– Święta prawda. – Uśmiechnął się, a potem napięcie, w jakim żył przez ostatnią dobę, znalazło ujście w głośnym śmiechu. – Uszkodziła mi pani kręgosłup. Musi mi pani teraz pomóc się podnieść.
– Nie rób tego, dziecko – zachichotała starsza kobieta. – Nie dasz mu potem rady.
– Poturbowała mnie pani na oczach moich pacjentów! – Webb starał się mówić żałosnym tonem, ale nie bardzo mu to wychodziło. – Proszę mi pomóc wstać, bo inaczej wytoczę pani proces i zażądam odszkodowania, a moi adwokaci domagać się będą spłaty długów nawet pod postacią czerwonego, sportowego samochodu i skończy się na tym, że będzie pani zmuszona jeździć używanym rowerem.
Leżał nadal i Bonnie dotknęła go czubkiem buta.
– Niechże pan wstanie. Jeśli nawet nie zależy panu na własnej opinii…
– Mojej opinii?! Zostałem powalony na ziemię przez kobietę…
– Proszę wstać!
– Będę tu leżał do wieczora, jeśli mi pani nie pomoże. Przeskoczył mi chyba dysk…
Bonnie spojrzała na niego. Śmiech w poczekalni także zamarł, pacjenci chyba się przestraszyli.
Bonnie odczuła niepokój. Opadł z takim hałasem… Jeżeli coś mu się stało… Przecież chyba nie przewróci jej przy tylu świadkach?
Wyciągnęła do niego rękę i w tej samej chwili znalazła się na podłodze.
– Na litość boską! – Nie wiedziała już, czy ma się śmiać czy płakać. Przecież ten człowiek ma ponad trzydzieści lat, jest ogólnie szanowanym lekarzem, a wszyscy ci pacjenci przyszli tu z jakimś problemem i nie mogą się doczekać, aż ich przyjmie. A co sobie o niej ludzie pomyślą? Poczekalnia trzęsła się od śmiechu.
– Proszę mi dać wstać – syczała, walcząc jak oszalała, by wyzwolić się z jego objęć.
– Będzie to panią dużo kosztowało.
Trzymał ją mocno, nie zwracając uwagi na szamotanie.
– Nie rozumiem.
Tak trudno było stawić mu należyty opór, czując te wszystkie oczy na sobie i słysząc śmiechy.
– Cena to przyjście jutro wieczorem na kolację. Serena i Sam dziś wracają. Opowiedziałem im o pani i bardzo chcą panią poznać. Serena zaprasza na jutro, a Grace powiedziała, że…
– Widzę, że wszystko już pan zaplanował…
– Chciałem zaprosić panią na kolację, ale nie myślałem, że odbędzie się to na podłodze. No ale skoro już się tu znaleźliśmy, byłbym głupi, nie wykorzystując swojej przewagi. No więc przyjmuje pani zaproszenie na jutro?
– Serena zaprasza? – zapytała podejrzliwie, a Webb się uśmiechnął.
– Serena i Sam, i nasza kotka Christabelle, i żółw wodny Sama, Mabel. – Webb rozejrzał się dookoła. – Jak państwo myślą, doktor Gaize nie ma chyba wyjścia i musi przyjąć zaproszenie?
Odpowiedział mu śmiech i aprobata zebranych.
– Pójdź tam, dziecko – zachichotała starsza pani. – Wyjdzie wam to obojgu na dobre, a Serena wyśmienicie gotuje.
– No więc jak? – powtórzył pytanie Webb. Uśmiechnął się, a serce jej, już nie po raz pierwszy przecież, załomotało.
– Zgoda – rzekła krótko, z trudem podnosząc się na nogi. Rozejrzała się po poczekalni i zmusiła się do uśmiechu. – Pojęcia nie mam, jak państwo wytrzymują z takim aroganckim, apodyktycznym i zarozumiałym człowiekiem…
– Nie mamy innego – odpowiedziała jej kobieta, a śmiech w poczekalni powoli zamierał wraz ze wspomnieniem wczorajszej tragedii. – Bądź lepiej, dziecko, dla niego dobra. On jeden nam już pozostał.
Rozdział 7
Przez całe popołudnie Bonnie przyjmowała pacjentów. Wszyscy pytali przed końcem wizyty, dlaczego wróciła i jak długo tu jeszcze zostanie.
Jak długo?
Jak tylko będzie można najkrócej, pomyślała.
Tego dnia już nie zobaczyła Webba. Zatelefonował następnego dnia rano, gdy jadła śniadanie przyrządzone przez Grace Crammond.
– Naprawdę dam sobie radę – mówiła właśnie Bonnie do Grace. – Nie musicie tu przychodzić. Chyba żeby Webb znowu mnie wezwał do szpitala.
– Po to, żebyś się na śmierć zapracowała? Nie martw się zresztą o nas, bo jest nam tu bardzo dobrze.
Bonnie musiała to przyznać. Grace rzeczywiście robiła wrażenie zadowolonej i to samo można było powiedzieć o Henrym i Paddym. Grace zgadywała ich życzenia, dyrygowała nimi i czuwała nad ich powrotem do zdrowia. Miała przy tym autorytet, o którym Bonnie mogła tylko marzyć. Paddy zaokrąglił się na twarzy i chyba ze trzy razy dał się słyszeć śmiech Henry'ego.
– Czy mogłaby pani przyjąć dziś pacjentów? – zapytał Webb, gdy podniosła słuchawkę. – Muszę pójść na pogrzeb Billa.
– Oczywiście – odpowiedziała. Grace mówiła jej już o pogrzebie.
– Dziękuję. – Webb wydawał się zmęczony. – Przyjadę o szóstej i pójdziemy do mnie na kolację.
Kolacja… Wcale nie chciała tam iść. Nie może…
– Webb, kiedy ja naprawdę nie mogę. Nie mogę znowu prosić Grace, żeby zajmowała się Henrym i Paddym…
– Daj spokój – krzyknęła Grace z kuchni. – Doktor Halford już wszystko ze mną załatwił.
– Zobaczymy się o szóstej – powiedział i odłożył słuchawkę.
– On terroryzuje i mnie, i panią – odezwała się Bonnie.
– Lubię być terroryzowana – odparła Grace. – Doktor Halford mówił mi, że bardzo by chciał, żebyś została w szpitalu jako jego wspólnik. Gdybym mogła wtrącić swoje trzy grosze, to też bym cię do tego namawiała…
– Widzę, że to jakiś spisek, żeby mnie tu zatrzymać…
Grace uśmiechnęła się.
– Powiedział, że gotów cię uwieść, bylebyś tu została. – Zaśmiała się cicho. – Tak sobie żartował, ale nie masz pojęcia, co to za przyjemność słyszeć, że ten człowiek żartuje. Czasem mogłoby się wydawać, że dźwiga troski całego świata. A do tego mały synek i Serena, a wiadomo, jak z nią jest…
– Jak… Jaka ona jest? – zapytała Bonnie ostrożnie. Nie powinna o to pytać, ale ciekawość wzięła górę.
– Serena… Serena Halford jest bardzo sympatyczną kobietą – odpowiedziała Grace zdecydowanym głosem, jakby nie bardzo w to wierzyła. – Mówiąc szczerze, to ona tu pasuje jak kwiatek do kożucha. To artystka o światowej sławie. Kiedy tu przyjechała, wszyscyśmy mieli wątpliwości, ale trzeba przyznać, że dla małego Sama jest naprawdę dobrą matką. I nawet kiedy wyjeżdża za granicę, udaje się jej zorganizować wszystko dla Sama i dla doktora. Tylko że… Tylko że doktor Halford zdaje się chwilami okropnie zmęczony, musząc być jednocześnie i matką, i ojcem.
Bonnie pokiwała głową. Kobieta robiąca zawodową karierę jako żona…
Niech tak będzie. Pozna Serenę, a on przestanie chyba wtedy jej dotykać?
Gdyby tylko pozwoliło jej to przestać go tak bardzo pragnąć.
Badanie pacjentów zajęło jej sporo czasu. System epikryz był tu inny, chorych nie znała i każda wizyta trwała dłużej niż powinna.
Ostatniego pacjenta pożegnała z westchnieniem ulgi.
– Mam nadzieję, że nikogo nie wyprawiłam na tamten świat – powiedziała Webbowi, gdy przyszedł po nią, wręczając mu stos kart chorobowych. – Nie było specjalnych problemów, tylko niejaka pani Harbent prosiła o powtórzenie valium. Przysięgała, że dostaje od pana regularnie receptę, ale nie znalazłam tej wiadomości w jej karcie, więc odmówiłam.
– Ona zwykle tak robi. Zazwyczaj ostrzegam wszystkich, którzy mnie zastępują, ale tym razem zapomniałem… – Z głosu Webba przebijało zmęczenie.
– Nie szkodzi – powiedziała Bonnie.
Tyle by dała, żeby z twarzy jego zniknęły ślady zmartwień i kłopotów. W ciemnym garniturze, w którym był na pogrzebie, wydawał jej się trochę… obcy i jakiś taki dotknięty przez los. Grace powiedziała, że zdawać by się mogło, iż dźwiga troski całego świata na swych barkach. Może i miała rację.