Śniła mu się lekcja z panią Armbruster, w piątej klasie szkoły podstawowej Olivera Northa. Mieli ich puścić do domu, ponieważ LeamingNet ogłosiła, że wobec groźby epidemii kansaskiego zapalenia płuc nie należy w tym tygodniu trzymać w szkołach dzieci z Wirginii i Tennessee. Wszyscy mieli na twarzach te wypukłe papierowe maski, które pielęgniarki zostawiły im rano na ławkach. Pani Armbruster właśnie wyjaśniła im znaczenie słowa „pandemia”. Poppy Markoff, która siedziała obok niego i miała już wielkie cycki, powiedziała pani Armbruster, że według jej taty KZP zabije każdego, nim zdąży dojść do autobusu. Nauczycielka, w swojej mikroporowej masce kupionej w drugstorze, zaczęła omawiać słowo „panika”, wywodząc je od wspólnego rdzenia z „pandemią”, ale w tym momencie Rydell obudził się.
Usiadł na łóżku. Bolała go głowa i czuł się chory. KZP. A może gorączka Mokola.
— Nie panikuj — powiedział do siebie pod nosem.
Jednak nie opuszczały go niedobre przeczucia. Wstał i poszukał drogi wyjścia. Spod drzwiczek sączyła się smuga światła. Znalazł klamkę. Uchylił drzwi.
— Cześć. — Złoty uśmiech. Kanciasty pistolet automatyczny wycelowany w oko Rydella. Facet obrócił fotel i odchylił go do tyłu. Położył buty na środkowym siedzeniu. Przyciemnił światło pod sufitem.
— Gdzie pani Elliott?
— Poszła sobie.
Rydell szerzej otworzył drzwi.
— Pracuje dla ciebie?
— Nie — odparł mężczyzna. — Ona jest z IntenSecure.
— Wsadzili ją do samolotu, żeby mnie pilnowała?
Mężczyzna wzruszył ramionami. Rydell zauważył, że lufa broni nawet nie drgnęła przy tym geście. Facet miał na rękach gumowe rękawiczki i ten sam długi płaszcz, w którym wysiadł z samochodu Rosjan — australijską pelerynę z czarnego mikroporu.
— Jak udało jej się trafić na nas przed salonem tatuażu?
— Warbaby przydaje się na coś. Miał w odwodzie jeszcze paru ludzi.
— Nikogo nie zauważyłem.
— Nie miałeś zauważyć.
— Powiedz mi coś — rzekł Rydell. — To ty załatwiłeś tego Blixa w hotelu?
Mężczyzna spojrzał na niego nad lufą pistoletu. Taki mały kaliber zwykle nie powodował większych obrażeń, więc Rydell domyślił się, że amunicja została odpowiednio spreparowana.
— Nie wiem, po co chcesz to wiedzieć.
Rydell zastanowił się.
— Widziałem zdjęcie. Nie wyglądasz na szaleńca.
— To moja praca.
Yhm, pomyślał Rydell, równie dobrze można by gadać z komputerem. Po prawej stronie drzwi była lodówka i zlew, więc nie mógł uskoczyć w tę stronę. Gdyby skoczył w lewo, facet pewnie przestrzeliłby ściankę i mógłby trafić nie tylko jego, ale i dziewczynę.
— Nawet o tym nie myśl.
— O czym?
— O bohaterstwie. To policyjne gówno. — Zdjął buty ze środkowego fotela. — Wejdź tu. Powoli. Bardzo powoli. Siądź na tym fotelu i połóż ręce na kierownicy. Na dziewiątej i drugiej godzinie. Trzymaj je tam. Jeżeli nie, wpakuję ci kulę za prawe ucho. Nawet tego nie usłyszysz.
Mówił powoli i monotonnie, w sposób przypominający Rydellowi weterynarza uspokajającego konia. Rydell wykonał polecenie. Nie widział nic na zewnątrz. Tylko mrok i refleksy awaryjnego światła.
— Gdzie jesteśmy? — zapytał.
— Lubisz centra handlowe, Rydell? Macie takie coś w Knoxville? — Rydell zerknął na niego z ukosa. — Patrz przed siebie, proszę.
— Taak, mamy centra handlowe.
— Temu nie poszło najlepiej. — Rydell ścisnął piankową wyściółkę kierownicy. — Spokojnie. — Mężczyzna kopnął piętą w ściankę. — Panno Washington! Niech pani wzejdzie i zaświeci! Proszę zaszczycić nas swoją obecnością.
Rydell usłyszał podwójne stuknięcie, gdy podskoczyła, wyrwana ze snu, uderzyła głową w sufit i spadła z łóżka. Potem zobaczył jej pobladłą twarz odbitą w szybie. Widział, że zobaczyła mężczyznę i broń.
Nie należała do tych, które wrzeszczą.
— Zastrzelił pan Sammy'ego Sala — powiedziała.
— Próbowałaś załatwić mnie prądem — odparł mężczyzna, jakby mógł sobie teraz pozwolić na poczucie humoru. — Wejdź tu, obróć się i usiądź na środkowej konsoli. Dobrze. Teraz pochyl się i oprzyj dłonie na siedzeniu.
Siadła obok Rydella, obejmując nogami konsolę, tyłem do przedniej szyby. Jakby jechała na jakiejś mechanicznej zabawce. Teraz przesunięcie lufy o centymetr wystarczyłoby facetowi, żeby strzelić każdemu z nich w głowę.
— Chcę, żebyś zdjęła kurtkę — powiedział jej — więc w tym celu będziesz musiała zdjąć ręce z fotela. Postaraj się to zrobić tak, żeby jedna z dłoni przez cały czas pozostała na siedzeniu. Nie spiesz się.
Kiedy w końcu zdołał strząsnąć jej kurtkę z lewego ramienia, upadła na jego nogi.
— Czy są tam jakieś igły, noże czy inne niebezpieczne narzędzia?
— Nie.
— A co z ładunkami elektrycznymi? To twoja specjalność.
— Tylko okulary tego dupka i telefon.
— Słyszysz, Rydell — powiedział — tego dupka. Tak zostanie w pamięci. Bezimienny. Jeszcze jeden bezimienny dupek…
Wolną ręką przetrząsał kieszenie kurtki. Wyjął futerał, telefon i położył je na szerokiej, miękkiej desce rozdzielczej vana. Rydell obrócił głowę i patrzył na niego, chociaż facet mu zabronił. Zobaczył, jak dłoń w rękawiczce otwiera futerał, wyjmuje czarne szkła. Tylko wtedy tamten spuścił go z oka, a i to tylko na ułamek sekundy.
— To one — powiedział Rydell. — Masz je.
Ręka schowała okulary z powrotem, zamknęła futerał.
— Tak.
— I co teraz?
Uśmiech zniknął. Bez niego mężczyzna wyglądał, jakby w ogóle nie miał warg. Potem wrócił, jeszcze szerszy i bardziej błyszczący.
— Możesz przynieść mi colę z lodówki? Wszystkie okna i drzwi z tyłu są zamknięte.
— Chcesz colę? — powiedziała z niedowierzaniem. — Zastrzelisz mnie, kiedy wstanę.
— Nie — powiedział. — Niekoniecznie. Chcę colę. Zaschło mi w gardle.
Obróciła głowę i spojrzała na Rydella szeroko otwartymi, wystraszonymi oczami.
— Przynieś mu tę colę — powiedział Rydell.
Wstała z konsoli i przecisnęła się do tyłu, ale tylko tuż za drzwi, gdzie stała lodówka.
— Patrz przed siebie — przypomniał Rydellowi. Zobaczył odbite w szybie światło padające z lodówki i pochylającą się nad nią Chevette.
— D-dietetyczna czy normalna?
— Dietetyczną proszę.
— Klasyczna czy bezkofeinowa?
— Klasyczna.
Wydał dziwny dźwięk, który zdawał się Rydellowi stłumionym śmiechem.
— Nie ma szklanek.
Znów ten sam odgłos.
— Wypiję z puszki.
— T-trochę rozlałam — powiedziała. — Trzęsą mi się ręce…
Rydell zerknął w bok, zobaczył, jak facet bierze czerwoną puszkę ze ściekającą po niej brązową colą.
— Dziękuję. Teraz możesz ściągnąć spodnie.
— Co?
— Te czarne spodnie, które masz na sobie. Zdejmij je, powoli. Lubię skarpetki. Możesz zostać w samych skarpetkach.
Rydell dostrzegł wyraz jej twarzy, odbitej w lusterku, a potem zobaczył, jak zastygła. Dziewczyna pochyliła się, ściągając spodnie.
— Teraz wracaj na konsolę. Dobrze. Tak jak przedtem. Niech na ciebie popatrzę. Ty też chcesz popatrzeć, Rydell?