— Możemy to zmienić — zapewnił pośpiesznie Dirk. — Wróć do mnie.
W jego głosie pobrzmiewały jednocześnie brak przekonania, nadzieja, rozpacz, triumf i wreszcie troska.
Gwen milczała przez chwilę. Rozprostowała dłonie bardzo powoli, palec po palcu, i wpatrzyła się w nie z powagą, oddychając głęboko. Odwracała je raz po raz, jakby były jakimiś dziwnymi przedmiotami, które położono przed nią, by poddała je oględzinom. Potem rozcapierzyła je i wstała, odpychając się od blatu.
— A po co? — zapytała już spokojnym i opanowanym głosem. — Po co, Dirk? Żebyś mógł znowu zrobić ze mnie Jenny? Po to? Czy może chodzi o to, że kiedyś cię kochałam i być może coś z tego zostało?
— Tak! To znaczy, nie. Zamieszałaś mi w głowie.
On również wstał.
Uśmiechnęła się.
— Ach, ale Jaana też kiedyś kochałam i to później niż ciebie. Poza tym w jego przypadku w grę wchodzą jeszcze inne kwestie, zobowiązania wiążące się z nefrytem i srebrem. Z tobą łączą mnie tylko wspomnienia, Dirk.
Nie odpowiedział jej, stał tylko i czekał. Ruszyła ku drzwiom, a on podążył za nią.
Robokelner zastąpił im drogę. Jego twarz była pozbawionym rysów metalowym jajem.
— Musicie uiścić należność — zażądał. — Potrzebny mi numer waszych festiwalowych rachunków.
Gwen zmarszczyła brwi.
— Konto Larteyn — warknęła. — Ironjade 797-742-677. Obciąż ten rachunek kosztem obu posiłków.
— Zrobione — odparł robot, schodząc im z drogi. W restauracji za ich plecami zgasły światła.
Samochód czekał na nich tam, gdzie go zostawili. Gwen poleciła Głosowi, żeby zabrał ich na pokład parkingowy, i maszyna ruszyła korytarzami, które nagle wypełniły radosne kolory i wesoła muzyka.
— Ten cholerny komputer zarejestrował gniew w naszych głosach — stwierdziła Gwen z lekką nutą rozdrażnienia. — Dlatego próbuje nas rozweselić.
— Nie wychodzi mu to za dobrze — poskarżył się Dirk, uśmiechnął się jednak. — Dziękuję, że postawiłaś mi kolację — dodał. — Wymieniłem swoje standardy na festiwalowe talony, ale obawiam się, że nie mam tego zbyt wiele.
— Ironjade nie jest biedne — uspokoiła go Gwen. — A poza tym na Worlornie nie ma za bardzo czego kupować.
— Hmm. Masz rację. Do tej chwili nie sądziłem, że w ogóle będę musiał za coś płacić.
— To festiwalowe oprogramowanie — wyjaśniła Gwen. — Wyzwanie to jedyne miasto, które nadal funkcjonuje w ten sposób. Inne już dawno wyłączono. Raz na rok z Emerelu p.i. przysyłają człowieka, który czyści konta z wpływów, choć już niedługo koszta podróży przekroczą zyski.
— Dziwię się, że jeszcze tak się nie stało.
— Głosie! — zawołała Gwen. — Ilu ludzi mieszka w Wyzwaniu?
— W tej chwili mam trzystu dziewięciu legalnych lokatorów i czterdziestu dwóch gości, wliczając w to was — odpowiedziały ściany. — Jeśli chcecie, możecie zostać lokatorami. Opłaty nie są wygórowane.
— Trzystu dziewięciu? — zdziwił się Dirk. — Gdzie oni się podziewają?
— Wyzwanie zbudowano dla dwudziestu milionów mieszkańców — wyjaśniła Gwen. — Nie spotkasz ich tak łatwo, ale oni tu są. W innych miastach również, choć nie tak wielu jak w Wyzwaniu. Tu życie jest najłatwiejsze. Śmierć również będzie łatwa, jeśli związanym dumą z Braithu przyjdzie do głowy, żeby polować w miastach, zamiast w głuszy. Tego Jaan zawsze obawiał się najbardziej.
— Kim oni są? — zapytał zaciekawiony Dirk. — W jaki sposób żyją? Nie rozumiem tego. Czy Wyzwanie nie traci codziennie fortuny?
— Tak. Traci fortunę w zmarnotrawionej energii. Na tym właśnie polega jego rola. Jego, Larteynu i całego festiwalu. To marnotrawstwo, ostentacyjne marnotrawstwo, mające udowodnić, że Krawędź jest silna. Marnotrawstwo na nieznaną dotąd skalę. Przekształcono, a potem porzucono całą planetę. Rozumiesz? A jeśli chodzi o Wyzwanie, no cóż, prawdę mówiąc, żyje tylko siłą rozpędu. Czerpie energię z termojądrowych reaktorów i marnuje ją na fajerwerki, których nikt nie ogląda. Jego ogromne automatyczne farmy codziennie produkują tony żywności, której nie spożywa nikt poza garstką pustelników, religijnych kultystów, zgubionych, zdziczałych dzieci i wszelkich mętów, które zostały tu po festiwalu. Miasto nadal codziennie wysyła do Musquel łódź po ryby, choć oczywiście nie ma już tam żadnych ryb.
— Głos nie może się przeprogramować?
— Ach, to jest właśnie sedno sprawy! Głos to idiota. Tak naprawdę nie potrafi myśleć ani się programować. Och, tak, Emerelczycy chcieli zaimponować turystom i Głos z pewnością robi wrażenie. Ale jest też bardzo prymitywny w porównaniu z komputerami avalońskiej Akademii czy sztucznymi inteligencjami Starej Ziemi. Nie umie zbyt sprawnie myśleć ani się zmieniać. Robi to, co mu kazano, a Emerelczycy kazali mu funkcjonować dalej, opierać się zimnu tak długo, jak tylko zdoła. I to właśnie czyni. — Zerknęła na Dirka. — Tak samo jak ty — ciągnęła — nie ustępuje, mimo że jego upór dawno już stracił sens i przestał mieć znaczenie, nie przestaje naciskać, chociaż wszystko już umarło.
— Tak? — odparł Dirk. — Ale dopóki nie wszystko jeszcze umarło, nie można przestać naciskać. To właśnie jest sedno, Gwen. Nie ma innego wyjścia, prawda? Muszę przyznać, że podziwiam to miasto, nawet jeśli, jak mówisz, jest tylko przerośniętym idiotą.
Potrząsnęła głową.
— To do ciebie podobne.
— Jest też coś więcej — ciągnął. — Zbyt szybko wszystko pochowałaś. Być może Worlorn jest umierający, ale jeszcze nie umarł. Myślę, że powinnaś przemyśleć to, co mówiłaś w restauracji o Jaanie i o mnie. Zdecyduj, co zostało ci z uczuć do mnie, a co do niego. Zdecyduj, jak bardzo ciąży ci ta bransoleta… — wskazał palcem na nefryt i srebro — …i które imię wolisz, czy raczej, kto prędzej zwróci się do ciebie twoim prawdziwym imieniem. Rozumiesz? Dopiero wtedy będziesz miała prawo mi mówić, co żyje, a co umarło!
Dirk był bardzo zadowolony ze swej krótkiej przemowy. Pomyślał, że Gwen z pewnością zrozumie, iż prędzej on zrezygnuje z Jenny i pozwoli jej być sobą, niż Jaantony Vikary zrobi z niej teyna-kobietę zamiast zwykłej betheyn. To wydawało się oczywiste. Ale ona tylko popatrzyła na niego i nie odezwała się, nim nie dotarli na pokład parkingowy.
— Kiedy nasza czwórka decydowała, gdzie chcemy zamieszkać na Worlornie — zaczęła, gdy już wysiedli z pojazdu — Garse i Jaan głosowali na Larteyn, a Arkin na Dwunasty Sen. Ja nie poparłam żadnego z tych miast. Wyzwania również nie, mimo że jest w nim jeszcze życie. Nie lubię mieszkać w mrowisku. Chcesz się dowiedzieć, co żyje, a co umarło? W takim razie chodź. Pokażę ci moje miasto.
Ponownie wzbili się w powietrze. Gwen siedziała bez słowa za sterem, zaciskając usta. Nagle otoczył ich nocny chłód, a lśniąca wieża Wyzwania zniknęła za ich plecami. Dirka raz jeszcze otoczyła czarna noc, tak samo jak wtedy, gdy „Postrach Zapomnianych Wrogów” przyniósł go na Worlorn. Na niebie świeciło tylko kilkanaście samotnych gwiazd, a połowę z nich przesłaniały kłębiące się chmury. Wszystkie słońca już zaszły.