Выбрать главу

— To twój przyjaciel, ten Lowell? Chłopak?

— Mówiłeś, że nie jesteś policjantem. Gadasz jak glina.

— Nie jestem — rzekł. — Możesz zapytać ich.

— To tylko ktoś, kogo znałam.

— Świetnie.

Spojrzała na walizkę.

— Masz tam broń czy coś takiego?

— Suche skarpetki. Bieliznę.

— Nie rozumiem cię.

— Nie musisz. Tak sobie idziemy, czy może wiesz, dokąd iść? Chyba lepiej zejść z tej ulicy.

— Chcemy popatrzeć na błyski — powiedziała do grubasa. Miał przewleczone przez sutki ozdoby, wyglądające jak zamki yale. Ściągały ciało swoim ciężarem i Rydell nie mógł na nie patrzeć. Facet nosił workowate białe spodnie z krokiem na wysokości kolan i ciasną, niebieską kamizelkę z aksamitu, szamerowaną złotem. Był wielki, tłusty i gruby, a ponadto cały wytatuowany.

Wuj Rydella, ten, który pojechał z wojskiem do Afryki i nie wrócił, też miał parę tatuaży. Najlepszy na plecach — wielki skręcony smok z rogami i głupkowatym uśmiechem. Zrobił to sobie w Korei, w ośmiu kolorach, za pomocą komputera. Opowiadał Rydellowi, jak komputer sporządził mapę jego pleców i pokazał mu dokładnie ostateczny wygląd tatuażu. Potem musiał położyć się na stole, a robot wykonał rysunek. Rydell wyobrażał sobie robota podobnego do odkurzacza, tylko ze zwinnymi chromowanymi ramionami, zakończonymi igłami. Jednak wuj mówił, że przypominało to raczej przepuszczenie przez drukarkę igłową, w dodatku osiem razy, po jednym na każdy kolor. Jednak to był wielki smok i znacznie okazalszy od tatuaży na ramionach, gdzie wuj miał amerykańskie orły i znak firmowy Harleya. Kiedy ćwiczyli razem na tyłach domu ze sztangą od Searsa, Rydell widział, jak smok porusza ogonem.

Ten łysy grubas z ciężarkami w sutkach miał tatuaże wszędzie oprócz rąk i głowy. Wyglądały jak kolorowa marynarka. Każdy rysunek był różny, bez amerykańskich orłów czy znaków Harleya, a wszystkie splatały się ze sobą. Na ich widok Rydellowi zakręciło się w głowie, więc spojrzał na ściany pokryte kolejnymi tatuażami jak próbkami, spośród których można wybierać.

— Byłaś tu już — powiedział mężczyzna.

— Taak — odparła Chevette Washington. — Z Lowellem. Pamiętasz Lowella?

Grubas wzruszył ramionami.

— Mój przyjaciel i ja — powiedziała — chcemy coś wybrać…

— Nie widziałem przedtem twojego przyjaciela — rzekł gruby, całkiem uprzejmie, lecz Rydell usłyszał w jego głosie pytanie. Spoglądał badawczo na walizkę.

— Wszystko w porządku — powiedziała. — On zna Lowella. To swój chłopak.

— Jesteście z mostu — powiedział grubas, jakby lubił ludzi z mostu. — Ta burza była okropna, no nie? Mam nadzieję, że nie wyrządziła zbyt wielkich szkód… W zeszłym miesiącu przyszedł tu klient z panoramicznym zdjęciem, które chciał mieć wytatuowane na plecach. Cała długość mostu i wszystko na nim. Piękne ujęcie, ale zażądał koniecznie w naturalnej wielkości, a nie był niestety dostatecznie szeroki… — Zerknął na Rydella. — Na twoim przyjacielu zmieściłoby się…

— I zrobiliście mu ten tatuaż? — zapytała, a Rydell poznał tę instynktowną umiejętność nakłaniania ludzi do rozmowy, budzenia ich zainteresowania.

— Tu, w „Kolorowych”, świadczymy pełną gamę usług — zapewnił grubas. — Lloyd przepuścił to przez procesor graficzny, obrócił o trzydzieści stopni, zwiększył perspektywę i wyszło pięknie… Chcesz obejrzeć błyski dla siebie czy dla twojego przyjaciela?

— Hmm, prawdę mówiąc — powiedziała Chevette — szukamy czegoś dla nas obojga. Czegoś, hmm, podobnego, rozumie pan? Grubas uśmiechnął się.

— Romantyczne…

Rydell spojrzał na Chevette.

— Wejdźcie tam. — Grubas lekko podzwaniał, idąc, aż Rydell skrzywił się. — Mogę was poczęstować herbatą?

— Może kawą? — zapytał z nadzieją Rydell.

— Przykro mi — odparł gruby — ale Butch wyszedł o dwunastej, a ja nie umiem obsłużyć ekspresu. Jednak mogę wam przynieść naprawdę dobrą herbatę.

— Taak — powiedziała Chevette, lekkimi szturchnięciami łokciem popychając Rydella. — Herbatę.

Grubas przeprowadził ich przez korytarz do pokoiku z kilkoma ekranikami ściennymi i obitą skórą sofą.

— Zaraz przyniosę herbatę — obiecał i wyszedł.

— Dlaczego to powiedziałaś, no o podobnych tatuażach? — Rydell rozglądał się po pokoju. Czysto. Nagie ściany. Łagodne oświetlenie, bezcieniowe.

— Ponieważ zostawi nas samych, żebyśmy mogli sobie coś wybrać, a w ten sposób zyskamy czas do namysłu. Rydell postawił walizkę i usiadł na sofie.

— A więc możemy tu zostać?

— Tak, dopóki będziemy oglądać błyski.

— Co to takiego?

Podniosła pilota i włączyła jeden z ekranów ściennych. Zaczęła przeglądać menu. Wysoka rozdzielczość ujęć tatuowanej skóry. Grubas wrócił z tacką, na której stały dwa wielkie fajansowe kubki parującej herbaty.

— Twój ten zielony — powiedział do Chevette Washington — a twój ten z mormonem — rzekł do Rydella — ponieważ chciałeś kawę…

— Hmm, dzięki — powiedział Rydell, biorąc podany kubek.

— Nie spieszcie się — rzekł grubas — a gdybyście czegoś chcieli, zawołajcie.

Wyszedł z tacą pod pachę i zamknął za sobą drzwi.

— Z mormonem? — Rydell powąchał napój. Nie pachniał niczym szczególnym.

— Oni nie pijają kawy. Ta herbata zawiera efedrynę.

— Jest z narkotykiem?

— Robią ją z jakiejś rośliny zawierającej składnik, który znosi senność. Tak jak kawa.

Rydell doszedł do wniosku, że i tak jest za gorąca, żeby ją pić. Postawił kubek na podłodze obok kanapy. Dziewczyna na ekranie miała smoka tak jak jego wuj, tylko na lewym biodrze. I mały srebrny kolczyk przewleczony przez górny skraj pępka. Chevette Washington wyświetliła wielki spocony biceps i spoglądającą z niego twarz prezydent Millbank, oddaną w różnych odcieniach szarości.

Rydell ściągnął mokrą kurtkę, zauważył oddarty rękaw i sterczące z niego białe kłaczki. Rzucił ją na podłogę obok kanapy.

— Masz jakieś tatuaże?

— Nie.

— To skąd znasz to miejsce?

— Lowell — powiedziała, przerzucając pół tuzina następnych błysków — ma Gigera.

— Gigera?

Rydell otworzył walizkę, wyjął parę suchych skarpetek i zaczął rozwiązywać swoje buty.

— To taki malarz. Chyba z dziewiętnastego wieku, czy jakoś tak. Prawdziwa klasyka. Biomech. Lowell ma na plecach Gigera skopiowanego z rysunku zatytułowanego N.Y.C. XXIV. — Wymówiła to jako iks, iks, i, wi.

— Jest jak to miasto. Czernie i cienie. Jednak chciał mieć podobne na rękach, więc przyszliśmy tu, żeby znaleźć jakieś pasujące Gigery.

— Czemu nie siądziesz — powiedział Rydell. — Zaczyna mnie boleć kark.

Kręciła się tam i z powrotem przed ekranami. Zdjął skarpetki, schował je do torby z Container City i włożył suche. Zastanawiał się, czy nie pozwolić butom przeschnąć przez chwilę, ale co by było, gdyby musieli stąd szybko uciekać? Włożył je na nogi. Zawiązywał sznurówki, kiedy usiadła obok niego. Rozpięła kurtkę i strząsnęła ją, pobrzękując luźną obrączką kajdanek. Rękawy jej czarnego podkoszulka zostały ucięte nożyczkami, a ramiona miała białe i gładkie. Przechyliła się przez poręcz kanapy i postawiła kurtkę na podłodze, opierając ją o ścianę, tak że sztywna skóra utrzymała się w tej pozycji, z bezwładnie opuszczonymi rękawami — jak we śnie, o którym marzył. Potem wzięła w rękę pilota.