Rydell siedział sobie w jednym z jej białych retrogresywnych foteli, słuchając porykujących na zewnątrz helikopterów. Później, kiedy wszystko się wyjaśni, stwierdzą, że Republika Żądzy zrobiła z Warbaby'ego i pozostałych krwiożerczych najemników opłacanych przez sonorańskich separatystów, którzy zgromadzili w apartamencie Karen wystarczającą liczbę materiałów wybuchowych, żeby wysadzić „Gluta” i okolice aż do Malibu. Ponadto wprowadzili także wątek zakładników, żeby zapewnić łagodną interwencję oddziału antyterrorystycznego. Chociaż kiedy przybyli tam, byłoby bardzo nieprzyjemnie, gdyby nie Karen, znany prawnik z „Gliniarzy w opałach”. Na początku wściekali się, ale ludzie Pursleya najwyraźniej mieli swoje sposoby, żeby ich uspokoić. A najśmieszniejsze było to, że oni, Wydział Policji Los Angeles, nigdy nie wyjawią, iż jakiś hacker włamał się do systemu Gwiazdy Śmierci. Powtarzali, że dostali telefoniczną informację. Upierali się przy tym tak bardzo, że w końcu byli gotowi zapomnieć o całej reszcie.
Jednak kiedy tam siedział, słuchając Karen i stopniowo dochodząc do wniosku, że taak, jest stukniętym pierdołą, którego ona lubi, wciąż myślał o „Nightmare Folk Alt” oraz tamtej kobiecie i miał nadzieję, że nie ucierpiała, ponieważ Zjadacz Bogów potrzebował do swoich pakietów danych jakiś numer telefonu w LA, z którego niby to zadzwoniono z informacją. Rydell nie chciał podawać im numeru Kevina, a potem znalazł w portfelu telefon do tego sklepu na kawałku okładki „People” i podał go Zjadaczowi Bogów. Później podeszła do niego Chevette, z twarzą opuchniętą od gazu pieprzowego i spytała go, czy udało się, czy też wszystko się całkiem pochrzaniło? A on odparł, że tak i wszystko gra, ale zaraz przyszła policja i było niezbyt wesoło, dopóki nie pojawił się Aaron Pursley z oddziałem prawników równie licznym jak siły policyjne, a potem sam Wellington Ma w granatowym blezerku ze złotymi guzikami. Tak więc Rydell w końcu poznał go osobiście.
— Zawsze cenię sobie spotkania z klientami — rzekł Wellington Ma, ściskając mu dłoń.
— Miło mi pana poznać, panie Ma — powiedział Rydell.
— Nie będę pytał, co pan zrobił z moją pocztą głosową — powiedział Wellington Ma — ale mam nadzieję, że to się nie powtórzy. Jednak pańska historia jest fascynująca.
Rydell przypomniał sobie Zjadacza Bogów i pięćdziesiąt tysięcy, mając nadzieję, że Ma i Karen nie będą o to wściekli. Nie przypuszczał, ponieważ Aaron Pursley już dwukrotnie powtórzył, że to będzie lepsze od morderstw Pooky Bear, natomiast Karen przyznała, że Chevette jest telegeniczna, promienieje młodością, a ponadto że Chrome Koran na pewno będzie chciał napisać do tego muzykę. Wellington Ma podpisał kontrakt z Chevette i z Sublettem, chociaż musiał podać papiery do garderoby, ponieważ Sublett nie chciał za nic z niej wyjść.
Z tego, co mówiła Karen, Rydell zrozumiał, że Chevette opowiedziała jej prawie wszystko, kiedy przetrzymywali ją tu z Sublettem, nie pozwalając zaalarmować IntenSecure. A Karen najwidoczniej dobrze znała się na tych okularach światła wirtualnego i umiała je włączyć, ponieważ przez większość czasu miała je na nosie i teraz wiedziała wszystko o Sunflower, czy jak tam się to nazywało. Mówiła Pursleyowi, że to bombowy materiał, ponieważ obciąży Cody'ego pieprzonego Harwooda, o ile dobrze rozegrają karty, a od dawna mu się należało, draniowi.
Rydell nawet nie miał okazji popatrzeć sobie przez te szkła.
— Panie Pursley? — Podszedł do faceta.
— Tak, Berry?
— I co teraz?
— No — odparł Pursley, skubiąc skórę pod nosem — ty i dwoje twoich przyjaciół zostaniecie aresztowani i przewiezieni na posterunek.
— Naprawdę?
Pursley spojrzał na swój wielki złoty zegarek. Wokół tarczy były osadzone diamenty, a pod spodem spory turkus.
— Za około pięć minut. Mniej więcej na szóstą zwołamy pierwszą konferencję prasową. Odpowiada wam to, czy najpierw chcecie zjeść? Możemy zamówić wam coś z restauracji.
— Przecież będziemy aresztowani.
— Kaucja, Berry. Słyszałeś o kaucji? Jutro rano wszyscy będziecie wolni. — Pursley obdarzył go promiennym uśmiechem.
— Wyjdziemy z tego, panie Pursley?
— Berry — odparł Pursley — masz kłopoty, synu. Jesteś gliniarzem. W dodatku uczciwym. W opałach. Po uszy w spektakularnym i — przepraszam za wyrażenie — ewidentnie heroicznym gównie. — Klepnął Rydella w ramię. — Zespół „Gliniarzy w opałach” jest tu z tobą, chłopcze, i zapewniam cię, że wszyscy doskonale na tym wyjdziemy.
Chevette powiedziała, że nie ma nic przeciwko temu, żeby pójść do więzienia, ale czy mogłaby zadzwonić do San Francisco, do niejakiego Fontaine'a?
— Możesz dzwonić do kogo chcesz, kochanie — powiedziała Karen, ocierając chusteczką oczy Chevette. — Zarejestrują rozmowę, ale dostaniemy kopię. Jak nazywał się ten twój czarny przyjaciel, ten który został zastrzelony?
— Sammy Sal — odparła Chevette.
Karen spojrzała na Pursleya.
— Chyba weźmiemy Jacksona Cale — powiedziała. Rydell zastanawiał się, po co, ponieważ Jackson Cale był tym nowym czarnym gwiazdorem filmów telewizyjnych.
A potem Chevette podeszła i objęła go, cała przywarła do niego i tak jakoś spojrzała spod tej idiotycznej fryzury. I spodobało mu się to, chociaż miała czerwone oczy i ciekło jej z nosa.
39
Święto szarego dnia
W sobotę, piętnastego listopada, rankiem po czwartej nocy spędzonej u Skinnera, Yamazaki, w ogromnej jak namiot, wełnianej kurtce, pocerowanej i śmierdzącej woskiem, zjechał żółtą windą ubić interes z handlarzami. Niósł karton zawierający kilka dużych kawałków skamieniałego drzewa, lewe poroże jelenia, piętnaście płyt kompaktowych, wiktoriański bibelocik w kształcie porcelanowego dzbanuszka z wytłoczonymi literami „0X0” oraz napęczniały od wilgoci egzemplarz The Columbia Literary History of the United States.
Sprzedawcy wykładali towar, ranek był stalowoszary i pochmurny, więc Yamazaki był zadowolony z pożyczonej kurtki z kieszeniami pełnymi opiłków i jakichś małych metalowych elementów. Nie wiedział, jak zacząć rozmowę, ale sami przejęli inicjatywę, otaczając go, z imieniem Skinnera na ustach. Skamieniałe drewno uzyskało najlepszą cenę, potem dzbanek i osiem płyt kompaktowych. W końcu poszło wszystko oprócz historii literatury, która miała paskudne plamy od pleśni. Położył ją, z niebieskimi kartkami trzepoczącymi na słonym wietrze, na stercie śmieci. Trzymając w dłoni pieniądze, rozejrzał się za staruszką sprzedającą jajka. Ponadto, potrzebna im była kawa.
Właśnie dochodził do straganu, na którym prażono i mielono kawę, gdy w porannym tłumie dostrzegł nadchodzącego Fontaine'a, z postawionym kołnierzem długiego tweedowego płaszcza.
— Jak się ma stary, Scooter?
— Coraz częściej pyta o dziewczynę…
— Ona jest w więzieniu w LA — odparł Fontaine.
— W więzieniu?
— Dziś rano wychodzi za kaucją, przynajmniej tak powiedziała mi wczoraj wieczorem. Przyszedłem z tą wiadomością. — Wyjął z kieszeni telefon i podał go Yamazakiemu. — Ona zna ten numer. Tylko nie dzwoń za często do domu, dobrze?
— Do domu?
— Do Japonii.
Yamazaki zamrugał oczami.
— Nie. Rozumiem, że…
— Nie wiem, co robiła, kiedy nadeszła burza, ale byłem zbyt zajęty, żeby o tym myśleć. Podłączyliśmy zasilanie, ale mam na głowie rannego, do którego dotychczas nikt się nie przyznał. Wyłowiłem go w środę rano, z resztek czyjejś szklarni. Pod waszym mieszkaniem. Nie wiem, czy uderzył się w głowę, czy co, ale odzyskuje tylko na chwilę przytomność, i zaraz znów mdleje. Poza tym nic mu nie jest, nie ma żadnych złamań. Na boku ma oparzenie, jakby ślad po kuli albo rozgrzanym pręcie…