Выбрать главу

Wzdrygnęła się, oglądając nogi rannego. Tablica rozdzielcza musiała wbić się w jego uda, jedna noga była wygięta powyżej kolana pod przerażającym kątem.

Niepokoiło ją nie tyle złamanie, co jego skutki. Dół nogi był zimny, miał sinawą barwę, a co gorsza, nie mogła wyczuć pulsu.

– Poproszę o morfinę – powtórzyła. – Tylko zaraz.

– Pielęgniarka nawet się nie ruszyła i Bonnie spojrzała na nią poirytowana. – I kroplówkę. Od kiedy on tu jest?

– Dziesięć minut.

Nadeszła starsza pielęgniarka ze strzykawką i Bonnie z ulgą zaaplikowała mężczyźnie morfinę.

Dziesięć minut… W samochodzie był jeszcze dłużej, pomyślała, a przez cały ten czas nie było w nodze krążenia…

– Miejmy nadzieję, że to nie zerwanie tętnicy udowej – szepnęła cicho, zdając sobie sprawę, że jeżeli tętnica została przerwana, nic nie da się zrobić, by uratować nogę. Może chirurg naczyniowy mógłby dokonać cudu, ale chirurgów naczyniowych rzadko się tu spotykało. Chorzy mieli do dyspozycji tylko Webba i Bonnie.

– Trzeba wykonać zdjęcie rentgenowskie – zwróciła się Bonnie do starszej pielęgniarki.

Bonnie założyła kroplówkę. Zanim podeszła do szlochającej matki, dopilnowała, by obydwie pielęgniarki zabrały rannego na prześwietlenie.

Wydawało się, że kobieta ucierpiała najmniej. Klęczała skulona nad nieprzytomnym dzieckiem z twarzą ukrytą na jego piersi i rozpaczliwie płakała.

– Proszę pani – odezwała się Bonnie. – Proszę pani – powtórzyła.

– To pani Bell – wtrąciła stojąca obok pielęgniarka.

Bonnie wzięła słuchawki, nachyliła się nad dzieckiem i zaczęła badanie. Webb miał rację, uważając, że dziecko mniej niż inni potrzebuje natychmiastowej opieki. Oddychało głęboko, a serce biło mu równomiernie. Głęboka rana na czole wyjaśniała wszystko.

– Czy był prześwietlany? – spytała pielęgniarkę.

Siostra skinęła głową.

– Tak. Zrobiliśmy od razu zdjęcie jemu i jego siostrze, którą operuje doktor Halford. – Mówiła przyciszonym głosem, mając na uwadze obecność matki. – Z dziewczynką jest gorzej, ale u Toby'ego nie zauważyliśmy nawet śladu wylewu śródczaszkowego.

Bonnie skinęła głową, podprowadzając jednocześnie i sadzając panią Bell na krześle obok noszy. Kobieta podniosła głowę. Była blada ze strachu.

– Toby umiera – odezwała się.

– Toby wcale nie umiera – odpowiedziała Bonnie stanowczo. Nie czuła się wcale pewnie, ale zdawała sobie sprawę, że musi zapanować nad sytuacją. – Uderzył się w głowę i musi mieć trochę czasu, zanim dojdzie do siebie. I on jeden nie potrzebuje teraz pani pomocy.

– Wzięła kobietę za rękę i przyklęknęła, by spojrzeć jej w oczy. – Czy może mi pani pomóc?

Pani Bell głośno przełknęła łzy i z trudem powstrzymała łkanie.

– T… tak.

– To świetnie – powiedziała Bonnie cicho. – Jest nam pani teraz bardzo potrzebna.

Drugie dziecko nie przestawało płakać. Jego płacz uspokoił Bonnie. Nie jest z nim tak źle, skoro potrafi tak głośno płakać.

– Ma złamaną rękę – odezwała się pielęgniarka.

Bonnie podniosła dziewczynkę, posadziła ją sobie na kolanach i podała jej środki znieczulające i uspokajające, po czym położyła dziecko na noszach przy matce.

Łkanie natychmiast ustało. Uspokojona co do losu syna, pani Bell zajęła się córeczką. Bonnie przykryła je kocami.

– Gdy przywiozą pana Bella z prześwietlenia, proszę go postawić przy żonie – poleciła Bonnie, zakładając pani Bell kroplówkę. – Świetnie sobie pani daje radę – szepnęła do niej.

– Sophie… gdzie jest Sophie? – jęknęła pani Bell. – A mój mąż…

– Pani mąż będzie tu za chwilę. Teraz jest na prześwietleniu. Zabierzemy go zaraz na salę operacyjną. Musimy przywrócić mu krążenie w nodze.

– A Sophie jest w dobrych rękach. Jest z doktorem Halfordem na sali operacyjnej – odezwała się siostra przełożona. Zakończyła już prześwietlanie i wręczyła Bonnie klisze. – Proszę obejrzeć wyniki, a ja się tutaj zajmę resztą.

W życiu swoim nie odczytywała tak szybko badań rentgenologicznych, a to, co z nich wyczytała, zmusiło ją do jeszcze większego pośpiechu… Noga była pogruchotana, ale nie na tyle, by nie można było jej nastawić. Gdyby kość została zmiażdżona, istniałoby duże ryzyko, że arterii nie uda się uratować. W tym jednak wypadku… Gdyby można go było zaraz zawieźć na salę operacyjną!

– Nareszcie – rzucił Webb, gdy weszła na salę. – Zajęło to pani sporo czasu.

Bonnie zaczerwieniła się.

– Przywieziono już pana Bella – powiedziała, starając się mówić spokojnie.

– No i?

Bonnie przyjrzała mu się. W jego głosie nie było gniewu, tylko zdenerwowanie i rozpacz.

– To pana znajomi?

– Trevor Bell jest właścicielem miejscowego baru – odpowiedział. – To mój dobry przyjaciel. A ta mała – wskazał na dziecko na stole operacyjnym – to Sophie.

Najlepsza koleżanka mojego syna.

– Jej ojciec będzie żył – powiedziała szybko, dostrzegając kryjącą się w jego oczach trwogę. – Nogi ma pogruchotane i zakłócenie krążenia, które wymaga natychmiastowej interwencji – dodała cicho, by dziewczynka nie mogła jej słyszeć.

– Trzeba będzie z tym zaczekać. – Webb odwrócił się tyłem do Sophie. Dziecko było przytomne, z jego ust sterczała rurka intubacyjna. Doznało wstrząsu i rzucało się teraz w panicznym strachu. – To jest odma. Muszę wprowadzić dren. Chciałem to zrobić przy miejscowym znieczuleniu, ale nie potrafię jej uspokoić.

Twarz dziewczynki wyglądała okropnie.

– Nie była przypięta pasem bezpieczeństwa – wyjaśnił Webb. – Ma złamane kości policzkowe. Krew zalewa jej gardło. Słuchaj, ja muszę wprowadzić dren. Ona ma niewydolność oddechową, lewe płuco się nie rozpręża.

Niewiele jednak mogli zrobić, dopóki dziecko było ogarnięte paniką. Webb na próżno usiłował dokonać cięcia na klatce piersiowej.

Bonnie spojrzała w ogarnięte trwogą oczy dziewczynki. To nie ból, lecz paniczny strach kazał jej walczyć z nimi.

– Może uda nam się przy miejscowym znieczuleniu.

Podeszła do głowy łóżka i wzięła dziewczynkę za rękę.

– Sophie, uspokój się – powiedziała łagodnie. – Posłuchaj, sama sobie szkodzisz. Uspokój się.

Webb obrzucił Bonnie uważnym spojrzeniem. Uznał, że ma rację i dezynfekując klatkę piersiową, zrobił zastrzyk znieczulający.

Dziewczynka dusiła się i dławiła, więc Bonnie szybko obejrzała jej usta. Duże rozcięcie wewnątrz ust na dolnej wardze wywoływało krwawienie, które zmusiło Webba do intubacji. Musiał się przecież skoncentrować na płucu.

– Wyjmuję – powiedziała Bonnie, nie spuszczając oczu z Sophie. – Męczy ją to bardzo; we dwoje jakoś sobie poradzimy.

Oczyściła usta Sophie z krwi, przekręciła delikatnie twarz dziewczynki na bok, tak żeby krew ściekała w zagłębienie, jakie tworzył policzek, a nie, jak do tej pory, w głąb gardła. A potem wyjęła rurkę intubacyjną.

– Krew leci ci z rozcięcia, jakie masz na wardze – zwróciła się Bonnie do Sophie. Zasłaniała sobą Webba, tak by dziewczynka nic nie widziała. – Muszę zatamować krew.

Dziewczynka była nadal przerażona. Bonnie uśmiechnęła się do niej.

– Mamusia i tatuś czekają na ciebie. Kiedy tylko zatamujemy ci krwawienie, zabierzemy cię do nich.

Sophie nagle się uspokoiła. Bonnie zrobiła jej miejscowe znieczulenie wargi, odnalazła pulsującą tętnicę i zszyła ją.

Krwawienie ustało.

Gdy Bonnie kończyła ostatni szew, dziewczynka była już zupełnie spokojna. Szok, w jakim się znajdowała, powoli mijał.

Gdy dziecko zapadło w sen, Bonnie odwróciła się w stronę Webba. Dokonał już cięcia długości blisko czterech centymetrów pomiędzy czwartym a piątym żebrem, rozcinając warstwy mięśni.