Выбрать главу

Minęły dwa tygodnie od tamtej nocy, była dziesiąta rano i Rydell miał pięciodniową brodę, drobno plecioną panamę stetsona, workowate i wyblakłe lub sprane spodnie, podkoszulek z napisem KNOXVILLE POLICE DEPARTMENT, który na ramionach zaczynał pękać w szwach, czarne buty SWAT od munduru IntenSecure oraz nadmuchiwany, przezroczysty opatrunek na lewej ręce.

— Straty moralne — powtórzył.

Hernandez, niemal tak szeroki jak jego biurko, podał Rydellowi kawę.

— Mogę tylko powiedzieć, że i tak miałeś szczęście.

— Straciłem pracę, mam złamaną rękę i miałem szczęście?

— Mówię poważnie, człowieku — odparł Hernandez — przecież mogłeś zginąć. A w policji LA zabiliby cię za coś takiego. Państwo Schonbrunn okazali się bardzo mili, zważywszy na kłopoty i przykrości pani Schonbrunn. Twoja ręka ucierpiała, przykro mi z tego powodu…

Hernandez wzruszył potężnymi ramionami.

— W każdym razie nie jesteś zwolniony, człowieku. Po prostu nie możemy ci teraz pozwolić jeździć. Jeśli chcesz, żebyśmy przenieśli cię do pilnowania rezydencji, nie ma problemu.

— Nie, dzięki.

— Ochrona mienia? Chcesz pracować wieczorami w „Encino Fashion Mali”?

— Nie.

Hernandez zmrużył oczy.

— Widziałeś kociaka, który tam pracuje?

— Nie.

Hernandez westchnął.

— Człowieku, a co z tym całym gównem, w które wdepnąłeś w Nashville?

— W Knoxville. Wydział wystąpił o trwałe zawieszenie. Wkroczenie bez nakazu i odpowiedniego wsparcia.

— A ta suka, która cię zaskarżyła?

— Słyszałem, że ona i jej syn zostali przyłapani podczas próby obrobienia sklepu w Johnson City…

Teraz z kolei Rydell wzruszył ramionami, tyle że zabolała go przy tym ręka.

— Widzisz — rozpromienił się Hernandez — miałeś szczęście.

Przejeżdżając Gunheadem przez zamkniętą i uzbrojoną bramę Schonbrunnów przy Benedict Canyon, Rydell doświadczył przelotnego wrażenia czegoś bardzo wzniosłego, bardzo czystego i klinicznie pustego, związanego z działaniem bez zastanowienia; uniesienie wywołane niesamowitym przypływem adrenaliny i utratą wszelkich kłopotliwych wątpliwości.

A było to — jak przypominał sobie później zmagania z kierownicą, kiedy przelatywał przez japoński ogródek, patio, a potem uderzył w membranę zbrojonego szkła, która zniknęła jak senna mara — uczucie bardzo podobne do tego, jakiego doznał wtedy, gdy wyjął broń i nacisnął spust, rozbryzgując wnętrze czaszki Kennetha Turveya po pozornie nieskończonej płaszczyźnie białego podkładu ściany, której nikt nie pofatygował się pomalować.

Rydel pojechał do Cedars, odwiedzić Subletta. IntenSecure załatwiła prywatną izolatkę, żeby ochronić Subletta przed węszącymi wszędzie dziennikarzami. Teksańczyk siedział na łóżku, żując gumę i patrząc w mały, ciekłokrystaliczny ekran odtwarzacza kompaktowego, który położył sobie na piersi.

— Warlords of the 21st Century — powiedział, kiedy Rydell wcisnął się do środka. — James Wainwright, Annie McEnroe, Michael Beck.

Rydell uśmiechnął się.

— Kiedy go nakręcili?

— W 1982. — Sublett ściszył odtwarzacz i popatrzył na gościa. — Oglądałem go już kilka razy.

— Byłem w firmie i widziałem się z Hernandezem, człowieku. Mówi, że nie musisz się martwić o pracę.

Sublett spojrzał na Rydella pustymi, srebrnymi oczami.

— A co z twoją, Berry?

Rydella zaswędziala ręka pod gipsem. Pochylił się i wyjął plastikową słomkę z białego kosza na śmieci stojącego obok łóżka. Wepchnął słomkę pod opatrunek i poruszał nią.

— Przeszedłem do historii. Nie pozwolą mi jeździć.

Sublett patrzył na słomkę.

— Nie powinieneś dotykać niczego w tym szpitalu.

— Niczym się od ciebie nie zarażę, Sublett. Jesteś jednym z najczyściejszych popaprańców na świecie.

— I co będziesz robił, Berry? Przecież musisz z czegoś żyć, człowieku.

Rydell wrzucił słomkę z powrotem do kosza.

— No, jeszcze nie wiem. Jednak wiem, że nie zamierzam pilnować posiadłości ani żadnych sklepów.

— A co z tymi hackerami, Berry? Myślisz, że złapią tych, którzy nas wrobili?

— Nie. Jest ich zbyt wielu. Republika Żądzy istnieje już jakiś czas. Federalni mają listę około trzystu znanych „zwolenników”, ale nie dadzą rady zgarnąć wszystkich i ustalić, kto to zrobił. Chyba, że któryś z nich zakapuje innego, co dość często się zdarza.

— Tylko dlaczego nam to zrobili?

— Do diabła, Sublett, skąd ja mam wiedzieć?

— Zwyczajne świństwo.

— No pewnie, a Hernandez mówi, że LAPD uważa, że ktoś chciał przyłapać panią Schonbrunn bez majtek.

Ani Sublett, ani Rydell nie widzieli pani Schonbrunn, bo — jak się okazało — siedziała w pokoju dziecinnym. Natomiast dzieci wcale tam nie było, ponieważ wybrały się z ojcem polatać sobie nad trzema nowymi wulkanami w stanie Waszyngton.

Żadna z informacji podanych przez Gunheada tamtej nocy, po opuszczeniu myjni samochodowej, nie była prawdziwa. Ktoś dobrał się do komputera pokładowego hotspura hussara i wprowadził do niego zbiór starannie opracowanych i całkowicie fałszywych danych, odcinając Rydella i Subletta od IntenSecure oraz Gwiazdy Śmierci (która, oczywiście, nie wyłączyła się). Rydell podejrzewał, że kilku z tych miłych starych Mongołów w myjni mogło coś o tym wiedzieć.

I może w tej krótkiej chwili niesamowitego olśnienia, kiedy pogięty przód Gunheada wciąż próbował wspiąć się na potrzaskane resztki dwóch skórzanych kanap, a on przypomniał sobie śmierć Kennetha Turveya, Rydell doszedł do wniosku, że ten szalony poryw, ta chęć działania, jest czymś, czemu nie zawsze można w pełni zaufać.

— Człowieku — powiedział Sublett, jakby do siebie — przecież oni zabiją te dzieci.

Z tymi słowami odpiął pasy i z glockiem w ręku wyskoczył z wozu, zanim Rydell zdążył cokolwiek zrobić. Dojeżdżając na miejsce, Rydell kazał mu wyłączyć syrenę i migacze, ale teraz wszyscy w tym domu wiedzieli już, że przybyli faceci z IntenSecure.

— Wkraczam do akcji — usłyszał swój głos Rydell, przyczepiając kaburę z glockiem do munduru i łapiąc miazgacz, który ze względu na siłę rażenia był zapewne najlepszą bronią, jakiej można by użyć w pokoju pełnym dzieci. Kopnięciem otworzył drzwi i wyskoczył, przebijając buciorami gruby szklany blat stolika do kawy. (Rana wymagała dwunastu szwów, ale była płytka.) Nigdzie nie widział Subletta. Chwiejnie ruszył naprzód, przyciskając do piersi żółty miazgacz, niejasno uświadamiając sobie, że nie czuje lewej ręki.

— Stój, kutasie! — wrzasnął najdonośniejszy głos na świecie.

— Tu LAPD! Rzuć to gówno albo odstrzelimy ci dupę!

Rydell znalazł się w kręgu niespodziewanej i kompletnie oślepiającej jasności, światła tak jaskrawego, że paliło jego oczy jak roztopiony metal.

— Słyszysz mnie, kutasie?

Krzywiąc się, osłaniając dłonią oczy, Rydell odwrócił się i ujrzał bulwiaste, opancerzone cielsko nadlatującego patrolowca. Podmuch rozpłaszczał w japońskim ogródku wszystko to, po czym nie przejechał Gunhead.

Rydell upuścił miazgacz.

— Pistolet też, dupku!

Rydell kciukiem i palcem wskazującym chwycił rękojeść glocka. Broń oderwała się razem z kaburą, z cichym lecz wyraźnym trzaskiem rzepów, jakimś cudem słyszalnym przez pomruk wyciszonego do akcji silnika helikoptera.