— Dlaczego? — zdziwił się Dirk. — Nie rozumiem tego. Wszyscy ciągle powtarzacie o rozpłodowych kobietach, strzeżonych żonach, kobietach ukrywających się w jaskiniach i bojących się wyjść na zewnątrz i inne tego typu rzeczy. Nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć. Jak Dumny Kavalaan mógł się wypaczyć aż do tego stopnia? Co oni mają przeciwko kobietom? Dlaczego to takie ważne, że założycielka Ironjade była kobietą? No wiesz, to zdarza się wielu ludziom.
Gwen uśmiechnęła się do niego blado, lekko pocierając skronie koniuszkami palców, jakby bolała ją głowa, i miała nadzieję, że masaż przyniesie jej ulgę.
— Szkoda, że nie pozwoliłeś Jaanowi skończyć — powiedziała. — Wtedy wiedziałbyś tyle samo co my. On się dopiero rozgrzewał. Nawet nie zdążył dojść do żałobnej zarazy. — Westchnęła. — To bardzo długa opowieść, Dirk, i w tej chwili brakuje mi cholernej energii. Zaczekaj, aż wrócimy do Larteynu. Znajdę ci egzemplarz rozprawy Jaana i będziesz mógł sam ją sobie przeczytać.
— Zgoda — odparł Dirk. — Ale jest kilka rzeczy, których nie znajdę w żadnej rozprawie. Przed kilkoma minutami powiedziałaś, że nie jesteś pewna, czy jeszcze kochasz Jaana. Z pewnością nie kochasz Dumnego Kavalaanu. Myślę, że nienawidzisz Garse’a. Dlaczego godzisz się na to wszystko?
— Potrafisz zadawać nieprzyjemne pytania — stwierdziła skwaszonym tonem. — Zanim ci odpowiem, pozwól, że cię poprawię w kilku kwestiach. Niewykluczone, że rzeczywiście nienawidzę Garse’a. Czasami jestem pewna, że tak jest, chociaż to by zabiło Jaana, gdyby coś takiego usłyszał z moich ust. Ale w innych chwilach… kiedy ci mówiłam, że czuję do niego sympatię, to nie było kłamstwo. Po przybyciu na Dumny Kavalaan byłam naiwnym, bezbronnym niewiniątkiem. Oczywiście, Jaan mi wcześniej wszystko wytłumaczył, bardzo cierpliwie i dokładnie, i zdecydowałam się to zaakceptować. W końcu pochodzę z Avalonu, a nikt nie jest bardziej wyrafinowany od Avalończyków. Chyba że Ziemiacy. Czytałam o wszystkich dziwacznych kulturach, które ludzkość stworzyła wśród gwiazd, i wiedziałam, że każdy, kto wejdzie na pokład gwiazdolotu, musi być gotowy zaadaptować się do bardzo różnorodnych systemów społecznych i moralności. Wiedziałam, że zwyczaje związane z seksem i rodziną bywają różne i że Avalon niekoniecznie musi być w tej sprawie mądrzejszy od Dumnego Kavalaanu. Wydawało mi się, że zjadłam wszystkie rozumy, ale nie byłam gotowa na spotkanie z Kavalarami, o nie. Do śmierci nie zapomnę strachu i wstydu, jakie przeżyłam pierwszego dnia i nocy pobytu w twierdzach Ironjade jako betheyn Jaana Vikary’ego. Zwłaszcza nocy. — Roześmiała się. — Jaan ostrzegł mnie oczywiście, ale… do diabła, nie byłam przygotowana na to, żeby się mną dzielono. Co mogłam powiedzieć? Było trudno, ale jakoś to przeżyłam. Garse mi pomógł. Szczerze przejmował się mną, a już z pewnością Jaanem. Można nawet powiedzieć, że był czuły. Zwierzyłam się mu, a on wysłuchał mnie ze zrozumieniem. A od następnego rana zaczęły się wyzwiska. To mnie przeraziło i zraniło, a Jaan był zaskoczony i cudownie wściekły. Kiedy Garse pierwszy raz nazwał mnie suką-betheyn, Jaan cisnął nim przez pół pokoju. Potem Garse uspokoił się na chwilę. Często robi sobie przerwy, ale nigdy nie przestaje na dobre. Można powiedzieć, że naprawdę zasługuje na uznanie. Wyzwałby na pojedynek i zabił każdego Kavalara, który obraziłby mnie choćby w połowie tak poważnie jak on. Wie, że jego żarty wściekają Jaana i prowokują straszliwe kłótnie albo przynajmniej kiedyś prowokowały. Teraz Jaan już się na to wszystko znieczulił. Mimo to Garse nie rezygnuje. Może nie potrafi się powstrzymać, może naprawdę mnie nienawidzi, a może po prostu sprawia mu przyjemność zadawanie bólu. Jeśli tak, to w ostatnich latach nie dałam mu powodu do radości. Już na samym początku zdecydowałam, że nie doprowadzi mnie więcej do płaczu. I dotrzymałam postanowienia. Nawet jeśli powie coś, co sprawia, że mam ochotę rozwalić mu łeb siekierą, uśmiecham się, zaciskam zęby i próbuję odpowiedzieć mu złośliwie. Raz czy dwa razy udało mi się wytrącić go z równowagi, ale z reguły czuję się jak rozdeptany robak. Ale są też inne chwile. Rozejmy, krótkie zawieszenia broni w naszej ciągnącej się bez końca wojnie, zaskakujące demonstracje ciepła i zrozumienia. Często zdarza się to w nocy. To zawsze jest dla mnie szok. Pewnego razu, wierz, jeśli chcesz, powiedziałam Garse’owi, że go kocham. Wyśmiał mnie i oznajmił głośno, że on mnie nie kocha, że jestem jego cro-betheyn i traktuje mnie tak, jak jest do tego zobowiązany przez łączące nas więzy. To był ostatni raz, gdy omal się nie rozpłakałam. Walczyłam z tym rozpaczliwie i zwyciężyłam. Łzy nie popłynęły. Krzyknęłam tylko coś do niego i wypadłam na korytarz. No wiesz, mieszkaliśmy pod ziemią, tak jak wszyscy na Dumnym Kavalaanie. Nie miałam na sobie wiele poza bransoletą i biegłam przed siebie jak szalona, aż wreszcie jakiś facet spróbował mnie zatrzymać: pijany, idiota, ślepiec, który nie widział nefrytu i srebra, nie mam pojęcia. Byłam tak wściekła, że wyrwałam mu broń z kabury i zdzieliłam go nią po gębie. Pierwszy raz w życiu uderzyłam człowieka w gniewie. Po chwili zjawili się Jaan i Garse. Jaan zachowywał się spokojnie, choć był bardzo zdenerwowany, ale Garse był w siódmym niebie i wyraźnie szukał zaczepki. Jakby mężczyzna, którego uderzyłam, nie został wystarczająco znieważony, powiedział mi, że powinnam pozbierać zęby, które wybiłam, i zwrócić je właścicielowi, bo mam pod dostatkiem własnych. Mieli szczęście, że ten komentarz nie doprowadził do pojedynku.
— Do diabła, jak w ogóle mogłaś się wpakować w taką sytuację, Gwen? — zapytał Dirk, starając się zapanować nad głosem, by nie dopuścić do jego załamania. Był na nią wściekły, jej cierpienia sprawiały mu ból, lecz co dziwne — a może wcale nie takie dziwne — czuł również uniesienie. Wszystko, co powiedział mu Ruark, było prawdą. Kimdissianin był jej dobrym przyjacielem i powiernikiem. Nic dziwnego, że przysłała mu szeptoklejnot. Jej życie było pasmem udręki, stała się niewolnicą, a on mógł naprawić tę sytuację, tylko on. — Musiałaś mieć jakieś pojęcie, jak to będzie wyglądało.
Wzruszyła ramionami.
— Okłamywałam się — przyznała — i pozwalałam, żeby Jaan też mnie okłamywał, chociaż z drugiej strony myślę, że on szczerze wierzy w te wszystkie piękne łgarstwa, które mi powtarza. Gdybym musiała zrobić to jeszcze raz… ale nie muszę. Byłam na to gotowa, Dirk, potrzebowałam go i kochałam. A on nie mógł mi dać żelaza i świecika, bo już je oddał innemu. Zostały mu tylko nefryt i srebro, więc przyjęłam je, by być blisko niego, choć miałam tylko niejasne wyobrażenie o tym, co to znaczy. Wcześniej straciłam ciebie, a nie chciałam utracić też Jaana. Dlatego włożyłam na rękę tę małą, ładną bransoletkę i powiedziałam sobie głośno: „Jestem czymś więcej niż betheyn”, jakby moje słowa miały jakiekolwiek znaczenie. Jeśli nada się czemuś imię, to coś zacznie istnieć. Dla Garse’a jestem betheyn Jaana i jego cro-betheyn. Na tym koniec. Te nazwy określają więzi i obowiązki. Cóż więcej mogłoby w tym być? Dla każdego innego Kavalara wygląda to tak samo. Gdy tylko próbuję dorosnąć, wykroczyć poza tę nazwę, Garse krzyczy na mnie gniewnie: „Betheyn!”. Jaan jest inny, tylko Jaan, choć czasami nie mogę powstrzymać się przed zadawaniem sobie pytania, jaki on jest naprawdę. — Położyła dłonie na obrusie i zacisnęła je kurczowo w małe pięści. — To ta sama cholerna sytuacja, Dirk. Ty chciałeś zrobić ze mnie Jenny, a ja uratowałam się w ten sposób, że odrzuciłam to imię. Ale potem jak głupia przyjęłam nefryt i srebro. Dlatego jestem teraz strzeżoną żoną i żadne zaprzeczenia tego nie zmienią. To ta sama cholerna sytuacja! — zawołała przenikliwym głosem, zaciskając dłonie tak mocno, że aż kostki jej zbielały.