Выбрать главу

Kiedy tak na to patrzeć, to LA było pełne niespodzianek. Nieustannych. Jednak polubił po nim jeździć. Nie w jakimś konkretnym celu, ale po prostu krążyć Gunheadem. Teraz skręcał w La Cienega, a mały zielony kursor na desce rozdzielczej robił to samo.

— Zakaźna strefa — powiedział Sublett. — Herve Villechaize, Susan Tyrell, Marie-Pascal Elfman, Viva.

— Viva? — zapytał Rydell. — Viva co?

— Viva. Aktorka.

— Kiedy to nakręcili?

— W 1980.

— Jeszcze nie było mnie na świecie.

— Czas w telewizji zawsze stoi w miejscu, Rydell.

— Człowieku, sądziłem, że zamierzasz pozbyć się balastu twego wychowania.

Rydell wyłączył lustrzane odbicie szyby, żeby lepiej przyjrzeć się rudowłosej dziewczynie mijającej go w różowym daihatsu sneakerem z opuszczonym dachem.

— W każdym razie nie widziałem tego filmu.

Właśnie nadeszła ta wieczorna godzina, kiedy zarówno kobiety w samochodach, jak i całe Los Angeles, prezentowały się wspaniale. Ministerstwo zdrowia usiłowało zakazać używania kabrioletów, twierdząc, że zwiększają zachorowalność na raka skóry.

— Endgame. Al Cliver, Moira Chen, George Eastman, Gordon Mitchell. 1985.

— No cóż, miałem wtedy dwa latka — odparł Rydell — ale tego też nie widziałem.

Sublett zamilkł. Rydellowi zrobiło się głupio. Teksańczyk nie znał innego sposobu nawiązania rozmowy, a jego starzy z obozowiska przyczep kempingowych znaliby wszystkie te filmy i jeszcze wiele innych.

— No cóż — zaczął Rydell, próbując kontynuować konwersację — zeszłej nocy oglądałem taki stary film…

Sublett ożywił się.

— Jaki?

— Nie wiem — odparł Rydell. — Facet jest w LA i właśnie spotkał dziewczynę. Potem podnosi słuchawkę w budce telefonicznej, bo ktoś dzwoni. W środku nocy. To jakiś gość z silosu rakietowego, który wie, że właśnie odpalono rakiety w Rosjan. Próbuje zadzwonić do ojca, brata lub kogokolwiek. Mówi, że wkrótce nastąpi koniec świata. Wtem facet, który odebrał telefon, słyszy, że żołnierze zastrzelili tamtego. Mam na myśli tego, który dzwonił.

Sublett zamyka oczy, przeglądając swój bank pamięci.

— Tak? I jak kończy się ten film?

— Nie wiem — odparł Rydell. — Poszedłem spać.

Sublett szeroko otwiera oczy.

— A kto w nim grał?

— Tu mnie masz.

Puste srebrne oczy Subletta spoglądają z niedowierzaniem.

— Jezu, Berry, nie powinieneś oglądać telewizji, jeżeli nie poświęcasz jej uwagi.

Po zastrzeleniu Kennetha Turveya nie przebywał w szpitalu długo — zaledwie dwa dni. Jego prawnik, sam Aaron Pursley, uważał, że powinni zatrzymać go tam na dłużej, aby lepiej ocenić skutki wstrząsu pourazowego. Jednak Rydell nienawidził szpitali, a poza tym czuł się całkiem nieźle; po prostu nie mógł sobie przypomnieć, co dokładnie zaszło. Ponadto liczył na Karen Mendelsohn, która miała go wspierać w różnych sprawach oraz nowego agenta, Wellingtona Ma, umiejącego postępować z ludźmi z „Gliniarzy w opałach”, nie tak miłymi jak Karen, która miała piękne, ciemnobrązowe włosy. Wellington Ma był Chińczykiem, mieszkał w Los Angeles i Karen twierdziła, że jego ojciec należał do gangu Wielkiego Kręgu — chociaż radziła Rydellowi, żeby zachował to w tajemnicy.

Wizytówka Wellingtona Ma była ośmiokątnym kawałkiem różowego syntetycznego kwarcu, w którym laserem wypalono jego nazwisko, nazwę „Ma-Mariano Agency”, adres przy Beverly Boulevard oraz rozmaite cyferki i adresy e-mailowe. Przybyła do GlobExu w małej kopercie z szarego zamszu, kiedy Rydell był jeszcze w szpitalu.

— Wygląda, jakby można się nią było pokaleczyć — stwierdził Rydell.

— Niewątpliwie tak jest — powiedziała Karen Mendelsohn — a jeśli włożysz ją do kieszeni i usiądziesz, rozsypie się.

— No to po co ją daje?

— Masz jej dobrze pilnować. Nigdy nie dostaniesz drugiej. Rydell nie spotkał Wellingtona Ma, a przynajmniej jeszcze nie wtedy, jednak Karen przyniosła walizeczkę z wideotelefonem i Rydell porozmawiał z nim w jego biurze w LA. To była najlepsza wideokonferencja, jaką kiedykolwiek odbył i zdawało mu się, że naprawdę tam był. Widział okno, z którego mógł dostrzec odwróconą piramidę w kolorze słoika z noxzemą. Zapytał Wellingtona Ma, co to takiego, a on odparł, że to dawny ośrodek badawczy, a obecnie tanie centrum handlowe, który Rydell powinien odwiedzić po przybyciu do LA — a więc bardzo szybko.

Przyjaciółka Turveya, Jenni-Rae Cline podjęła szereg przemyślnie zazębiających się działań przeciwko Rydellowi, policji, miastu Knoxville oraz singapurskiej kompanii będącej właścicielem budynku, w którym mieszkała. Łączna suma roszczeń sięgała dwudziestu milionów. Rydell, zostawszy gliną w opałach, z przyjemnością stwierdził, że „Gliniarze w opałach” to program dosłownie stworzony dla takich jak on. Na początek wynajęli Aarona Pursleya, a Rydell dobrze wiedział, kim jest ten facet. Miał siwe włosy, niebieskie oczy, nos nadający się do rąbania drew; nosił dżinsy, buty Tony'ego Lama, zwykłą, białą, kowbojską koszulę oraz skórzany krawat ze srebrną zapinką Nawajów. Był sławny i bronił takich gliniarzy jak Rydell przed oskarżeniami takich ludzi jak przyjaciółka Turveya i jej prawnik.

Adwokat Jenni-Rae Cline twierdził, że Rydell wcale nie powinien wchodzić do mieszkania, a robiąc to, sprowadził niebezpieczeństwo na nią i dzieci oraz spowodował śmierć Kennetha Turveya, którego opisywał jako zdolnego fachowca, dobrego pracownika, kochającego ojca małego Rambo i Kelly'ego, odrodzonego chrześcijanina, zrywającego z nałogowym zażywaniem 4-tiobuskaliny i jedynego żywiciela rodziny.

— Zrywającego? — zapytał Rydell Karen Mendelsohn, przebywając w apartamentach lotniska. Właśnie pokazała mu faks od prawnika Jenni-Rae.

— Najwyraźniej właśnie w tym dniu wziął udział w sesji — odparła Karen.

— I co tam robił? — zapytał Rydell, przypominając sobie „Ostatnią Wieczerzę” pod warstwą zasychającej krwi.

— Według zeznań naszego świadka na oczach wszystkich zażył łyżkę swojej ulubionej substancji, wdarł się na podium, po czym wygłosił trzyminutowe przemówienie na temat majtek prezydent Millbank i prawdopodobnego stanu jej genitaliów. Potem obnażył się, masturbował, nie ejakulując i opuścił podziemia Pierwszego Kościoła Baptystów.

— Jezu — powiedział Rydell. — To było jedno z tych spotkań dla narkomanów, coś jak zebrania Anonimowych Alkoholików?

— Zgadza się — odparła Karen Mendelsohn — chociaż występ Turveya najwyraźniej wywołał falę spontanicznych powrotów do nałogu. Oczywiście, wyślemy tam zespół doradców, którzy zajmą się osobami uczestniczącymi w tamtym spotkaniu.

— To ładnie.

— Dobrze wyglądałoby w sądzie — odrzekła — gdybyśmy, co mało prawdopodobne, przed nim stanęli.

— On z niczym nie zrywał — rzekł Rydell. — Nawet nie doszedł do siebie po ostatniej porcji, jaką wepchnął sobie do nosa.

— Masz całkowitą rację. Jednak był także członkiem Dorosłych Ofiar Satanizmu i oni również zaczęli interesować się tą sprawą. Tak więc zarówno pan Pursley jak i pan Ma uważają, że powinniśmy się stąd zwinąć jak najszybciej, Berry. Ty i ja.

— A co z sądem?

— Jesteś zawieszony w obowiązkach, jeszcze o nic nie zostałeś oskarżony, a twoim adwokatem jest Aaron-przez-dwa „a” Pursley. Zjeżdżasz stąd, Berry.

— Do Los Angeles?

— Właśnie tam.

Rydell spojrzał na nią. Pomyślał o Los Angeles zapamiętanym z telewizji.