po zębach piły. Spoglądając w dół, dostrzegł czerwoną kulkę. Leżała na podłodze obok jego lewej nogi. Podniósł ją. Szklisty marmur szkarłatnego plastiku, chłodnego i lekko sprężynującego. Kawałek taśmy, z przegubów jego lub Skinnera. Siedział tam, patrząc na Skinnera i słuchając, jak most jęczy w porywach burzy dziwną muzyką splecionych lin. Miał ochotę przytknąć do nich ucho, lecz powstrzymywał go przed tym jakiś dziwny lęk.
W pewnej chwili Skinner ocknął się, albo sprawiał takie wrażenie, usiłował usiąść i zawołać dziewczynę; tak przynajmniej uważał Yamazaki.
— Nie ma jej tu — rzekł Yamazaki, kładąc dłoń na ramieniu Skinnera. — Nie pamiętasz?
— Nie było — rzekł Skinner. — Dwadzieścia, trzydzieści lat. Pieprzony czas.
— Skinner?