– O co prosisz? – Uśmiechnęła się do wuja. – Żebym nie straciła dla niego głowy? Nie potrzebujesz mi o tym mówić. Miałam już nauczkę.
Obydwoje skrzywili się na wspomnienie o Craigu.
– To dobrze – mruknął Henry. – Chodzi o to, że…
– Że?
– Wiesz chyba, że Webb Halford jest żonaty?
Rozdział 5
Żonaty…
Oszust! Bonnie nie mogła zasnąć do białego rana.
– Czy jesteś tego pewien? – zapytała wtedy z niedowierzaniem Henry'ego, a wuj pokiwał głową.
– Mieszka z żoną i małym synkiem za szpitalem. Nie słucham nigdy plotek, więc szczegółów nie znam, ale widziałem całą rodzinę wiele razy na mieście. Widać, że Serena Halford stąd nie pochodzi. Ubiera się bardzo modnie w takie stroje, jakie widuje się w żurnalach. Jest platynową blondynką, ale nie sądzę, żeby się malowała. To naprawdę atrakcyjna kobieta!
– Atrakcyjniejsza od naszej Bonnie? – zapytał Paddy, a Henry potrząsnął głową.
– No nie, ale to nie ma przecież znaczenia. Ożenił się z tamtą. – Przyjrzał się Bonnie i zobaczył, jak wzbiera w niej gniew. – Pomyślałem sobie… – Wyglądał na nieszczęśliwego. – Pomyślałem sobie, że powinienem ci o tym powiedzieć.
– I miałeś rację – odparła ze złością. – Dobrze, że mi powiedziałeś. Mężczyźni są jednak obrzydliwi.
Położyła się spać chora z przygnębienia.
Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby Webb trzymał się z daleka. Przez następny ranek udało się jej nie dopuścić do siebie nawet myśli o nim, ale nie skończyła jeszcze ścielić łóżek, gdy duży, szary samochód pojawił się na drodze i wszystko zaczęło się od początku. Zdołała jakoś utrzymać w rozmowie oficjalny ton, choć nie pozbawiony serdeczniejszych nutek. Złość skrywała zręcznie, przybierając maskę oschłego profesjonalisty. Webba najwyraźniej wszystko to bawiło, co ją doprowadziło do wściekłości.
– Jak tak dalej pójdzie, to na Boże Narodzenie Paddy zatańczy nam irlandzką gigę – zwrócił się Webb do niej, nie zwracając uwagi na jej zawzięty wyraz twarzy. – Proszę teraz przejść przez pokój – zwrócił się do Paddy'ego.
Paddy spojrzał niepewnie na Bonnie.
– To mój pacjent – zauważyła.
– Mam teraz piętnaście minut – odpowiedział Webb.
– Myślę, że niedobrze by było, gdyby Paddy spróbował chodzić, gdy będzie przy nim takie chuchro jak pani.
– Chuchro!
– Chuchro – powtórzył i rzucił okiem na zegarek.
– Proszę przejść dwa razy wokół werandy, zanim stąd wyjdę – zwrócił się do Paddy'ego.
Paddy, ku swojej radości, okrążył werandę właściwie bez pomocy. Zwalił się potem wykończony do łóżka, ale nie potrzebował maski tlenowej.
– Pana plany przeniesienia się na tamten świat w ciągu najbliższych tygodni muszą ulec zmianie – zawyrokował Webb. – Jeśli umawiał się pan już z zakładem pogrzebowym, proszę tam zadzwonić i poprosić, żeby się wstrzymali jeszcze kilka miesięcy lub nawet lat.
Na twarzy Bonnie pojawił się wymuszony uśmiech. Stan Paddy'ego rzeczywiście uległ poprawie. Zjadł dziś ogromne śniadanie i w oczach nabierał sił.
Paddy nie odpowiedział uśmiechem. Perspektywa dłuższego życia nie sprawiła mu najwyraźniej wielkiej radości.
Webb to zauważył.
– Widzę, że myśl o śmierci nie przerażała pana? – spytał cicho.
Paddy wzruszył ramionami.
– Mam zamówione miejsce w domu opieki. Pracownik socjalny w szpitalu dopomógł mi w znalezieniu miejsca i dał mi taki informator. – Podał Webbowi broszurkę, która leżała na stoliku nocnym. – Czy chciałby pan spędzić w takim miejscu swoje ostatnie lata?
Webb wziął do ręki informator i uważnie go przeczytał. Chwilę milczał.
– Pan był farmerem? – zapytał wreszcie.
– Tak.
– No więc nie powinien pan mieszkać w podobnym domu – orzekł Webb. – To dom w mieście, dla ludzi, którzy są związani z miastem. Mam lepszy pomysł.
– Jaki?
– W Kurrarze obok szpitala mamy schronisko i dom opieki. Większość jego mieszkańców pochodzi ze wsi. Z okien widać pastwiska, mamy własną oborę, a mieszkańcy prowadzą niewielkie gospodarstwo. Wydaje mi się, że to byłoby dla pana znacznie odpowiedniejsze.
Z pewnością ma rację. Bonnie zmusiła się do uśmiechu.
– Kiedy już będziesz normalnie chodził, pojedziemy wszystko obejrzeć – powiedziała Paddy'emu. – A ile się czeka na miejsce?
– Chodzący pacjenci nie czekają długo – odpowiedział Webb. – Wszystko więc zależy teraz od pana – zwrócił się do Paddy'ego. – Proszę jak najwięcej chodzić.
– A kiedy ja to samo usłyszę? – zapytał się Henry ze smutkiem.
– Za dwa tygodnie. Kości muszą się najpierw zrosnąć. – Popatrzył na duże, przeszklone drzwi wychodzące na werandę, a potem na łóżko Henry'ego. – Wiecie co? – powiedział. – Mam w szpitalu kółka, które można przymocować do nóg łóżka. – Spojrzał na Henry'ego.
– Mógłbym je przynieść, wywiezie się wtedy twoje łóżko na werandę i będziesz mógł doglądać Paddy'ego, gdy będzie chodził.
– Dobry pomysł. – Henry uśmiechnął się i rzucił okiem na twarz swojej siostrzenicy. Zobaczył z trudem skrywane przerażenie. – Wydaje mi się, młody człowieku – powiedział do Webba – że zaniedbujesz swoją rodzinę, spędzając tu tyle czasu.
Webb uśmiechnął się i potrząsnął głową.
– Serena i Sam są w Melbourne na świątecznych zakupach. Moim obowiązkiem jest przyjeżdżać tutaj i zarabiać pieniądze, żeby mogli jak najwięcej wydawać.
– Rozłożył ręce. – A więc nie mam w tym tygodniu prawie żadnych obowiązków.
Prawie żadnych obowiązków… Bonnie z trudem się pohamowała, żeby nie podejść do niego i nie uderzyć go w twarz. On jest po prostu bezczelny! Stał tak i śmiał się, a Bonnie poczuła się, nie po raz pierwszy w życiu, odrzucona.
Miłość nie jest dla takich jak ona. Jak przez mgłę przypomniała sobie rodziców. Kochali ją, ale pozostawili u wuja i ciotki, gdy wyjeżdżali za granicę, i nigdy z tej podróży nie wrócili. Wypadek samochodowy we Włoszech. Dopiero jako nastolatka zaczęła rozmyślać, dlaczego nie zabrali jej ze sobą. Nie byłby to chyba wielki kłopot, mieli przecież tylko jedną małą córeczkę. Najwyraźniej nie była im potrzebna.
Ciotka Lois także jej nie chciała, co do tego nie miała wątpliwości. Spełniała jedynie swój obowiązek, a była przy tym złośliwa i niemiła. I Bonnie dość szybko nauczyła się skrywać swoje uczucia. W połowie studiów spotkała Craiga i głupio się w nim zakochała, a on odrzucił jej miłość jak coś bezwartościowego i wartego śmiechu. Wartego śmiechu. Więc miłość warta jest śmiechu. I stał teraz przy niej Webb Halford, śmiejąc się z niej, a serce Bonnie było puste i tak zimne, że marzyła tylko, by go w ogóle nie mieć. Co można zrobić, by przestać kochać ludzi…
– Wuj Henry mówi, że dwa razy w tygodniu przychodzi do szpitala fizykoterapeuta – odezwała się. – Czy dałoby się załatwić wizytę domową?
– Zapytam. – Webb spojrzał na nią dziwnie. – Maggie, fizykoterapeutka, nie odwiedza na ogół pacjentów w domach, ale skoro jest tutaj aż dwóch, z pewnością uda mi się ją namówić.
Przekonana jestem, że ci się uda, pomyślała Bonnie ze złością. Zwłaszcza jeśli Maggie jest młoda i ładna.
Oczy Webba napotkały zimny, odpychający wzrok Bonnie.
– Jeżeli nie ma pan już innych spraw, proszę wybaczyć, ale czeka mnie teraz masa roboty, panie doktorze.
– Dostaję więc odprawę?
– Można to tak ująć. – Wiedziała, że jest nieuprzejma, ale było jej wszystko jedno. Podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. – Dziękuję. Jestem pewna, że wuj bardzo sobie ceni pańskie wizyty.