— Masz numer, pod którym można go złapać?
Polała płatki mlekiem. Sporządzało się je z proszku rozpuszczonego w wodzie. Miało ten kredowy wygląd. Matka Subletta miała tylko takie. Sublett był uczulony na mleko.
— Dlaczego pytasz?
— Chyba chcę z nim porozmawiać.
— O czym?
— O czymś, w czym chyba mógłby mi pomóc.
— Lowell? On ci nie pomoże. Nie przejmuje się nikim.
— No cóż — rzekł Rydell — czemu nie pozwolisz mi z nim pogadać.
— Jeśli powiesz mu, gdzie jesteśmy, albo jeżeli wyśledzi to przez sieć, wyda nas. A przynajmniej zrobiłby to, gdyby wiedział, że ktoś nas ściga.
— Dlaczego?
— Taki już jest.
Jednak podała Rydellowi aparat i numer.
— Hej, Lowell?
— Kto mówi, do cholery?
— Jak leci?
— Kto ci dał…
— Nie rozłączaj się.
— Słuchaj, pier…
— Wydział Zabójstw SFPD.
Usłyszał, jak Lowell zaciąga się papierosem.
— Co powiedziałeś?
— Orlovsky. Wydział Zabójstw SFPD, Lowell. Ten wielki pierdoła z wielkim pieprzonym pistoletem. Tam w barze? Pamiętasz? Zanim zgasło światło. Byłem tam, przy barze, gadałem z Gównianym Edem.
Lowell znów zaciągnął się, tym razem chyba płyciej.
— Słuchaj, nie wiem, o co ci…
— Nie musisz. Możesz się teraz rozłączyć, Lowell. Jednak jeśli to zrobisz, chłopcze, to pocałuj swój tyłek na do widzenia. Pamiętasz, jak Orlovsky przyszedł tam po dziewczynę, no nie? Widziałeś go. On tego nie lubi. Nie był tam służbowo, Lowell. Poszedł tam w swoich interesach. To naprawdę niebezpieczny gość. Równie groźny jak rak.
Milczenie.
— Nie wiem, o co ci chodzi.
— No to posłuchaj, Lowell. Dobrze ci radzę. Jeśli nie będziesz słuchał, powiem Orlovsky'emu, że go widziałeś. Podam mu ten numer. Przekażę mu twój rysopis i tego skina także. Powiem mu, że o nim gadasz. I wiesz, co on zrobi, Lowell? Przyjdzie tam i odstrzeli ci dupsko, ot co. I nikt go nie powstrzyma. Wydział zabójstw, Lowell. Może nawet później sam poprowadzi śledztwo, jeśli zechce. On nie żartuje, mówię ci.
Lowell odkaszlnął kilka razy. Odchrząknął.
— To jakiś żart?
— Nie słyszę, żebyś się śmiał.
— No dobra, powiedzmy, że tak jest. I co? Czego chcesz?
— Słyszę, że znasz ludzi, którzy potrafią różne rzeczy. Z komputerami i nie tylko.
Usłyszał, jak Lowell zapala nowego papierosa.
— No… tak jakby.
— Republika Żądzy — rzekł Rydell. — Chcę, żebyś namówił ich, aby oddali mi przysługę.
— Żadnych nazwisk — rzucił pospiesznie Lowell. — Programy skanujące wychwytują z szumu…
— „Oni”. Mogą to być „oni”? Chcę, żebyś poprosił ich, aby coś dla mnie zrobili.
— To cię będzie kosztowało — powiedział Lowell — i to sporo.
— Nie — rzucił Rydell — to będzie kosztowało ciebie.
Nacisnął guzik, przerywając połączenie. Niech ten Lowell dobrze to sobie przemyśli. Może odszuka Orlovsky'ego na liście i upewni się, że to pracownik wydziału zabójstw. Zamknął panel telefonu i wrócił do przyczepy. Matka Subletta nastawiała klimatyzator na zbyt wysoką temperaturę.
Sublett siedział na kanapie. W tych białych ciuchach wyglądał jak malarz albo tynkarz , tyle że zbyt czysty.
— Wiesz co, Berry, chyba wrócę do Los Angeles?
— A co z twoją matką?
— Hmm, jest tu pani Baker z Galveston. Były sąsiadkami przez wiele lat. Pani Baker może mieć na nią oko.
— Ta historia z apostazją działa ci na nerwy?
— Jasne — odrzekł Sublett, obracając się, żeby spojrzeć na hologram Fallona. — Nadal wierzę w Boga, Berry i wiem, że widziałem Jego twarz w mediach, jak naucza wielebny Fallon. Wiem. Jednak cała reszta, równie dobrze może być pustą gadaniną.
Sublett wyglądał tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Spojrzał na Rydella srebrnymi oczami.
— I zastanawiałem się nad IntenSecure, Berry. Nad tym, co powiedziałeś mi wczoraj. Nie wiem, jak mógłbym tam wrócić i pracować dla nich, wiedząc, co wyprawiają. Myślałem, że przynajmniej pomagam chronić społeczeństwo przed złem tego świata, Berry, ale teraz widzę, że pracowałem dla ludzi wyzutych z wszelkich zasad.
Rydell podszedł do telewizora i spojrzał z bliska na chustki modlitewne. Ciekawe, która z nich miała chronić przed AIDS.
— Nie — powiedział w końcu — musisz wrócić do pracy. Przecież ty chronisz ludzi. Naprawdę. Poza tym musisz z czegoś żyć, Sublett.
— A co z tobą?
— No, co ze mną?
— Znajdą cię i zabiją, Berry. Ciebie i ją.
— Zapewne i ciebie, jeśli dowiedzą się, że ci powiedziałem. Nie powinienem tego robić, Sublett. To główny powód tego, że musimy wynieść się stąd z Chevette. Żebyś nie ucierpiał ani ty, ani twoja mama.
— No cóż — powiedział Sublett. — Nie będę dla nich pracował, Berry. Ja też stąd wyjeżdżam. Muszę.
Rydell spojrzał na Subletta, nie wiadomo dlaczego oczami duszy widząc go w mundurze IntenSecure, z glockiem i nie tylko, aż nagle wszystko poukładało mu się w głowie, odsłaniając zupełnie nowe możliwości realizacji tego wspaniałego, zwariowanego pomysłu. „Nie powinieneś go w to mieszać”, powiedział sobie Rydell, „to nie byłoby w porządku”.
— Sublett. — Ułyszał swój głos minutę później. — Mam dla ciebie pracę, o jakiej nawet ci się nie śniło.
— Jaką?
— Szukanie kłopotów.
33
Notebook
ryż
ścierki do mycia
szczotka
detergent w płynie
śpiwór
paliwo do kuchenki
olej/uszczelka
Teraz śpi. Ryż z curry z tajskiej knajpy. Pyta, gdzie podziała się dziewczyna. Powiedzieć mu, że Fontaine miał od niej wiadomość, ale nie wie, gdzie ona jest i dlaczego. Pistolet na półce. Niechętnie dotyka go (zimny, ciężki, śmierdzący oliwą, ciemny granat starty do srebmoszarego na bokach lufy i na wypukłościach cylindra. SMITH WESSON. Thomasson.) Dziś wieczorem Skinner znów mówił o Shapelym.
To cholerne świństwo, że tak go załatwili, Scooter. Zawsze jest tak samo. Człowiek zaczyna się zastanawiać, dlaczego te przeklęte religie istnieją tak długo i skąd się w ogóle wzięły. Czy może się zdarzyć, że on kiedyś znowu pojawi się we własnej osobie, jeśli te pieprzone świry będą zabijać ludzi w jego imieniu, a przynajmniej twierdzić, że robią to dla niego? Była taka sekta Jezusa Ukrzyżowanego, której wyznawcy rozmawiali tylko w poniedziałki, a wtedy szli i wykopywali po jednej łopacie ziemi ze swoich grobów. Co jakiś czas, kiedy uznawali, że w któregoś z nich wstąpił duch, załatwiali go tymi chromowanymi gwoździami, które wszyscy nosili w woreczkach z jagnięcej skóry — koniecznie z nie narodzonych jagniąt. Do diabła, przecież oni byli jeszcze bardziej stuknięci od tych, którzy go wykończyli, Scooter. W końcu pozabijali się wszyscy. Mniej więcej od 1998 nie został ani jeden.
34
Ucieczka z raju
— Inner Tube, kochanie — powiedziała pani Sublett. — Talitha Morrow, Todd Probert, Gary Underwood. 1966.
Leżała na fotelu, mając na czole zwiniętą i zmoczoną ściereczkę do naczyń. Ściereczka miała ten sam niebieski kolor co jej kapcie, które też były z szorstkiego płótna.
— Nigdy go nie widziałam — powiedziała Chevette, przerzucając strony gazety w całości poświęconej wielebnemu Fallonowi. Zobaczyła tę byłą aktorkę, Gudrun Weaver, która obściskiwała Fallona na jakiejś scenie. Gdyby się obrócił, pomyślała Chevette, ledwie sięgałby jej nosem do biustu. Wyglądał tak, jakby pod skórę wstrzyknięto mu różowy wosk i miał najdziwniejszą w świecie fryzurę: coś w rodzaju krótkiej peruki, która sprawiała wrażenie, że zaraz może zejść mu z głowy, i pomaszerować w świat.