Выбрать главу

— Aha — potwierdził Witka. I zadowolony jak kanibal dodał: — Sprawdzałem wczoraj na Ałdanie. Potężna maszyna.

— I co ci wyszło?

— Że dubletów będzie nieskończona liczba, a siła hamowania przez nie Koła nieskończenie wielka. Więc… Tak właśnie się stało. Zatrzymały Koło Fortuny.

Wkrótce obraz sytuacji był jasny. Witce do wdrożenia swojego olśniewającego pomysłu przekształcenia całej ziemskiej wody w wodę życia brakowało niewiele — proces musiał być trwały. Wymyślona przez niego reakcja łańcuchowa przejścia wody zwykłej w wodę życia ustawała z powodu hałasu przejeżdżającego samochodu, kichnięcia Kościeja lub gradobicia w sąsiedniej guberni. I w tym momencie Witkę olśniło — jeśli zatrzyma Koło Fortuny w chwili, gdy proces transformacji wody idzie pomyślnie, to powinna się ona zakończyć sukcesem! Cała woda świata stanie się wodą życia. Aby wyleczyć rany, wystarczy oblać się wodą z wiadra lub wejść pod prysznic; żeby wyleczyć anginę — wystarczy wypłukać usta. Lekarze staną się niepotrzebni, wojny stracą sens… Więc Witka wymyślił genialny sposób z nieskończoną liczbą dubletów, co to z nieskończoną siłą będą hamować Koło.

Plan powiódł się tylko częściowo. W chwili kiedy Koło Fortuny się zatrzymywało, laborantka w dziale Uniwersalnych Przekształceń wypuściła z rąk umklajder, numer inwentarzowy 1123. Wynik tego równał się katastrofie — woda zaczęła przekształcać się nie w żywą i nawet nie w martwą, lecz w destylowaną. Niby nic strasznego się nie stało, póki proces nie sięgnął mórz i oceanów. Najgorsze, że nadal się posuwał, ponieważ Koło Fortuny stało.

W tym momencie życie ludzi radykalnie się zmieniło. Dla mnie, jak i dla Korniejewa i jeszcze mniej więcej połowy ludzkości, zaczęło się nie kończące się pasmo pecha. Edik Amperian i inni farciarze dostali się natomiast w pasmo nie kończącego się powodzenia. Nie kończącego się!

Aż przymknąłem oczy, uświadomiwszy to sobie. Wyobraziłem sobie, jak Amperian serwuje mi swój uśmierzyciel smutku… i to działa, jestem szczęśliwy, choć fartu nadal nie mam. Ałdan się psuje, a ja jestem zadowolony. Witkowi nie wychodzi najprostsza transformacja — a on też jest happy. Dlatego że Edik wynalazł… A co się uczepiłem Edika! Ludzkość od tej chwili dzieli się na dwie kategorie — szczęściarzy i pechowców.

Wyobraziwszy sobie, jak „szczęściarze” poklepują mnie współczująco po plecach, nie wytrzymałem i wrzasnąłem:

— Korniejew, uruchamiaj Koło! Natychmiast!!!

— Nie mogę — ponuro odparł Korniejew. — Bierzesz mnie za durnia czy co? Sam wiem, że trzeba uruchamiać, póki magistrzy się nie dowiedzieli. Hańba na całe życie…

Ostatnie słowa wyrzucił z siebie marzycielskim tonem, jakby sycąc się perspektywą hańby.

— Dlaczego nie możesz? — Poprawiłem okulary i oszołomiony przyjrzałem się nie kończącemu się szeregowi dubletów. — Każ im popychać Koło z tą samą nieskończoną siłą… żeby ją diabli!

Jeden ze stojących w pobliżu posągów z lekka się poruszył. Witka smagnął go groźnym spojrzeniem i czart ponownie skamieniał.

— Oczu nie masz, co? Całowite ślepy? — zapytał Korniejew, okraszając właściwym sobie chamstwem udawaną gruzińską mowę. — Obręcz pękła, nie widzisz?

Podszedłem do Koła i przekonałem się, że dwumetrowej szerokości taśma rzeczywiście podzielona jest cienką szczeliną. Krawędzie pęknięcia drżały niczym końce stalowej sprężyny.

— A złączyć się nie da? — zapytałem szeptem. — Przecież… tego… umiesz. Pamiętasz, jak mi dychę skleiłeś?

Witka smutno skinął głową i dokończył swoją smutną opowieść.

Okazało się, że kiedy Koło Fortuny zatrzymało się, natychmiast pękło. Końce obręczy zaczęły drżeć, miotać się po sali, roztrącając dublety i przekręcając się na wszystkie strony. Kiedy w końcu rozdygotane dublety oraz wystraszony i dlatego jeszcze bardziej chamski Korniejew chwycili końce, to nie dało się określić, gdzie jest prawa, a gdzie lewa strona, gdzie góra, a gdzie dół. Korniejew jako tako złączył końce porwanej obręczy, ale nie miał pewności, czy zrobił to właściwie.

— A jak zrobiłem z niego wstęgę Mobiusa? — zapytał ponuro. — Co z tego wyniknie?

Wzruszyłem ramionami. Korniejew, podskakując na obręczy i jeszcze mocniej świecąc, zaczął

rozważać:

— Może każdy nasz fart przekształci się w pecha. I odwrotnie. Albo szczęście i pech złączą się w jedno…

Podniecony odchylił się do tyłu i fiknąwszy kozła przez obręcz Koła, spadł na ziemię.

— Wiesz co, Witka? — powiedziałem, siadając na wszelki wypadek na podłodze. — Lepsze szczęście scalone z pechem niż całkowity pech.

— Pech — ponuro powtórzył Korniejew, pocierając czubek głowy. — Trzeba coś z tym zrobić…

— A ja po co ci jestem potrzebny? Mam obliczyć szanse prawidłowego połączenia obręczy? Mogę ci podać wynik bez angażowania Ałdana. Pół na pół.

— Rozumiem — nieoczekiwanie spokojnie przyznał Korniejew. — Ale nie mogę teraz sam decydować, czy właściwie połączyłem Koło! Przecież teraz jestem pechowcem, na pewno się sypnę!

— A ja co, jestem szczęściarzem? Moja rada ci nie pomoże!

— Zaczynasz kapować.

Pomilczeliśmy chwilę, wpatrując się w nieruchome Koło Fortuny. Boziu, co się porobiło! Co się teraz z ludźmi dzieje! Są, oczywiście, i farciarze…

— Witka! — Zacząłem rozumieć. — Trzeba zapytać człowieka, który ma szczęście! Taki się nie pomyli!

— A kto ma szczęście? — tępo zapytał Korniejew. Czasami był sobą.

— Amperian. Wiem, że wysublimował uniwersalny uśmie-rzacz smutku.

— Zaraz go zapytamy — powiedział ożywiony nagle Korniejew i chwycił z powietrza słuchawkę. Rozległy się długie sygnały.

— Amperian jest w domu, wysłałem go spać — pośpiesznie podpowiedziałem. Witka machnął na mnie ręką: nieważne.

Ktoś podniósł słuchawkę.

— Edik! — grzmiącym głosem ryknął Korniejew. — Wybacz, że cię obudziłem, to Saszka, głąb jeden, mnie namówił. Powiedz mi tylko jedno i odkładaj słuchawkę. Dobrze połączyłem?

— Nie — burknął Amperian cudzym, rozespanym głosem i rozłączył się.

Witka niedbałym ruchem rozpuścił w powietrzu słuchawkę i radośnie się uśmiechnął.

— Widzisz, Priwałow, udało się! Ty też miewasz olśnienia! Niedbale chwycił jeden brzeg pękniętej obręczy i bez widocznego wysiłku odwrócił go o sto osiemdziesiąt stopni.

Ciekawe, czy w odpowiednią stronę?

— Korniejew… — zacząłem niepewnie, ale Witka nie zareagował. Facet był zwolennikiem podziału pracy na umysłową i fizyczną, tak więc kiedy pracował, myślał mało, a na bodźce zewnętrzne nie odpowiadał.

Wykonał dwa pasy, bez żadnych tam dyletanckich zaklęć, nawet nie zerknąwszy do Kieszonkowego astrologicznego rocznika AN i odtworzył całe Koło Fortuny. Potem obrzucił spojrzeniem nieskończoną, a dokładniej — dwustronnie nieskończoną czeredę dubletów i głośno polecił:

— I raa! Zem!

Dziwne jak nie wiem co, ale dublety ten dziwny rozkaz zrozumiały. I nawet pchnęły w jedną i tę samą stronę. Koło zaskrzypiało i zaczęło się kręcić. Co prawda chyba szybciej niż wcześniej. Wyjąłem fajki z kieszeni, zapaliłem… Papieros mi wypadł, ale tuż nad podłogą go złapałem. Wsadziłem do ust, ale zapalonym końcem. Na szczęście zorientowałem się i odwróciłem filtrem do warg. Papieros zdążył już zgasnąć.