Pani Elliott dopilnowała przenosin mężowskiego mózgu poprzedniego wieczoru i powiedziała, że poczuła się tak wzruszona, że postanowiła wynająć ten van i wrócić nim do Altadeny, nie spiesząc się i rozkoszując podróżą. Problem w tym, że nie znała San Francisco, więc kiedy rano odebrała ten samochód z wypożyczalni, nie potrafiła znaleźć wyjazdu na autostradę. Zaczęła krążyć po Haight, która jej zdaniem nie wyglądała na bezpieczną okolicę, ale na pewno była bardzo interesująca.
Wolna bransoletka kajdanek wciąż wysuwała się z rękawa kurtki Skinnera, ale kobieta była zbyt zajęta rozmową, żeby to zauważyć. Rydell prowadził, Chevette siedziała w środku, a pani Elliott po stronie pasażera. Van był japońskiej produkcji i miał z przodu trzy automatycznie regulowane fotele z głośnikami wbudowanymi w zagłówki.
Pani Elliott wyznała Rydellowi, że zgubiła się, więc może on zna miasto i mógłby wyprowadzić ją gdzieś, skąd będzie mogła wyjechać na autostradę do Los Angeles. Rydell gapił się na nią przez chwilę, a potem otrząsnął się i powiedział, że nazywa się Berry Rydell i chętnie to zrobi wraz z przyjaciółką Chevette, która zna miasto. Pani Elliott odpowiedziała, że Chevette to śliczne imię. Dlatego wyjeżdżali teraz z San Francisco, a dziewczyna podejrzewała, że Rydell zamierza namówić panią Elliott, żeby zabrała ich ze sobą. Sama też nie potrafiła wymyślić nic lepszego, bo w ten sposób zmywali się z ulicy i zostawiali za sobą faceta, który zastrzelił Sammy'ego, a także tego Warbaby'ego i rosyjskich gliniarzy, co wydawało jej się niezłym pomysłem, więc poza tym, że ssało ją z głodu w żołądku, poczuła się trochę lepiej. Rydell przejechał obok lokalu „In-and-Out Burger” i Chevette przypomniała sobie, jak Franklin — chłopak, którego znała w Oregonie — poszedł i rozbił z wiatrówki litery B oraz R tego neonu, tak że powstał napis „In-and-Out urge”. Opowiedziała o tym Rydellowi, ale nie uznał tego za zabawne. Przypomniała sobie, co nagadała mu o Lowellu i pomyślała, że marny byłby jej los, gdyby ten kiedykolwiek dowiedział się o tym, bo przecież Rydell prawie gliniarz. Jednak Lowell zaniepokoił ją poprzedniego wieczoru. Siedział sobie, spokojny i wydawał się zadowolony ze swoich powiązań i wszystkiego, a kiedy ona powiedziała mu, że ktoś przed chwilą zastrzelił Sammy'ego Sala i na pewno chce załatwić i ją, to on i Codes tylko siedzieli tam, popatrując na siebie, jakby ta historia coraz mniej im się podobała. A potem wszedł ten wielki pieprzony glina w prochowcu i o mało co nie posrali się ze strachu. Dobrze jej tak. Nikt z jej znajomych nie przepadał za Lowellem, a Skinner nienawidził go jak zarazy. Powiedział, że Lowell trzyma łeb tak głęboko we własnej dupie, że równie dobrze mógłby wejść tam cały i zniknąć. Jednak ona jeszcze nigdy tak naprawdę nie miała chłopca, a Lowell z początku był taki miły. Gdyby tylko nie zaczął obracać pląsem, bo wtedy szybko zaczął wyłazić z niego dupek, a Codes, który nigdy jej nie lubił, podpuszczał go, żeby nazywał ją dziewuchą ze wsi. Pieprzyć to.
— Wiesz co — powiedziała — jeśli zaraz czegoś nie zjem, to chyba umrę.
A pani Elliott zaczęła nalegać, że Rydell ma natychmiast stanąć i kupić Chevette coś do jedzenia, przepraszając, że nie zapytała ich, czy zjedli śniadanie.
— Hmm — rzekł Rydell, marszcząc brwi w lusterku — wolałbym wydostać się stąd przed porannym szczytem…
— Och — powiedziała pani Elliott, ale zaraz rozpromieniła się. — Chevette, moja droga, jeśli przejdziesz do tyłu, znajdziesz tam lodówkę. Jestem pewna, że ludzie z wypożyczalni wstawili tam koszyk z przekąskami. Prawie zawsze tak robią.
To brzmiało kusząco. Chevette odpięła pasy i przecisnęła się między fotelem swoim i pani Elliott. Dotarła do drzwiczek, a kiedy przez nie przeszła, zapaliło się światło.
— Hej! — zawołała. — To cały dom!
— Dobrej zabawy! — powiedziała pani Elliott.
Światło pozostało zapalone, kiedy Chevette zamknęła za sobą drzwi. Nigdy przedtem nie była w środku takiego samochodu, więc pierwsze o czym pomyślała, to że jest prawie tak duży jak pokój Skinnera, tylko dziesięć razy wygodniejszy. Wszystko tu było szare: szara wykładzina, szary plastik i szara sztuczna skóra. Lodówką okazało się to sprytne małe urządzenie wbudowane w szafkę, a w środku był koszyk owinięty w folię zawiązaną wstążką. Zdjęła folię i znalazła wino, serki, jabłko, gruszkę, krakersy i kilka batonów czekoladowych. W lodówce była także cola i butelkowana woda. Chevette usiadła na łóżku i zjadła ser, kilka krakersów, batonik czekoladowy zrobiony we Francji, po czym popiła to wodą z butelki. Później włączyła telewizor, który miał dwadzieścia trzy kanały satelitarne. Kiedy skończyła, wrzuciła pustą butelkę, papiery i śmieci do małego kosza wbudowanego w ścianę, wyłączyła telewizor, zdjęła buty i wyciągnęła się na łóżku. Czuła się dziwnie, leżąc w pokoiku jadącym nie wiadomo dokąd; Chevette zastanawiała się, gdzie znajdą się jutro. Tuż przed zaśnięciem przypomniała sobie, że w kieszeni spodni wciąż ma torebkę z pląsem Codesa. Lepiej się tego pozbyć. Było tego dość, żeby pójść do więzienia. Pomyślała o tym, co ten narkotyk wyprawia z ludźmi i jakie to dziwne, że niektórzy wydają na to wszystkie pieniądze. Naprawdę, wolałaby, żeby Lowell tego nie robił.
Obudziła się, kiedy położył się obok niej; van jechał, ale wiedziała, że musiał wcześniej stanąć. Było ciemno.
— Kto prowadzi?
— Pani Armbruster.
— Kto?
— Pani Elliott. Pani Armbruster to nauczycielka, która mnie uczyła; była do niej podobna.
— Dokąd ona jedzie?
— Do Los Angeles. Powiedziałem, że ją zmienię, kiedy się zmęczy. Prosiłem, żeby nie budziła nas przy przekraczaniu granicy stanu. Kiedy taka starsza pani jak ona powie im, że nic nie przewozi, pewnie przepuszczają, nawet nie zaglądając do środka.
— A jeśli zajrzą?
Leżał dostatecznie blisko niej na tym wąskim łóżku, żeby wyczuła, jak wzruszył ramionami.
— Rydell?
— Hmm?
— Dlaczego są głównie rosyjscy policjanci?
— Co masz na myśli?
— Kiedy oglądasz telewizję, na przykład jakiś kryminał, połowa policjantów to zawsze Rosjanie. Albo ci faceci na moście. Dlaczego Rosjanie?
— No cóż — odparł — w telewizji trochę przesadzają, przez organizację i ze względu na widzów, którzy w taki sposób chcą to widzieć. Jednak rzecz w tym, że skoro Rosjanie kierują większością mafijnych działań, to potrzebujemy też rosyjskich policjantów…
Usłyszała, jak ziewnął, i poczuła, że przeciągnął się.
— Czy wszyscy są tacy jak ci dwaj w „Dysydentach”?
— Nie — odparł. — Zawsze trafiają się skorumpowani gliniarze, ale tak to już jest…
— Co zrobimy, kiedy dojedziemy do Los Angeles?
Jednak on już nie odpowiedział, a po chwili zaczął chrapać.
29
Nieczynne centrum handlowe
Rydell otworzył oczy. Pojazd nie jechał. Podsunął timexa pod nos i nacisnął przycisk oświetlacza. 3:15 po południu. Chevette Washington skuliła się obok niego w tej motocyklowej kurtce. Wyglądało to tak, jakby spał obok podniszczonego bagażu. Przetoczył się na bok, znalazł roletę na oknie obok i podniósł ją odrobinę. Równie ciemno jak w środku.