– Pani jest chyba drugą córką Henry'ego – odezwał się w końcu Webb, wyraźnie tłumiąc śmiech. Wyciągnął rękę na powitanie. – Nazywam się Webb Halford, jestem lekarzem pani ojca.
Powierzchowność Webba musiała podziałać na Jacintę, gdyż głos jej złagodniał. Zatrzepotała długimi rzęsami.
– Panie doktorze, oczywiście nie miałam pana na myśli. Jeżeli tylko mojemu ojcu potrzebna jest opieka, będzie pan mógł naturalnie zostać.
– Chce pani powiedzieć, że nie wyprasza pani stąd swego ojca? – Webb zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów. – To miło z pani strony.
Zaczerwieniła się nieco, a potem wydęła wargi.
– Oczywiście, że może tu zostać. Rzekomo jest moim ojcem, choć farma należy oczywiście do mnie. – Westchnęła i rozłożyła ręce. – Ale wszyscy pozostali… Moja przyjaciółka Susan, która mieszka tu w pobliżu, zadzwoniła do mnie i opowiedziała, co się tu dzieje. No więc przyjechałam, żeby wyjaśnić wszystkie nieporozumienia.
– Nieporozumienia? – odezwał się znowu Webb. Wszyscy poza nim milczeli, jakby zahipnotyzowani głosem Jacinty.
– Nie masz prawa tu być. – Jacinta zwróciła się do kuzynki lodowatym tonem. – Myślałam, że cię już nie będę oglądać, a ty podstępnie tu wróciłaś.
– Nie wracała tu wcale podstępnie; po prostu pani ojciec jej potrzebował – odparł Webb tonem, który powinien zadziałać jak kubeł zimnej wody wylany na głowę Jacinty, ale ona zdawała się nie zwracać na to najmniejszej uwagi.
– Mój ojciec jej nie potrzebuje i nie potrzebuje jej nikt z naszej rodziny.
Henry wyglądał strasznie. Twarz miał trupio bladą i znów przypominał zaszczutego człowieka, jakim był przez trzydzieści długich lat swego małżeństwa z Lois, która go terroryzowała.
– Przybyła tu więc pani, żeby zaopiekować się ojcem? – zapytał Webb z oczami utkwionymi w twarzy Henry'ego.
– Jeśli ojciec nie daje sobie rady, trzeba będzie farmę sprzedać – ucięła lodowatym głosem. – Będzie musiał zamieszkać w domu opieki. – Zwróciła się znowu do Bonnie. – Miałam nadzieję, że on zmądrzeje. I zmądrzałby, gdyby nie ty. Znowu wtykasz nos, gdzie nie potrzeba.
– Powiedziałaś Webbowi… doktorowi Halfordowi… żeby się ze mną skontaktował – wybąkała Bonnie.
– Do głowy by mi nie przyszło, że będziesz na tyle głupia, żeby przyjechać. Dopiero gdy Susan do. mnie zadzwoniła, zrozumiałam, o co ci chodzi. Myślisz sobie, że ojciec może ci zostawić farmę. Nic z tego, Bonnie. To farma mojej matki i ona mnie ją zostawiła. Mój ojciec może tu zostać, dopóki nie umrze albo do chwili, w której się okaże, że jest niepełnosprawny, a wtedy już farma będzie moja.
– Czy zamierza pani tutaj pielęgnować ojca? – spytał Webb, a Jacinta wzruszyła ramionami.
– Będzie musiał pójść do domu opieki. To chyba jasne. Jeśli nadal leży, mimo że minęło już tyle czasu…
– Bonnie doiła krowy i opiekowała się pani ojcem. Czy teraz pani będzie to robić?
Jacinta wybuchnęła śmiechem.
– Żartuje pan! Nie wybieram się doić żadnych krów.
– Ani mój mąż, ani syn nie będą za ciebie doili – wtrąciła się Grace. – A farma zginie, jeśli nie będzie się doić krów.
– Mam to w nosie – powiedziała Jacinta twardo. – Mówiłam już przecież, że farma będzie sprzedana, a jeśli poniosę straty, bo krowy nie będą dawały mleka, jakoś to przeżyję. – Zwróciła się znowu do Bonnie. – No, a teraz zabieraj stąd swoich podopiecznych, bo zawołam policję. – Wskazała na Paddy'ego. – Nie będziesz zakładała na mojej farmie szpitala.
– Ty mała…! – syknął Paddy, a jego zwykle blada twarz zrobiła się purpurowa. Odwrócił głowę w stronę Henry'ego. – Czy będziesz nadal pozwalał, żeby twoje własne dziecko odzywało się do ciebie w ten sposób?
– A co ty sobie myślisz? Co on może zrobić? – odparła z pogardą Jacinta. – On przecież wie, że farma jest moja, a on jest tu tylko sublokatorem.
– To prawda, farma należy do niej – potwierdził Henry bezbarwnym głosem. W oczach jego kryła się rezygnacja. – Kochałem to miejsce. Całe życie je kochałem, ale nigdy nie należało do mnie. – Z żalem pokiwał głową. – Im szybciej się stąd zabiorę, tym lepiej. – Spojrzał błagalnym wzrokiem na Webba. – Chodzi mi o ten dom… Czy może mnie pan tam zabrać?
– Jeszcze nie teraz. – Oczy Webba ciskały błyskawice, lecz ciągle nad sobą panował. – Skoro Paddy nie może tu zostać, jego sprawa wydaje się pilniejsza – oznajmił. Spojrzał na Paddy'ego badawczym wzrokiem. Gniew mógł mu zaszkodzić. – Jeżeli Paddy się zgodzi, wezmę go teraz do miasta, a rzeczy zabierzemy później. A Henry będzie musiał poczekać kilka dni, zanim się coś załatwi. Czy poradzi sobie pani z podawaniem basenu? – zapytał Jacintę.
– Z podawaniem basenu? – zdumiała się. – Chyba pan żartuje. Chyba już mu nie trzeba podawać basenu.
– Wprost przeciwnie. Ojciec wymaga tygodnia całkowitego odpoczynku. Jego miednica nie jest w stanie utrzymać jeszcze ciężaru. Należy zmieniać mu pozycję co kilka godzin, zwłaszcza w dzień. Trzeba mu robić masaże, toaletę w łóżku i podawać basen. Czy poradzi sobie pani z tym wszystkim?
– Oczywiście, że nie. Trzeba go odesłać do szpitala.
– Nie ma dla niego miejsca w szpitalu – odparł Webb krótko. – Odmawiam uznania tego przypadku jako wymagającego leczenia szpitalnego. Henry ma wszelkie prawo pozostać tutaj i ma prawo mieć pielęgniarkę. Skoro pani nie chce go pielęgnować, pozostaje pani Crammond lub Bonnie…
Ociekające szminką usta Jacinty wykrzywiły się w uśmiechu.
– Może… może byłam zbyt ostra – zwróciła się do pani Crammond. – Zupełnie zapomniałam, że była pani pielęgniarką.
– Wydaje się, że zapomniałaś też kilku innych rzeczy, a może się ich jeszcze nie nauczyłaś. – Grace Crammond z furią pakowała swoje rzeczy do torby. – Jeżeli sobie wyobrażasz, że możesz ich wyrzucić na ulicę, a ja będę ci pomagała, to grubo się mylisz. – Podeszła do Bonnie i uścisnęła ją. – Pamiętaj, że zawsze jesteś u nas mile widziana. Przyjdź dzisiaj na noc, jeśli nie będziesz miała co z sobą zrobić.
Grace wsiadła do swojej wysłużonej ciężarówki i odjechała.
– Na mnie też czas – odezwał się Webb, gdy tylko warkot silnika przycichł. – Spóźniłem się już godzinę. Paddy, czy pojedziesz ze mną?
– Nie mam chyba wyjścia. – Paddy wsunął ranne pantofle na trzęsące się nogi i dał się wziąć Webbowi pod ramię. Stanął przy łóżku Henry'ego, a jego wzrok mówił więcej, niż zdolne były wyrazić słowa. Webb nie odezwał się więcej i poprowadził Paddy'ego do samochodu.
Bonnie poszła za nimi, niosąc w ręce zbiornik z tlenem. Wszystko w niej krzyczało z rozpaczy. Tak bardzo chciałaby odjechać z nimi, zniknąć z oczu Jacincie, ale nie mogła przecież zostawić Henry'ego… Nie mogła.
Webb spojrzał na poszarzałą twarz Bonnie i zacisnął zęby. Leciuteńko pogładził jej policzek.
– Jakoś to załatwię – powiedział cicho. – Zaufaj mi.
Ranek ciągnął się niemiłosiernie. Henry leżał bezwładnie w milczeniu, gdy Bonnie obsługiwała go, zastanawiając się, co robić.
Gdyby tylko Henry upomniał się o swoje, pomogłabym mu przecież. Ma prawo pozostać tu aż do śmierci i mógłby zażądać, bym przy nim pozostała.
Nic by jednak z tego nie wyszło, pomyślała, gdyby była tu Jacinta.
Jacinta i Lois raz już ją wyrzuciły cztery lata temu, a Henry patrzył tylko na to i nic nie mówił.
A teraz wszystko zaczyna się od nowa.