— Pracujemy nad tym, szefie — rzekł Fontaine, wstając i wygładzając płaszcz. — Mieliśmy naprawdę silną burzę.
— Tak mówi Scooter.
— No, nie wciska ci kitu, Skinner. Dzięki. — Fontaine wziął kubek z czarną kawą i podmuchał na nią. Spojrzał na Yamazakiego.
— Chevette mówi, że pewnie nie wróci tu przez jakiś czas. Wiesz coś o tym?
Yamazaki zerknął na Skinnera.
— Nie ma z niej żadnego pożytku — rzekł Skinner. — Znów poszła z tym zasraricem.
— Niczego takiego nie mówiła. W ogóle nic nie mówiła. Jednak jeśli nie pojawi się tu przez jakiś czas, będziesz potrzebował kogoś, kto zaopiekuje się tobą.
— Sam sobie poradzę.
— Wiem o tym, szefie — zapewnił Fontaine — ale w twojej windzie jest kilka usmażonych serwomechanizmów. Naprawienie ich zajmie mi kilka dni, przy całym tym zamieszaniu, jakie tu mamy. Potrzebujesz kogoś, kto będzie wchodził i schodził po schodkach. Przynosił ci jedzenie i wszystko.
— Scooter może to robić.
Yamazaki zamrugał oczami.
— Tak? — Fontaine uniósł brwi, patrząc na Yamazakiego. — Zostanie pan tu i zajmie się Skinnerem?
Yamazaki pomyślał o swoim wynajętym mieszkaniu w wysokim wiktoriańskim domu, o czarnej marmurowej łazience większej od jego kawalerki w Osace. Powiódł wzrokiem od Fontaine'a do Skinnera, a potem z powrotem.
— Jeśli Skinner-san sobie życzy, będzie to dla mnie zaszczyt.
— Rób jak chcesz — rzekł Skinner i zaczął metodycznie zdejmować pościel z łóżka.
— Chevette mówiła mi, że może pan tu być — rzekł Fontaine.
— Wspominała o jakimś facecie z uniwersytetu… — Odstawił kubek na stół, pochylił się i postawił obok niego swoją torbę z narzędziami. — Powiedziała, że możecie mieć kłopoty z nieproszonymi gośćmi. — Rozpiął dwie klamry spinające torbę i otworzył ją. Błysnęły narzędzia, rolki taśmy izolacyjnej. Wyjął jakiś przedmiot owinięty naoliwioną szmatą, upewnił się, że Skinner nie patrzy, i wepchnął to za szklane słoiki na półce nad stołem. — Postaramy się, żeby przez kilka następnych dni nikt nieznajomy nie dostał się tu na górę — powiedział do Yamazakiego, ściszając głos. — Jednak to jest 38 Special, sześć kul z wydrążonymi czubkami. Gdybyś go użył, to oddaj mi przysługę i wrzuć go do zatoki, dobrze? Jest, hm… — uśmiechnął się Fontaine — niewiadomego pochodzenia.
Yamazaki pomyślał o Lovelessie. Przełknął ślinę.
— Wytrzymacie tu jakoś?
— Tak — odparł Yamazaki. — Tak, dziękuję.
28
Van
Była dziesiąta trzydzieści, zanim w końcu musieli wyjść na ulicę i tylko dlatego, że Laurie, którą Chevette poznała, kiedy przyszła tu pierwszy raz, powiedziała, że niebawem pojawi się kierownik, Benny Singh, więc nie mogą tu dłużej zostać, szczególnie, że jej przyjaciel wygląda, jakby zemdlał. Chevette powiedziała, że rozumie i podziękowała jej.
— Jak zobaczysz Sammy'ego Sala — powiedziała Laurie — pozdrów go ode mnie.
Chevette ze smutkiem kiwnęła głową i zaczęła potrząsać facetem. Zamruczał i próbował odepchnąć jej dłoń.
— Obudź się. Musimy iść.
Nie mogła uwierzyć, że opowiedziała mu to wszystko, ale po prostu musiała to z siebie wyrzucić, żeby nie zwariować. Chociaż mówienie o tym niczego nie rozwiązało, a po gadce Rydella wszystko wydawało się jeszcze bardziej skomplikowane. Wiadomość o tym, że ktoś wziął i zamordował tego dupka, wydawała się nierealna, lecz jeśli tak się stało, to chyba wdepnęła głębiej w gówno niż kiedykolwiek.
— Zbudź się!
— Jezu… — Wstał, przecierając oczy.
— Musimy iść. Wkrótce przyjdzie kierownik. Moja znajoma dała ci trochę pospać.
— Dokąd idziemy?
Chevette myślała już o tym.
— Na Cole, obok Patelni, są miejsca, gdzie wynajmują pokoje na godziny.
— Hotele?
— Niezupełnie — powiedziała. — Dla ludzi, którzy potrzebują łóżka tylko na chwilę.
Sięgnął za kanapę po swoją kurtkę.
— Spójrz na to — powiedział, wtykając palce w rozdarcie na ramieniu. — Wczoraj była zupełnie nowa.
Okolica, ożywająca głównie nocą, rano wyglądała odrażająco. Nawet żebracy wyglądali jeszcze gorzej o tej porze, tak jak ten gość z wrzodami, próbujący sprzedać pół puszki sosu do spaghetti. Obeszła go z daleka. Przecznicę czy dwie dalej zaczęli napotykać pierwszych przechodniów podążających w kierunku Skywalker Park; w tłumie było bezpieczniej, ale i więcej glin. Usiłowała przypomnieć sobie, czy ochroniarze Skywalker są z IntenSecure, tej firmy, o której mówił Rydell. Zastanawiała się, czy Fontaine poszedł do Skinnera, tak jak obiecał. Nie chciała zbyt wiele mówić przez telefon, więc najpierw powiedziała, że przez jakiś czas jej nie będzie, więc może Fontaine mógłby pójść zobaczyć, jak czuje się stary i ten japoński student, który kręcił się koło niego ostatnio. Jednak Fontaine wyczuł niepokój w jej głosie, więc zaczął ją naciskać i powiedziała mu, że martwi się o Skinnera, bo pewni ludzie mogą przyjść i zrobić mu krzywdę.
— Chyba nie mówisz o ludziach z mostu — rzekł, a ona odparła, że nie, ale nic więcej nie może powiedzieć. Milczeli przez kilka sekund i w tle słyszała śpiew jednego z dzieciaków Fontaine'a, afrykańską piosenkę z tymi niesamowitymi gardłowymi głoskami. — Dobrze — powiedział w końcu Fontaine — zrobię to dla ciebie.
Chevette pospiesznie podziękowała mu i rozłączyła się. Fontaine oddawał wiele przysług Skinnerowi. Nigdy nie mówił o tym z Chevette, ale wydawało się, że zna Skinnera od zawsze, a przynajmniej od kiedy stary zamieszkał na moście. Wielu ludzi lubiło go i Chevette wiedziała, że Fontaine może załatwić, że będą non stop obserwowali wieżę i windę Skinnera, wypatrując obcych. Ludzie na moście pomagali sobie wzajemnie, a Fontaine'owi chętnie oddadzą przysługę jako jednemu z najlepszych elektryków.
Teraz przechodzili obok tego sklepu mającego na zewnątrz rodzaj żelaznej klatki zespawanej z kawałków złomu, gdzie można było usiąść przy stoliczku, wypić kawę i zjeść precla. Chevette skręciło z głodu od zapachu świeżego pieczywa. Właśnie myślała, że może powinni zajść tam i wziąć do torebki tuzin precli i trochę sera, na wynos, kiedy Rydell położył dłoń na jej ramieniu. Obróciła głowę i zobaczyła ten wielki, lśniący van, który tuż przed nimi skręcił na Haight i jechał w ich kierunku. Tak jeździli bogaci starzy ludzie w Oregonie, całymi kawalkadami, ciągnąc na lawetach motorówki, małe dżipy lub motocykle przyczepione z tyłu jak łodzie ratunkowe. Na noc zatrzymywali się na tych specjalnych kempingach otoczonych drutem kolczastym, gdzie były psy i znaki WSTĘP WZBRONIONY, których należało przestrzegać.
Rydell patrzył na tego vana, jakby nie wierzył własnym oczom. Samochód zatrzymał się przy nich, a jakaś siwowłosa dama opuściła szybę i wychyliła się z okienka po stronie kierowcy, mówiąc:
— Młodzieńcze! Przepraszam, jestem Danica Elliott i mam wrażenie, że spotkaliśmy się wczoraj w samolocie z Burbank.
Danica Elliott była emerytką z Altadeny w SoCal i powiedziała, że przyleciała do San Francisco tym samym samolotem co Rydell, żeby przenieść męża do innego modułu kriogenicznego. No, właściwie nie męża, lecz jego mózg, zamrożony po śmierci.
Chevette słyszała, że ludzie tak robią, chociaż nie potrafiła pojąć dlaczego i najwidoczniej Danica Elliott także tego nie rozumiała. Jednak powiedziała, że przyleciała tu narażać się na dalsze straty i przenieść mózg jej męża Davida do jeszcze droższego zakładu, gdzie będą trzymać go w osobnym pojemniku, a nie ze stertą innych zamrożonych mózgów, tak jak dotychczas. Sprawiała na Chevette wrażenie naprawdę miłej starszej pani, ale mogła gadać o tym bez końca, więc po chwili Rydell po prostu jechał i kiwał głową, udając, że słucha, a Chevette, która go pilotowała, skupiła całą uwagę na mapie wyświetlonej na desce rozdzielczej vana i wypatrując policyjnych radiowozów.