Выбрать главу

— Tak?

— Paradise — powiedział Rydell.

— Richard?

— Nixon.

— Mamy twój towar na miejscu, Richard. Wystarczy sprężyć się i pchnąć.

— Wyceniliście usługę?

Światło zmieniło się. Ktoś zatrąbił, wkurzony brakiem przyspieszenia montxo.

— Pięćdziesiąt — rzekł Zjadacz Bogów.

Pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Rydell skrzywił się.

— Dobra — rzekł. — Do przyjęcia.

— Lepiej żeby tak było — powiedział Zjadacz Bogów. — Możemy bardzo uprzykrzyć ci życie nawet w więzieniu. Prawdę mówiąc, jesteśmy gotowi naprawdę ci dokuczyć. Linia zerowa w kiciu jest kiepska.

I założę się, że macie tam sporo przyjaciół, pomyślał Rydell.

— Jak oceniasz przybliżony czas reakcji od chwili wezwania?

Zjadacz Bogów beknął, celowo i głośno.

— Krótki. Dziesięć, góra piętnaście. Przygotowaliśmy to zgodnie z umową. Twoi przyjaciele umrą ze strachu. Tylko staraj się trzymać z daleka. To będzie coś, czego nigdy nie widziałeś. Wkroczy nowy zespół, który dopiero rozpoczął służbę.

— Mam nadzieję — rzekł Rydell i przerwał połączenie.

Podał dozorcy parkingu numer apartamentu Karen Mendelsohn. Później nie będzie to miało żadnego znaczenia. Wepchnął latarkę za pasek dżinsów, pod kurtkę pożyczoną od Buddy'ego. Pewnie należała do ojca chłopaka. Powiedział Buddy'emu, że pomoże mu znaleźć jakieś mieszkanie, kiedy chłopiec przyjedzie do LA. Miał nadzieję, że Buddy nigdy nie zdoło tego zrobić, ponieważ tacy jak on odejdą najwyżej przecznicę od przystanku autobusu, zanim padną ofiarą jakiegoś miejskiego drapieżnika — błysk zębów i kół, a potem koniec z Billym. Jednak zdawał sobie sprawę z jego trudnej sytuacji. Chłopiec zajmował mały pokój w przyczepie mieszkalnej, z plakatami Fallona i Jezusa, ukradkiem uciekając w wirtualną rzeczywistość. Jeśli przynajmniej nie spróbuje, jak skończy? Rydell podziwiał Subletta, że ten wyrwał się z takiego otoczenia mimo alergii i wielu trudności. Jednak teraz Sublett niepokoił go. To kompletne szaleństwo, żeby martwić się o kogoś w takiej sytuacji jak ta, ale Sublett zachowywał się tak, jakby już nie żył. Po prostu przechodził od jednej czynności do następnej, jakby nic nie miało znaczenia. Jedyne, co jeszcze go obchodziło, to jego alergie.

Chevette też, Chevette Washington, tyle że ona niepokoiła go białą skórą pleców, tuż nad paskiem tych czarnych obcisłych spodni, kiedy leżała skulona na łóżku obok niego. Wciąż miał ochotę jej dotknąć; jej piersi, które opinały podkoszulek, kiedy siadała rano, a także tych ciemnych kosmyków włosków pod pachami. A teraz, idąc do kafejki u podstawy ruchomych schodów, czując, jak prostokątna obudowa latarki Wally'ego wbija mu się w kręgosłup, wiedział, że może nigdy nie mieć już okazji. Za pół godziny prawdopodobnie będzie martwy lub w drodze do więzienia.

Zamówił kawę z podwójną porcją śmietanki, zapłacił resztkami pieniędzy i zerknął na timexa. Za dziesięć trzecia. Kiedy poprzedniego wieczoru połączył się z motelu z komputerem osobistym Warbaby'ego, umówił go na trzecią. Zjadacz Bogów podał mu ten numer. Zjadacz Bogów mógł podać ci każdy numer. Warbaby wydawał się szczerze zasmucony tym, że słyszy jego głos. A także lekko rozczarowany.

— Nie spodziewaliśmy się tego po tobie, Rydell.

— Przykro mi, panie Warbaby. To ci cholerni Rosjanie. I ten pieprzony kowboj, ten Loveless. Weszli mi w paradę.

— Nie ma potrzeby kląć. Kto ci dał ten numer?

— Dostałem go przedtem od Hernandeza. — Cisza. — Mam te okulary, panie Warbaby.

— Gdzie jesteś?

Chevette Washington obserwowała go z łóżka.

— W Los Angeles. Uznałem, że lepiej będzie, jeśli znajdę się jak najdalej od tych Rosjan.

Cisza. Może Warbaby zakrył słuchawkę dłonią. A potem:

— No cóż, chyba mogę zrozumieć twoje zachowanie, chociaż nie powiem, żebym je aprobował…

— Może pan tu przyjechać i wziąć je, panie Warbaby? I uznać, że jesteśmy kwita?

Dłuższa pauza.

— No cóż, Rydell — ze smutkiem — nie chciałbym, żebyś zapomniał, jak bardzo jestem tobą rozczarowany, ale owszem, mógłbym to zrobić.

— Tylko pan i Freddie, dobrze? Nikogo więcej.

— Oczywiście — rzekł Warbaby. Rydell wyobraził sobie, jak patrzy na Freddiego, który stuka w jakiś nowy laptop, usiłując wytropić rozmowę. Do węzła w Oakland, a potem do lewego numeru.

— Niech pan będzie tu jutro, panie Warbaby. Zadzwonię do pana pod ten sam numer i powiem, gdzie przyjść. O trzeciej. Punkt.

— Sądzę, że podjąłeś właściwą decyzję, Rydell — powiedział Warbaby.

— Mam nadzieję — odparł Rydell i rozłączył się.

Teraz spojrzał na timexa. Upił łyk kawy. Trzecia. Punkt. Postawił kawę na kontuarze i wyjął telefon. Zaczął wystukiwać numer Warbaby'ego.

Dotarli tam po dwudziestu minutach. Przyjechali dwoma samochodami, z przeciwnych stron: Warbaby i Freddie czarnym lincolnem z białym talerzem anteny satelitarnej na dachu, prowadzonym przez Freddiego, a potem Svobodov i Orlovsky w metalicznie szarym sedanie marki łada, zapewne wziętym z wypożyczalni. Patrzył, jak spotkali się, wszyscy czterej, a potem weszli na plac pod „Glutem”, obok tych kinetycznych rzeźb, kierując się do najbliższej windy, Warbaby smutny jak zawsze i podpierający się laską. Warbaby był w tym samym oliwkowym płaszczu i stetsonie, Freddie miał luźną i bardzo różową koszulę oraz laptopa pod pachą, a Rosjanie z wydziału zabójstw włożyli szare garnitury w takim samym kolorze jak łada, którą przyjechali. Odczekał chwilę, żeby sprawdzić, czy nie pokaże się Loveless, a potem zaczął wystukiwać numer telefonu w Utah.

— Proszę, Jezu — rzekł, licząc dzwonki.

— Kawa w porządku? — spytał młody Azjata z kafejki, spoglądając na niego.

— Niezła — rzekł Rydell, gdy Zjadacz Bogów podniósł słuchawkę.

— Tak?

— Paradise.

— Richard?

— Nixon. Są tu. Czterej oprócz Śmieszka.

— Ci dwaj Rosjanie, Warbaby i jego dżokej?

— Tak.

— A tamtego nie ma?

— Nie widzę go…

— Mimo to jego opis jest w pakiecie. Dobra, Rydell. Zaczynamy.

Klik. Rydell wepchnął telefon do kieszeni kurtki, odwrócił się i szybkim krokiem ruszył w kierunku windy. Chłopak z kafejki pewnie pomyślał, że nie smakowała mu kawa.

Zjadacz Bogów i jego przyjaciele, jeśli nie byli jedną osobą, na przykład jakąś zdziecinniałą staruszką na wzgórzach Oakland, mającą sprzęt wartości kilku milionów dolarów i negatywne nastawienie do rzeczywistości, zdaniem Rydella byli po prostu bandą popaprańców. Jeśli im wierzyć, to nie było rzeczy, której nie potrafiliby zrobić. Skoro jednak byli tak potężni, to czemu musieli się ukrywać i zbijali forsę, popełniając przestępstwa?