– Jest już pani gotowa?
Skinęła głową, nie odrywając oczu od jego twarzy.
– To pewnie był niemiły pogrzeb?
– A jak pani myślała? – odpowiedział, otwierając drzwi i przepuszczając ją przodem. – Czy w ogóle bywają mile pogrzeby?
– Jedne są bardziej, a drugie mniej tragiczne. Kiedy na kogoś przychodzi jego czas, może się zdarzyć, że pogrzeb staje się świętem, uczczeniem długiego i szczęśliwego życia.
– Gorzej, kiedy ktoś umiera, gdy nie nadszedł jeszcze jego czas. – W głosie Webba kryło się tyle bólu, że Bonnie spojrzała na niego zaintrygowana. – A potem każdy nowy pogrzeb ożywia wspomnienia. Trzeba było widzieć rozpacz na twarzy Ethel… – Wzruszył ramionami. – Pewnie im więcej lat się z sobą przeżyło, tym bardziej człowiek cierpi, może więc wczesna śmierć jest wybawieniem.
– Nie sposób jednak kochać ludzi, nie narażając się przy tym na cierpienia – szepnęła cicho. – Dlatego…
– Dlatego odsunęła się pani od swojej rodziny? Czy tak jest lepiej?
Bonnie wzruszyła ramionami.
– Przez pewien czas było… A teraz… teraz nie wyobrażam sobie, żebym mogła znowu rozstać się z Henrym.
I nie wyobrażam sobie, jak mogłabym rozstać się z tobą, pomyślała, zachowując to oczywiście dla siebie.
– Nie musi pani rozstawać się z Henrym. Może pani się tu przenieść i tu pracować.
– Nie sądzę, żeby to Henry'emu odpowiadało – skrzywiła się Bonnie. – Zobaczy pan, kiedy poczuje się lepiej, nie będzie mnie już potrzebował.
– Tak pani sądzi?
– Nikt mnie chyba nie potrzebuje. – Nie udało się jej ukryć goryczy, a przecież naprawdę nie szukała współczucia.
– Bonnie… – Webb zatrzymał się, by ująć ją za ramiona. – Nie powinnaś tak mówić… A jeśli ci powiem, że ja cię potrzebuję?
– Potrzebuje pan nowego lekarza w Kurrarze.
– Nie tylko.
– Tylko to byłabym w stanie zrozumieć – powiedziała dobitnie. O czym jeszcze mógłby rozmyślać żonaty mężczyzna? Nie zamierzam zaczynać tu praktyki – dorzuciła. – Ale… ale pańska rodzina czeka na nas chyba z kolacją?
Webb trzymał ją nadal mocno.
– Kiedy była tu pani po raz ostatni, była pani zaręczona. Co się potem stało?
– Mój narzeczony zerwał zaręczyny.
Spojrzał na nią ciepłym wzrokiem.
– Bonnie, trzeba zacząć życie od nowa – powiedział cicho. – Ja to chyba rozumiem…
– Nie interesuje mnie pańskie dawne życie uczuciowe – odpowiedziała ostro. – Serena czeka na nas chyba z kolacją?
Westchnął.
– To się nazywa zmysł praktyczny. Oczywiście ma pani rację. Serena czeka i kolacja czeka, a rozgniewana Serena i zepsuta kolacja to coś, co trzeba bez wątpienia brać pod uwagę. Czy możemy pojechać pani samochodem?
– Myślałam, że pan mieszka tuż za szpitalem?
– Owszem – uśmiechnął się – dwieście metrów stąd. Ale nie mam w zwyczaju zapraszać właścicielek podobnych samochodów na kolację po to, żeby iść na piechotę. – Twarz rozjaśniła mu się uśmiechem na widok czarnowłosego chłopczyka, który wyłonił się zza zakrętu i biegł w ich kierunku. – W dodatku wydaje mi się, że będziemy mieli pasażera. Sam, to jest doktor Gaize. Doktor Gaize, a oto mój syn.
Chłopiec miał około pięciu lat, czarną jak smoła czuprynę, którą odziedziczył najwyraźniej po ojcu, i ogromne, wyraziste oczy. Cała jego uwaga skoncentrowana była na samochodzie Bonnie.
– Proszę, bardzo proszę, czy mogę się przejechać?
Kiedy już marzenia Sama się spełniły, zatrzymań' się przed domem Webba.
– Dobry samochód – odezwał się Sam nieśmiało. – Czy nas pani jeszcze przewiezie, mnie i tatusia?
Serena czekała na progu.
Żona Webba była blondynką, miała potargane włosy, ubrana była w kwieciste wdzianko poplamione gliną i farbami. Machała do nich na powitanie chochlą do zupy. Zbliżyła się i wzięła Bonnie za ręce.
– Dzień dobry. – Cofnęła rękę, aby wytrzeć policzek, co sprawiło, iż pojawiła się na jej twarzy żółta plama. – Bardzo, naprawdę bardzo się cieszę. – Rzuciła na Webba kpiące spojrzenie. – Webb już tyle nam o pani naopowiadał, że wydaje się nam, jakbyśmy panią doskonale znali. Prawda, Sam?
– Tatuś mówił, że ma pani piegi i ładny nos i że się nam pani będzie podobać. I jeszcze mówił, że nie potrafi pani zastrzelić krowy, aha i jeszcze że zginęła pani kura i nigdzie jej teraz nie można znaleźć i – chłopcu brakowało już tchu – i pomogła pani uratować Sophie. Bonnie zwróciła się do Webba.
– Czy słyszał pan już coś o państwu Bell?
– Przyszła właśnie wiadomość. – Na twarzy Webba pojawił się uśmiech pełen czułości i serdeczności, taki, jakim na ogół nie obdarzają gości szczęśliwie poślubieni mężczyźni. – Wszystko będzie dobrze, ale Trevor musi zostać na dłuższą rehabilitację. Nikt nie odniósł na szczęście poważnych obrażeń wewnętrznych. Przynajmniej jedna dobra wiadomość… – powiedział i zwrócił się do syna: – No a ty może byś umył przed jedzeniem ręce, czy też będziesz siedział pomalowany na wszystkie kolory tęczy, jak niektóre osoby? – Rzucił przy tym wymowne spojrzenie w kierunku Sereny.
Serena roześmiała się, patrząc zmieszana na swój strój.
– Litości. Zawsze się zapominam przebrać. Bonnie, czy nie przeszkadza to pani?
– Całkiem mi się to podoba.
Bonnie pomyślała sobie, że wszystko się jej tu podoba. Nie było to normalne mieszkanie. Zapchane było do granic możliwości różnymi artystycznymi pracami, nie można było przejść, nie natykając się na jakąś figurkę, posąg czy urnę. Trzy czwarte pokoju zajmowała ogromna, cudownie przybrana choinka. Bonnie nie widziała jeszcze drzewka podobnej wielkości w prywatnym mieszkaniu. Od srebrzystobiałego tła odbijały barwne łańcuchy z pomalowanego popcornu. Wysoko w górze unosił się anioł.
– To ja robiłem te łańcuchy. – Sam chwycił Bonnie za rękę. – Podobają ci się?
– Bardzo. I ten zapach…
– Igły sosnowe – odezwała się Serena.
Webb mało mówił. Bonnie zauważyła, że był wykończony, ale podczas posiłku, który upływał, w miłej atmosferze, zmęczenie najwyraźniej powoli mijało.
Zdawał się nie spuszczać oczu z Bonnie, a ona była tego świadoma. Cały czas była tego świadoma. Gdy parę razy podniosła na niego wzrok, napotykała jego zaborcze niemal i zachłanne spojrzenie.
Jak może tak na nią patrzeć, gdy Serena jest obok, tak blisko? Bonnie czuła się zażenowana i przelękniona.
Dzwonek telefonu, który przerwał im ceremoniał picia kawy, odebrała jak wybawienie. Webb po chwili wrócił do stołu. Na jego twarzy znowu zagościło zmęczenie.
– Ron Coltman przywiezie za chwilę synka z ranami ciętymi głowy. Pójdę zobaczyć, jak to wygląda, a pani niech kończy kawę.
Bonnie podniosła się.
– Jest pan zmęczony, ja pójdę.
– Czuję się świetnie – uciął i już go nie było.
Serena westchnęła i zaczęła sprzątać ze stołu, a Bonnie ruszyła jej na pomoc. Sam wysłany został do łazienki i dobiegało stamtąd głośne pluskanie i śpiewy.
– Dziękuję, że pani przyszła – powiedziała Serena, puszczając wodę z kranu. – Dobrze to Webbowi zrobiło.
– Bardzo przeżył ten pogrzeb – odezwała się Bonnie, a Serena pokiwała głową. Odwróciła się gwałtownie do Bonnie, a z rąk ściekała jej mydlana piana. – Prawda, że namyśli się pani nad propozycją pracy w Kurrarze? Webb chciałby tak bardzo panią tu zatrzymać. Wszyscy byśmy chcieli, żeby pani tu została.
Ta kobieta chyba nie wie, co mówi. Bonnie patrzyła na nią zmieszana i nieszczęśliwa.
– Proszę, niech pani tak na mnie nie patrzy. Ja wiem, że nie mamy prawa nalegać. Ale… ale kocham tak bardzo Webba i serce mi pęka, gdy widzę, pod jaką presją się znajduje.