Выбрать главу

– Ale pani nie? – spytał, podchodząc do niej.

– Jeśli mam być szczera, to nie bardzo. Mówiłam już panu przecież, że daję sobie sama radę.

– Jestem pewien, że ma pani rację. Gdybym nie przyszedł, nastawiłaby pani z pewnością sama nogę jałówce i przywiozła do domu jeszcze większą choinkę.

Nie uśmiechnęła się. Patrzyła na niego nadal lodowatym wzrokiem.

– Wszystko wiem – wymamrotała. – Jestem panu bardzo wdzięczna, ale proszę… Proszę nas nie odwiedzać, zanim pana o to nie poproszę. – Popatrzyła błagalnie na wuja. – Prawda, że nie chcesz, żeby doktor Halford tu nadal przychodził?

Widząc napięcie na twarzy Bonnie, Henry westchnął.

– Nie chcę – powiedział stanowczo. – Sami sobie damy radę.

Zapadła długa cisza. Webb skinął głową.

– Przyjmuję do wiadomości swoją dymisję. Rozumiem też, że odmawiacie mi gościny. Będę tędy przejeżdżał wieczorem, bo obiecałem wpaść do swojej pacjentki. Wrzucę wtedy do skrzynki pocztowej kółka, które obiecałem. – Uniósł rękę i dotknął twarzy Bonnie. – Czy odprowadzi mnie pani do samochodu? – zapytał.

– Nie.

Znowu skinął głową.

– Proszę mi dać znać, gdy będę potrzebny – powiedział krótko i wyszedł.

I tak to się skończyło.

Wykonywała swe domowe obowiązki w stanie otępienia. Gdyby mogła chociaż zapomnieć o tym pocałunku! Gdyby tylko nie czuła go bezustannie…

Niech licho porwie tego człowieka! Trzeba zająć się pracą i nie myśleć o niczym.

Przez trzy dni nie widziała Webba Halforda.

Wieczorem tego dnia, kiedy był po raz ostatni, znalazła w skrzynce pocztowej cztery kółka i balkonik przy bramie. Webb posłuchał jej i nie wszedł do domu.

Powinna być zadowolona. Powinna…

Miała dosyć pracy, nawet gdy nie myślała o Webbie. Od chwili, gdy Paddy nabrał chęci do życia, ilość jej obowiązków niepomiernie wzrosła. Pilnowała, by spacerował po werandzie, czuwała nad nim, gdy brał prysznic, starała się, by był aktywny. Balkonik okazał się nieoceniony. Paddy miał się na czym wesprzeć i nie był już zdany tylko na wątłe siły Bonnie.

Mogła teraz przesuwać na dzień łóżko Henry'ego na werandę. Henry mógł z tego miejsca dodawać Paddy'emu odwagi i zachęcać go do dalszych wysiłków, a Bonnie nie mogła się nadziwić przemianom, jakie w Henrym następowały. Usiłował mówić, a więc dokonywał czegoś, czego nigdy nawet nie próbował przez cały ten czas, gdy Bonnie go znała. A pomiędzy nim i Paddym nawiązywała się przyjaźń, która przybierała czasem formę żartów, dogadywań i śmiechu.

Radio było nastawione prawie bez przerwy. Zostało jeszcze cztery dni na zakupy przed Bożym Narodzeniem – rozgłaszało wszem wobec i każdemu z osobna. Bonnie wzruszyła ramionami. Kupiła sobie przecież już prezent. Jej czerwony samochód stał na podwórku. Wyglądał tam dosyć dziwacznie, ale… nie wiadomo dlaczego nadal sprawiał jej dużą przyjemność.

Jestem niezależna, powiedziała do siebie. Kiedy będę chciała, mogę się bawić. I nawet gdybym nigdy nie miała pojechać do Anglii, mogę zaspokajać przeróżne swoje kaprysy, żeby zrobić sobie przyjemność. I nie potrzebni mi są do tego inni ludzie.

Niepotrzebny mi jest do tego Webb Halford.

– Na litość boską, przestań już myśleć o Webbie Halfordzie – powiedziała do siebie ze złością. – Zajmij się lepiej świętami. Trzeba zamówić indyka i szampana. I zastanów się, jak zrobić jeszcze pudding. Nie można przecież podać Henry'emu i Paddy'emu kupionego puddingu.

Poszła spać, usiłując za wszelką cenę rozmyślać jedynie o tak doniosłych sprawach jak robienie puddingu i odsuwając na bok jakiekolwiek wspomnienie o Webbie Halfordzie. On jednak nie zgodził się, by o nim zapomnieć i o pierwszej w nocy Bonnie leżała nadal patrząc w sufit, a w jej myślach kolor brandy zlewał się z ciemnymi, przenikliwymi oczami.

Przenikliwy dźwięk telefonu poderwał ją na nogi.

Wysunęła się szybko z łóżka i pobiegła boso przez hol, nie chcąc, by dzwonienie obudziło Henry'ego i Paddy'ego.

Obydwaj oczywiście już się obudzili.

– Co się stało? – zapytał z niepokojem Henry.

– Zaraz zobaczę – odpowiedziała, podnosząc słuchawkę. – Słucham?

– Bonnie? – rozległ się głos Webba, a Bonnie zrozumiała, że sprawa musiała być poważna. – Bonnie, wysyłam pielęgniarkę do Paddy'ego i Henry'ego. Jesteś tu potrzebna.

– Potrzebna… Co się stało?

– Bill Roberts, mój współpracownik, przekroczył siedemdziesiąt lat i nie powinien już prowadzić tak rozległej praktyki jak dotąd, ale on tego nie rozumie. Wezwał go jeden z jego pacjentów. Zamiast zadzwonić do mnie, pojechał sam. – Webb zamilkł na chwilę. – Albo zasnął nad kierownicą, albo miał zawał czy atak serca. Myślę, że raczej to ostatnie. Jego samochód zajechał drogę pojazdowi nadjeżdżającemu z przeciwnej strony. Bill Roberts nie żyje, a w tamtym samochodzie była rodzina wracająca ze świątecznego przyjęcia: dwoje dorosłych i troje dzieci. Samochody się nie zderzyły, ale ta rodzina wjechała na drzewo. Potrzebuję twojej pomocy. Czy możesz przyjechać?

– Tak. Za ile będzie pielęgniarka? – Bonnie była już zupełnie przytomna. To musiało być straszne. Pięciu ciężko rannych i jeden lekarz.

– Wyjechała przed chwilą. To jest młodsza pielęgniarka, ale potrafi udzielać pierwszej pomocy. Czy masz już za sobą anestezjologię?

– Dwa semestry.

– Dzięki Bogu. Czekam w sali operacyjnej – powiedział Webb i odłożył słuchawkę.

Paddy wyglądał zupełnie dobrze. Obudził się z głębokiego snu i oddychał pewnie i spokojnie.

– Jedź, dziewczyno – zamruczał. – Nie czekaj na tę pielęgniarkę. Nie zginiemy sami przez pięć minut. Obiecuję oddychać co sekundę, a jeśli Henry nie będzie robił tego samego, to wstanę i dam mu kuksańca.

Bonnie posłuchała go. Przebrała się w ciągu dwóch minut w czyste dżinsy i bluzkę. Wybiegła z domu i w chwili, gdy otwierała drzwiczki samochodu, zobaczyła samochód pielęgniarki wjeżdżający w bramę.

W szpitalu panował chaos. Webba nie było nigdzie widać.

– Gdzie jest doktor Halford? – Głos Bonnie z trudem przedarł się przez panujący wokół zgiełk. Jakaś młoda kobieta szlochała histerycznie, pochylona nad nieprzytomnym dzieckiem leżącym na noszach. Rozdzierające, przeraźliwe jęki dobiegały z sąsiednich noszy, na których spoczywał mężczyzna. Słychać też było płacz dziecka rozpaczliwie wzywającego matki.

Bonnie podeszła do pielęgniarki, która stała obok szlochającej matki, położyła jej ręce na ramionach i odwróciła ją do siebie.

– Gdzie jest doktor Halford? Moje nazwisko Gaize, jestem lekarzem. Doktor Halford podobno mnie szuka.

– Oo… to pani. – Przerażona pielęgniarka uśmiechnęła się niepewnie. – Doktor jest na sali operacyjnej… jedno z dzieci… Prosił, żeby pani do niego jak najszybciej przyszła.

– Czy widział ich wszystkich? – Oczy Bonnie spoczęły na jęczącym człowieku. Niemożliwe, żeby Webb go tak zostawił.

– Jego nie badał. Właśnie go przywieziono. Trzeba było rozcinać samochód, żeby go wyjąć, a doktora nie można zawołać, bo dziewczynka, którą operuje, umiera… Ma zmasakrowaną twarz i uraz płuca.

– Dobrze – ucięła krótko Bonnie. Źle by było, gdyby to wszystko dotarło do uszu pozostałych członków rodziny. Rozejrzała się ponownie i szybko podjęła decyzję. – Proszę o morfinę i kroplówkę.

Najpierw postanowiła zająć się mężczyzną. Cierpiał straszliwie, a Webb go przecież nie badał.

Obejrzała go dokładnie. Tylko zaufanie, jakie pokładała w Webbie, pozwoliło jej nie zająć się nieprzytomnym dzieckiem – pielęgniarka mówiła przecież, że Webb je już widział.