– Proszę pani… Bonnie. To ja, Neil Crammond. – Starszy z mężczyzn, krzepki i ogorzały, wyciągnął do niej rękę. – Pewnie nas nie pamiętasz? Jesteśmy najbliższymi sąsiadami. To moja żona Grace, a ten obibok tutaj to mój syn.
– Mój Boże, dziewczyno, przecież ty ledwie zipiesz – zaczęła kobieta, uśmiechając się ciepło do Bonnie.
– Gdybyśmy tylko wiedzieli…
– Przecież wiedzieliśmy – zaprotestował Neil. – Wiedzieliśmy, że Henry Gaize wrócił ze szpitala. Nie wiedzieliśmy tylko, że to ty się nim opiekujesz. Doktor Halford mówił, że przyjechała córka Henry'ego. – Przyjrzał się Bonnie. – Wykapana matka – dodał z uśmiechem. – No i nie ma wątpliwości, że urosłaś.
Bonnie patrzyła na nich oszołomiona. Ciotka Lois nie pozwalała jej na przyjaźnie z sąsiadami. Nie było nigdy pieniędzy na stroje dla niej, a po skończonej nauce była zawsze potrzebna w gospodarstwie. Ale coś powoli zaczęło się jej przypominać.
– Sposób, w jaki cię ciotka traktowała, wołał o pomstę do nieba – odezwała się kobieta. – Powiedziałam to dziś doktorowi Halfordowi, gdy dzwonił.
– A on powiedział nam, co się tu naprawdę dzieje – wtrącił Neil. – Myśleliśmy, że to Jacinta przyjechała do ojca, a nie ma tu w okolicy chyba nikogo, kto by chciał chociaż kiwnąć dla niej palcem. Ale ty, dziewczyno, to co innego… Wszyscy w całej okolicy mieli ci zawsze ochotę pomóc.
– No i nareszcie możemy – skończyła kobieta z zadowoleniem w głosie. – Po to tu przyjechaliśmy. Neil, rozładuj samochód.
Bonnie nic nie rozumiała. Rozłożyła bezradnie ręce.
– Nie wiem, co doktor Halford mówił…
– Opowiedział nam, że prowadzisz gospodarstwo, pielęgnujesz dwóch inwalidów i zapracowujesz się na śmierć. A teraz… teraz potrzebna jesteś znowu w szpitalu, a on się obawia, że padniesz z nóg. No więc – pani Crammond wzięła się pod boki – ja jestem wykwalifikowaną pielęgniarką. Niewiele już wprawdzie pamiętam, bo było to dawno temu, ale doktor Halford mówi, że poza umiejętnością umycia leżącego pacjenta wystarczą zapędy dyktatorskie i odrobina zdrowego rozsądku, a to akurat posiadam.
– Zwłaszcza zapędy dyktatorskie – wtrącił syn, odpowiadając uśmiechem na piorunujące spojrzenie matki.
– A Pete będzie doił krowy. Nie jest to taki wielki problem, bo swoich mamy teraz tylko trzydzieści, więc da sobie radę. Neil zajmie się całą resztą, jeżeli Pete będzie potrzebował pomocy. A ja… – pani Crammond zawinęła rękawy, ogarniając wszystkich matczynym wzrokiem – a ja będę gotować i sprzątać i wszystko urządzę jak trzeba. Ty będziesz pomagać doktorowi Halfordowi, żeby obydwoje nasi lekarze nie wyglądali tak, jakby mieli zaraz paść trupem, tak jak… tak jak doktor Roberts.
Pociągnęła żałośnie nosem i odwróciła się szybko, by ukryć słabość, której się zawstydziła.
Bonnie uśmiechnęła się. Pamiętała panią Crammond.
Wkrótce po śmierci matki wręczyła jej kiedyś w szkole paczuszkę, w której Bonnie znalazła śliczną, wyjściową sukienkę.
– Znałam i bardzo kochałam twoją mamę – powiedziała jej wtedy Grace Crammond, ale Bonnie najbardziej utkwiło w pamięci to, co stało się potem. Ciotka Lois odebrała jej sukienkę, mówiąc, że jest dla niej nieodpowiednia, a potem nosiła ją Jacinta.
– Doskonale panią pamiętam – powiedziała Bonnie cicho. – Nie wiedziałam… zapomniałam, że pani znała moją matkę.
Rozległo się znowu chlipanie, ale wkrótce Grace Crammond odzyskała panowanie nad sobą.
– Przyjaźniłam się z nią. W grobie by się chyba przewróciła, gdyby zobaczyła, że nie kiwnęłam nawet palcem, kiedy jej córka jest tak przepracowana. Tak jak musiała się przewracać przez te wszystkie lata, patrząc, jak cię traktuje ciotka. A teraz pokaż mi, co trzeba zrobić i prześpij się ze dwie godzinki. Doktor Halford czeka na ciebie o wpół do dwunastej.
– Nie wiem, czy mogę się na to zgodzić – zaprotestowała Bonnie nieśmiało.
– Zmykaj spać, niech matka się już tutaj rządzi – rozkazał Neil.
Gdy Bonnie zwlokła się z łóżka o jedenastej, okazało się, że dom wuja odwiedziły już całe procesje sąsiadów, którzy przynosili jedzenie i ofiarowali pomoc.
– Nic… nic nie rozumiem – powiedziała Bonnie, półprzytomna jeszcze ze snu.
– Wiadomości szybko się rozchodzą – tłumaczyła Grace. – Lois Gaize skutecznie wszystkich odstraszyła.
A twoje pojawienie się w szpitalu zeszłej nocy sprowadziło tu znowu ludzi.
– Wszyscy tu lubią państwa Bellów? – odezwała się Bonnie, a Grace pokiwała głową.
– Bardzo. Biedny ten nasz doktor Halford… Najpierw dostał wiadomość o stracie najbliższego kolegi, a potem przywieźli Bellów w takim stanie. Trevor jest jego przyjacielem i przeszłość znów do niego powróci.
– Grace otrząsnęła ręce z mąki nad stolnicą i pociągnęła nosem. – Idź już, dziecko. Doktor Halford czeka na ciebie, a masz podobno jeszcze zrobić sekcję tego biedaka, doktora Robertsa. Okropność, ale jeśli to ma uspokoić Ethel… Ona chciałaby wiedzieć, dlaczego to się stało…
– Miejmy nadzieję, że będę jej mogła wytłumaczyć – powiedziała Bonnie bez przekonania.
Gdy piętnaście minut później wjeżdżała na parking przyszpitalny, Webb wybiegł jej na spotkanie.
Wyglądał tak, jakby nie zmrużył oka. Widać było, że jest wykończony, a Bonnie zastanowiła się przez chwilę, co Grace miała na myśli mówiąc, że przeszłość znowu powróci.
– Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko natychmiast się tu pojawić, skoro pan wszystko tak dokładnie zorganizował – oznajmiła.
– Nie ma takiej drugiej kobiety jak Grace Crammond. – Zmęczone oczy Webba rozjaśniły się trochę.
– Przez dziesięć lat była siostrą przełożoną w tym szpitalu, zanim wyszła za mąż za Neila, i jak słyszę, zarządza domem w podobny sposób jak kiedyś szpitalem. A teraz będzie urządzać życie Henry'emu i Paddy'emu w najdrobniejszych szczegółach.
– Kiedy wyjeżdżałam, karmiła ich placuszkami z dżemem polewanymi śmietaną – uśmiechnęła się Bonnie. – Ze świecą można szukać równie szczęśliwych ofiar tyranii.
Webb uśmiechnął się także, ale zmęczenie i napięcie nie znikły z jego twarzy, a Bonnie wyczuła, co zaprząta jego myśli.
– Proszę mi pokazać drogę – odezwała się cicho.
– Pomogę pani.
Potrząsnęła głową.
– Nie. Mało znałam doktora Robertsa i mogę to zrobić…
Dla ciebie…
Nie wypowiedziała tych słów, ale można się ich było domyślić. To musi być straszne – robić sekcję zwłok własnego przyjaciela. A ona może go od tego uwolnić. Miała przecież powody, by czuć do niego wdzięczność.
Wdzięczność?
Wiedziała przecież doskonale, że zakochała się nieprzytomnie w Webbie Halfordzie i że zrobiłaby wszystko, żeby tylko z twarzy jego zniknęło przygnębienie.
Wszystko?
Nie była to prawda. Wiedziała, że nigdy się nie zgodzi na romans. Był żonaty i miał dziecko, a małżeństwo i rodzina to rzeczy święte.
– Czy ma pan historię choroby doktora Robertsa? – zapytała, a Webb potrząsnął głową.
– Bill Roberts nie przechodził od lat żadnych badań. Poprzedni lekarz, który tu pracował, stwierdził u niego dziesięć lat temu nieco podwyższone ciśnienie. Wyglądał ostatnio na zmęczonego i namawiałem go, żeby dał się zbadać, ale nic z tego nie wyszło…
– Proszę mi pokazać drogę – powtórzyła cicho. – Im prędzej zacznę, tym szybciej będzie po wszystkim.
Ciało doktora Robertsa leżało w kostnicy. Twarz miał pogodną i zdawać by się mogło, że zasnął spokojnie. I może tak właśnie było, pomyślała Bonnie, czytając notatki dostarczone przez policję. Świadek zeznawał, że samochód Billa zajechał drogę nadjeżdżającemu z naprzeciwka samochodowi. Samochód Bellów zarzucił na bok i wpadł na drzewo, a samochód doktora Robertsa zatrzymał się jakieś sto metrów dalej, z niczym się nie zderzając. Znaleziono go martwego, leżącego na kierownicy.