Выбрать главу

Patrzyła z uczuciem ulgi na zręczne palce Webba, który wprowadzał do klatki piersiowej dziewczynki plastikową rurkę.

Mieszkańcy Kurrary mieli szczęście otrzymując, jako swego lekarza, człowieka o takich umiejętnościach.

A był przecież teraz, po śmierci doktora Robertsa, jedynym lekarzem w mieście. Obowiązki, które na nim ciążyły, musiały go z pewnością przytłaczać.

Webb szybko umocował rurkę w otworze klatki piersiowej i uszczelnił go taśmą, tak żeby powietrze nie dostawało się z zewnątrz do jamy płucnej.

Czekając na Bonnie, przygotował cewnik śródżebrowy, który podłączył do ssaka. Powietrze zaczęło teraz opuszczać jamę opłucnej.

– Nie ma innych obrażeń? – zapytała Bonnie, podczas gdy Webb ustawiał cewnik.

– Nie jestem pewien. Z pewnością występuje wewnętrzne krwawienie, ale kiedy się tu dostała, była na pół przytomna i nie straciła zupełnie świadomości. Przy odrobinie szczęścia…

O to właśnie powinni się teraz modlić, pomyślała Bonnie. O odrobinę szczęścia.

– Trzeba ją wysłać do Melbourne. Jeśli nie mają jej zostać na twarzy blizny – odezwał się Webb – potrzebny będzie chirurg plastyczny. Zamówiłem już transport lotniczy. No, a teraz trzeba się zająć Trevorem…

Gdy tylko Sophie została wywieziona, do sali operacyjnej wwieziono jej ojca. Jego noga była nadal blado-sina i zimna.

– W porządku, chłopie – odezwał się Webb serdecznym tonem do swego półprzytomnego przyjaciela. – Pozlepialiśmy już jako tako twoją żonę i dzieciaki. Nic im nie będzie. Musimy się teraz zabrać do twoich nóg. Żebyś mógł ruszać palcami.

Bonnie podała środek usypiający, bo w tym przypadku nie było mowy o poprzestaniu na miejscowym znieczuleniu, a Webb zaczął odczytywać wyniki badań rentgenologicznych. Gdy Trevor powoli tracił świadomość, Webb delikatnie, starannie nastawiał pogruchotaną nogę.

Wymagało to czasu. Palce były nadal lodowate i bladosine, a Bonnie powoli traciła nadzieję.

Gdy noga została wreszcie nastawiona, Webb lekko ją nacisnął, wyprostowując możliwie najbardziej. Tętnica także wyprostowała się i krew mogła przepływać swobodniej. Nic więcej nie można było zrobić. Pozostawało czekanie.

I nagle rozległo się westchnienie ulgi. Webb odwrócił się do Bonnie z triumfującym uśmiechem. Nie było wątpliwości. Dolna część nogi zaczęła nabierać delikatnego, różowego odcienia. Webb przesunął palcami po kostce u nogi Trevora.

– Jest puls – powiedział z zadowoleniem. – Udało się. Bonnie, udało nam się!

Samolot pogotowia ratunkowego wylądował przy szpitalu o piątej po południu. Jechać miała cała rodzina.

Trevorowi potrzebny był chirurg ortopeda, Sophie miała przejść operację plastyczną i rozłąka naraziłaby rodzinę na dodatkowe niepokoje.

Bonnie i Webb z ulgą zauważyli, że na pokładzie samolotu było dwóch lekarzy: specjalista od nagłych wypadków i anestezjolog, oraz trzy wykwalifikowane pielęgniarki. Można by powiedzieć, że cała rodzina znalazła się pod lepszą opieką niż w szpitalu w Kurrarze.

– Znakomicie to wszystko wygląda – powiedział specjalista, oglądając klatkę piersiową i twarz dziewczynki. – Urządzenia, jakie mamy w samolocie, wyeliminują niebezpieczeństwo związane ze zmianami ciśnienia. Będziemy z panem pozostawać w kontakcie.

– Bardzo proszę, całe miasto będzie się o nich pytać.

– Webb – odezwał się jeszcze drugi lekarz. Znał najwyraźniej Webba osobiście. – Czy chcesz, żebyśmy zabrali ciało doktora Robertsa?

Webb pokręcił przecząco głową.

– Nie. To był mój współpracownik i przyjaciel. Żona także nie zgodzi się na wywożenie ciała.

– Ale policja prosi o zrobienie sekcji zwłok – odpowiedział anestezjolog cichym głosem, widząc, iż rozmowa ta sprawia Webbowi ból. – On przecież zjechał z drogi bez widocznego powodu. A nie macie u siebie patologa.

– Ja sam zrobię sekcję.

– Skoro był pańskim przyjacielem, to nieetyczne – wtrącił lekarz specjalista. – Nieetyczne i niemądre.

– Doktor Roberts nie pojedzie do Melbourne.

Webb zacisnął pięści. Widać było, że cierpi i jest już u kresu wytrzymałości.

– Jeżeli to konieczne, to ja zrobię sekcję – powiedziała Bonnie.

– Jak to?

Bonnie wzruszyła ramionami.

– Mam dokładnie takie same kwalifikacje jak pan – wyjaśniła Webbowi – a przy tym nie jestem w tę sprawę tak zaangażowana emocjonalnie.

– To świetny pomysł, Webb. Zostaw to doktor Gaize. I nie wzywaj nas przez najbliższych parę miesięcy.

Po chwili Webb i Bonnie stali razem, obserwując start samolotu. Dramat się zakończył. Mieli czas do następnego razu.

Bonnie poczuła się straszliwie zmęczona. O ile bardziej wykończony musiał być Webb!…

– Dał pan z siebie wszystko – powiedziała miękko. Jego umiejętności chirurgiczne były rzeczywiście imponujące, zważywszy na to, że był przecież tylko prowincjonalnym internistą. Precyzji, z jaką operował, mógłby mu pozazdrościć niejeden chirurg.

– Pani nie była gorsza. Dziękuję, pani doktor.

Bonnie spojrzała na zegarek. Niedługo powinna zacząć doić krowy.

– Czy mógłby pan… czy mógłby mnie ktoś zastąpić, żebym mogła zrobić sekcję?

– Wiele bym dał za to, żeby nie musiała pani tego robić – powiedział ze złością. – A niech to… A niech to…

– Ja też bym chciała, żeby nikt tego nie musiał robić – odparła cicho. Cała złość, z jaką o nim myślała, zniknęła bez śladu, gdy widziała, jak cierpi. – Ale przecież rodzina doktora Robertsa będzie chciała wiedzieć, co się stało…

– O Boże… – Webb przejechał ręką po włosach. – Ethel… Muszę się z nią zobaczyć.

A Bonnie musiała wydoić krowy. Zagryzła wargi i spojrzała po raz ostatni na Webba.

– Pójdę już. Webb…?

– Tak?

– Bardzo mi przykro.

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a potem ręka jego wyciągnęła się, by jej dotknąć. Potrzebował pociechy, a Bonnie nie mogła się ruszyć z miejsca.

Ale potem zamknęła oczy, odwróciła się i pobiegła do samochodu.

Rozdział 6

Obydwaj mężczyźni spali głęboko, gdy wróciła. Na jej spotkanie wyszła pielęgniarka.

– Nawet się nie ruszyli. Ale co w szpitalu?

W głosie jej brzmiał niepokój, a Bonnie zaczęła rozmyślać nad różnicą pomiędzy światem medycznym w mieście i na prowincji. Tutaj dramat, który się wydarzył, obchodził wszystkich.

– Nie żyje… Doktor Roberts nie żyje! – Twarz dziewczyny zalała się łzami. – Urodziłam się przy nim… Odbierał poród. Nie mogę w to uwierzyć, że już nie żyje. – Zaszlochała znowu. – A skąd weźmiemy teraz drugiego lekarza? – Westchnęła głęboko, próbując się opanować. – Pojadę już sobie, a pani niech się trochę prześpi, zanim się obudzą.

Ciekawe jak, pomyślała Bonnie. Czekało ją dojenie krów, mycie w łóżku Henry'ego, prysznic Paddy'ego, śniadanie, pranie…

Zmęczenie sprawiało jej niemal fizyczny ból. Gdy jako ostatnią doiła jałówkę rekonwalescentkę, oparła o nią na chwilę głowę, a wtedy oczy się jej same zamknęły.

– Pani doktor!

Ocknęła się momentalnie i rozejrzała dookoła z poczuciem winy. Jak długo drzemała?

Podniosła się, próbując pozbierać myśli. Przy bramie prowadzącej na podwórze dostrzegła dwóch mężczyzn i kobietę. Na litość boską, co oni sobie o niej pomyślą!

Wydawało się, że doskonale wiedzieli, dlaczego zasnęła. Gdy zbliżyła się do nich, dostrzegła oczy patrzące na nią z sympatią i zrozumieniem.