Выбрать главу

– Jak pan zleci, przyniosę następne łóżko i będę miała trzech pacjentów – stwierdziła Bonnie, a Webb odpowiedział uśmiechem.

– Trudno się oprzeć pokusie, skoro pani zostałaby moim lekarzem – odparł żartobliwie.

– Lampki spadają – zauważył Paddy spokojnie. – Wiadomo, że nasza pani doktor to ciekawszy widok niż choinka, ale na pana miejscu zająłbym się jednak lampkami.

– Paddy! – Bonnie zrobiła się purpurowa, a Webb wprost nie posiadał się z radości.

W Henrym zaszła niesamowita przemiana. Cały promieniał, żartował, jego twarz jaśniała uśmiechem. Wszyscy trzej sprawiali wrażenie bardzo zadowolonych z życia.

Webb przesuwał i przewieszał ozdoby tak, jak sobie tego życzyli Henry i Paddy. Gdy obydwaj wreszcie wyrazili aprobatę, wyjął z pudła dwie gałązki jemioły i zawiesił je bez słowa ponad ich łóżkami.

– Jeśli pojawi się teraz jakaś dama, nie zapominajcie, że wisi tu jemioła. – Zwrócił się do Paddy'ego. – Chce pan zobaczyć, jak to działa?

– Pewnie, że chcę – roześmiał się Paddy i podrapał po ramieniu. – Pani doktor, coś mnie tu swędzi – jęknął. – Proszę zobaczyć, co to.

Bonnie wzruszyła ramionami.

– Uknuliście spisek…

– Ani mi w głowie żarty – zaprotestował Paddy. – Jeśli pani doktor zaraz tego nie obejrzy, może się to źle skończyć.

– Naprawdę? – Śmiejąc się, Bonnie podeszła posłusznie do Paddy'ego, a ten chwycił ją mocno w ramiona i serdecznie wycałował.

– Ty oszuście! – Bonnie wyswobodziła się z jego objęć, krztusząc się ze śmiechu. – Całować to potrafisz, a potem mówisz, że umierasz na płuca. Casanovą mógłby się od ciebie uczyć.

Paddy roześmiał się z zadowoleniem, a Webb popchnął Bonnie w kierunku drugiego łóżka.

– Coś mi się wydaje, że wuj cierpi na to samo co Paddy – powiedział.

Uśmiech na twarzy Bonnie zamarł. Spojrzała na Henry'ego. On także przestał się uśmiechać i jakby skurczył się w sobie.

– Czy to prawda, wujku? – spytała cicho, a serce jej zabiło sympatią do tego smutnego, przegranego mężczyzny. Ciotce Lois udało się zamienić go w człowieka, który bał się własnego cienia. Duch jej był wszędzie obecny.

– Henry, nie bądź głupi – powiedziałaby ciotka Lois, gdyby żyła. – Nie ma powodu, żebyś całował tę niewdzięcznicę. Jak już musisz, to pocałuj Jacintę. Pytanie tylko, czy ona zechce cię pocałować, skoro się nie goliłeś przez dwa dni i nie zmieniałeś koszuli…

– Ciotce wcale by się tu teraz nie podobało, prawda, wujku? – zapytała Bonnie i z ulgą zauważyła, że z twarzy Henry'ego znika napięcie. – Pocałuj mnie – poprosiła. – Nie ma teraz ciotki, więc nikt nie będzie ze mnie szydził. A ten pokój i Boże Narodzenie w tym roku są dla ciebie i dla mnie.

– Po tym, jak cię traktowaliśmy… – wyszeptał Henry, a Bonnie nachyliła się, by go wziąć za rękę.

– To już nie ma znaczenia.

– Ma.

Bonnie potrząsnęła głową.

– Naprawdę nie ma. – Uśmiechnęła się. – Ale musimy przecież pocałować się pod jemiołą.

I w końcu Henry ujął Bonnie za rękę i przyciągnął do siebie. Musnął jej czoło wargami, a potem puścił ją bez słowa. Bonnie cofnęła się, ale nie spuszczali z siebie wzroku. Oczy Henry'ego pojaśniały.

– Masz rację, dziewczyno – wyszeptał. – Twoja ciotka patrzeć by nie mogła na ten pokój. A mnie… bardzo się podoba.

– O co tu w ogóle chodzi?

Bonnie odprowadzała Webba do samochodu. Chciała zostać w domu, ale nie wypadało tak się zachować po tym wszystkim, co dla nich zrobił.

– Myśli pan o tej mojej rozmowie z wujem?

– A o co innego by mi mogło chodzić? – Webb chwycił ją za ramiona. – To wszystko było nie tak, jak myślałem, to nie pani odrzuciła rodzinę, tylko oni panią, prawda?

– To nie ma znaczenia.

– Wprost przeciwnie. – Webb zacisnął dłonie na jej ramionach. – Czy opowie mi pani wszystko?

– Nie.

– Czy pani wuj i ciotka podobnie traktowali Jacintę? To dlatego ona tu nie przyjechała?

– Pojęcia nie mam. Nie rozmawiałam z nią od lat.

– Chciałem panią przeprosić – odezwał się cicho. – Tak mi przykro, że niesprawiedliwie panią osądziłem. Nic właściwie nie wiem, ale poznałem panią trochę i to chyba mi wystarczy. Wystarczyłoby chyba każdemu mężczyźnie.

W jego słowach kryła się czułość. Spojrzała na niego, a on pochylił się i poczuła jego pocałunek.

Nigdy jeszcze nie doznała czegoś podobnego. Kiedyś… kiedyś pocałował ją Craig i powiedział, że ją kocha, ale nawet wtedy nie odczuwała tego co teraz. Teraz czuła, że tonie, i chciała utonąć. Ogarnęła ją fala czułości, ciepła, namiętności, uczucie, którego nie umiała nazwać.

Co ja robię? Bonnie, opamiętaj się. Obiecywałam sobie przecież… Czy mam teraz złamać obietnicę tylko dlatego, że jakiś przystojny facet chce mnie pocałować? Czy warto się znowu narażać na cierpienia i samotność?

Uniosła ręce i zdołała odepchnąć go od siebie. Webb był tak zdumiony, że nie zatrzymywał jej. Bonnie cofnęła się szybko.

– N… nie – wykrztusiła.

Nie poruszył się. Patrzył na nią oczami, które wyrażały pieszczotę.

– Czy naprawdę nie chcesz?

– Nie chcę. – Jej palce bezwiednie dotknęły ust, na których czuła jeszcze jego smak. – Proszę… niech mnie pan nie dotyka.

– Czyżby złożyła pani śluby czystości?

Wydawał sienie z tego nie rozumieć. Bonnie poczuła, jak rodzi się w niej gniew. Myślał sobie, że wystarczy ją pocałować, a ona zaraz zemdleje. Niedoczekanie.

– Zgadł pan – odpowiedziała bez uśmiechu. – Niepotrzebny mi i nigdy nie będzie potrzebny żaden mężczyzna.

W kącikach ust Webba zagościł uśmiech, a jego ciemne oczy rozbłysły.

– A więc jest pani kobietą, która nie potrzebuje rodziny. Liczy się dla pani tylko praca. Chciałbym wiedzieć, jakie ma pani plany zawodowe?

– W marcu zaczynam specjalizację jako lekarz ogólny – odpowiedziała.

– Brawo!

– Nie wiem, czy to powód do kpin.

– Nie robię sobie z ciebie kpin – odpowiedział poważniejąc. – Teraz już bym nie mógł.

– No więc jeśli nie zamierza pan sobie robić ze mnie kpin, to może też potraktuje mnie pan poważnie, gdy powiem, że nie piszę się na żadną przygodę i że nie potrzebuję ani nie chcę żadnego mężczyzny. – Bezradnie rozłożyła ręce. – Proszę pana, panie doktorze. Umieram ze zmęczenia. Dochodzi jedenasta, a rano muszę wcześnie wstać, żeby wydoić krowy. Chcę się więc już pożegnać.

– A jak się miewa nasza krowa?

– Świetnie, już się podnosi.

– To jutro będę miał trzech pacjentów.

– Nie ma najmniejszej potrzeby, żeby pan tu przychodził. Doskonale daję sobie sama radę.

– Niestety to prawda – odpowiedział smutnym głosem. Otworzył drzwi samochodu i usiadł za kierownicą. Rzucił na nią ostatnie spojrzenie. – Nie powiem, żebym się z tego bardzo cieszył.

Bonnie odczekała dobre dziesięć minut, aż twarz jej przybrała normalny kolor, zanim wróciła do domu. Światła na choince nadal się paliły.

– Pewnie cię porządnie wycałował na dobranoc – zachichotał Paddy, a Bonnie znów zrobiła się purpurowa. – Następnym razem przyniesie pierścionek zaręczynowy – zwrócił się do Henry'ego. – Zobaczysz.

– Nie… – Henry wodził za Bonnie zaniepokojonym wzrokiem. – Myślę… Bonnie, myślę, że nie powinnaś mu się dać całować.

– Jestem tego samego zdania – odpowiedziała, poprawiając wujowi poduszki i pomagając mu zmienić pozycję. – Nie wiem, o czym wy w ogóle mówicie.

– Ja wiem doskonale, o czym mówię. – Z głosu Henry'ego przebijał lęk. Złapał Bonnie za rękę. – Bonnie, proszę…