Выбрать главу

Dlaczego krowa nie wróciła do obory? Bonnie zdawała sobie sprawę z ceny mlecznych krów i wiedziała, że Henry nie może sobie pozwolić na utratę choćby jednej.

Z pewnością nie jest to danie dla smakoszy, pomyślała pół godziny później, widząc, że Paddy znowu nie tknął kolacji.

– Nie smakuje ci omlet?

Paddy pokręcił przecząco głową.

– Po prostu nie jestem głodny.

– Do diabła ciężkiego, powinieneś być głodny.

Na dźwięk głosu Henry'ego obydwoje podskoczyli. Od powrotu ze szpitala Henry się prawie nie odzywał.

– Jeżeli się nie mylę – zwrócił się teraz do Paddy'ego – ten omlet jest zrobiony z naszych jajek, które zniosły tutaj nasze własne kury. Nieprawda, córeczko?

Bonnie zaczerwieniła się. Córeczko… Kiedy ostatni raz Henry ją tak nazwał? Ale nadal na nią nie patrzył.

– Przyniosłam je wracając z obory. – Bonnie próbowała się uśmiechnąć. – Sześć brązowych jajek prosto od kury.

– Większość moich kur to brązowe rodajlendy. Ale jest jedna… – Urwał, jakby mu trudno było dalej mówić.

– Jedna jest rasy Wyandotte. Nazwałem ją Frankie, bo od pierwszej chwili nasz kogut Johnnie nie mógł od niej oderwać oczu. Wcale mu sienie dziwię. Chodząca piękność: rasowa, biało-czarna nioska. Ile razy mam ochotę na coś specjalnego, zjadam jajka od niej. – Uśmiechnął się nieśmiało do Bonnie. – Łatwo ją poznasz, jest mniejsza, innego koloru, a jajka są jaśniejsze i rozpływają się w ustach.

Biało-czarna kura… Bonnie pociemniało w oczach. Przed chwilą zamknęła kury i w masie brązowego ptactwa nie widziała żadnej biało-czarnej nioski. Brakowało więc nie tylko krowy, zginęła także kura.

– Sąsiad musiał zebrać wszystkie jajka. – Bonnie starała się zyskać na czasie. – Boję się, że będziesz musiał dzisiaj poprzestać na jajkach od brązowych kur.

– Są całkiem dobre. – Henry znów zwrócił się do Paddy'ego. – Nie mów mi, że nie jesteś głodny, skoro nawet nie spróbowałeś jajek od moich kur. Weź do ust kawałek omletu i spróbuj, a dopiero potem powiedz, że nie jesteś głodny.

Paddy wodził wzrokiem od Henry'ego do Bonnie, a potem, z wyraźną niechęcią, przysunął do siebie talerz.

– Dobrze, spróbuję – zgodził się.

Odkroił kawałeczek i wziął bez przekonania do ust.

– Na litość boską, człowieku! – wybuchnął Henry. – Nie smakuj tego, jakby to był kawior, tylko jedz.

Bonnie wstrzymała oddech. Tyle razy już próbowała namówić Paddy'ego do jedzenia. Może uda się to Henry'emu?

Ku jej zdumieniu Paddy ukroił większy kawałek. Henry nie spuszczał z niego wzroku. Powoli,, powoli omlet znikał.

A w końcu talerz pozostał pusty.

– No! – powiedział Henry z zadowoleniem. – Nie mówiłem, że pyszny?

– Zupełnie dobry – zgodził się Paddy bez przekonania, a potem, patrząc na Bonnie, uśmiechnął się. – Całkiem dobry. Naprawdę.

– I nie pachniał środkami dezynfekcyjnymi – odparła z uśmiechem. – Na pewno nie pachniał – powiedziała, spoglądając lekko zażenowana na swoje poplamione dżinsy. Z trudem skrywając uczucie ulgi, zabrała talerz Paddy'ego. – No to teraz macie pół godziny na czytanie lub pogawędkę, a potem gaszę światła.

– To ci dopiero – mruknął Paddy. – Dyscyplina jak w szkolnym internacie.

Henry nie odezwał się jednak więcej. Paddy wzruszył ramionami i nastawił radio.

– Za chwilę będę z powrotem. – Bonnie zawahała się. – Wuju – zwróciła się do Henry'ego. – Dobrze chyba pamiętam, że doimy teraz siedemdziesiąt trzy krowy?

Nie musiała czekać na odpowiedź ani chwili.

– Tak. Dlaczego pytasz? Czy jakaś zginęła?

– Nie liczyłam ich jeszcze – skłamała – ale pomyślałam, że najwyższa pora to zrobić.

Gdy tylko wyszła z sypialni, zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę i wzdrygnęła się, słysząc głos Webba Halforda.

– Dzwonię, żeby się dowiedzieć, czy wszystko w porządku – powiedział. – Czy nic pani nie brakuje? Żadnych lekarstw? Przyjadę jutro z samego rana i mogę przywieźć wszystko, co tylko pani sobie zażyczy.

– Wszystko jest w porządku – odpowiedziała, usiłując mówić spokojnym głosem. – Nie ma powodu, żeby pan tu przyjeżdżał. Daję sobie świetnie radę i wcale nam pan nie jest potrzebny.

– Czy pani chce, czy nie chce, i tak przyjadę – odparł stanowczo. – Do zobaczenia jutro.

Cholerny facet. Prawie już doszła do siebie, a teraz wszystko zaczyna się od nowa… Ręka jej drżała, gdy odkładała słuchawkę, i w żaden sposób nie mogła sobie wytłumaczyć, dlaczego się tak dzieje. Dlaczego Webb Halford tak łatwo potrafi ją zranić, dlaczego jest przy nim taka zalękniona i speszona.

Głupia jestem, pomyślała. Mam ważniejsze sprawy na głowie niż Webb Halford.

Choćby ta zaginiona krowa.

Gdzie ona może być, u licha?

Stanęła w drzwiach, próbując przeniknąć wzrokiem mrok spowijający dolinę. Nie bardzo mogła zostawić swoich pacjentów i udać się na poszukiwania. Zajęłoby jej to przecież wiele godzin.

Podczas porannego udoju Bonnie liczyła krowy szczególnie starannie. Przy ostatniej, siedemdziesiątej drugiej, westchnęła ciężko.

Był już jasny dzień i właśnie sprawdziła wypracowany przez siebie system alarmowy.

Bindy i Dougal, dwa szkockie owczarki, nie odstępowały jej na krok od chwili, gdy pojawiła się na farmie. Były spokojne i łagodne i zdenerwowały się tylko raz, gdy sprawdzała z Paddym działanie interkomu.

– Bonnie – krzyknął Paddy do urządzenia tak głośno, że głos jego rozległ się stokrotnym echem i obydwa psy rzuciły się wściekłe i zjeżone w kierunku głośnika. Ich szczekanie rozniosło się po całym gospodarstwie.

Bonnie przywiązała psy pod interkomem i wyciągnęła trzykołowy motocykl. Wiedziała, że jeżeli usłyszy szczekanie, będzie mogła wrócić z pastwiska w ciągu kilku minut.

W połowie drogi znalazła to, czego szukała. Nie był to jednak powód do radości.

Krowa pośliznęła się na stromym stoku, gdy schodziła z pastwiska na ścieżkę. Leżała teraz na boku i Bonnie nie potrzebowała wiele czasu, by ocenić sytuację.

Noga krowy znajdowała się pod dziwnym kątem. Gdy Bonnie podeszła bliżej, krowa próbowała się unieść, ale opadła zaraz na ziemię, rycząc żałośnie.

Bonnie nachyliła się nad nią, a ręce jej obmacywały ranne zwierzę. Sądząc po wyglądzie, noga musiała być złamana, a krowa ze złamaną nogą nie ma wielkiej szansy na przeżycie. Niezadowolona z siebie, ponownie zbadała nogę. Nie miała przecież pojęcia o anatomii zwierząt. Gdyby to był człowiek, powiedziałaby, że ma nogę zwichniętą.

Potrzebny jest weterynarz, i to szybko. To jeszcze nie jest tragedia. Zwichniętą nogę można nastawić. Będzie musiała powiedzieć o tym Henry'emu i spytać o weterynarza.

Wróciła na piechotę do domu i zastała swoich pacjentów pochłoniętych sprzeczką.

– Nie powiesz mi przecież, że nie jesteś Irlandczykiem – przemawiał Henry do swego towarzysza na sąsiednim łóżku. – A kim w końcu może być facet, który ma marchewkowe włosy i imię Paddy? A to jest twoje radio. Nastawmy więc na twoich księży, czy jak się tam oni zwą, i niech już robią, co potrafią najgorszego. Jeśli chcą mnie nawrócić, to życzę im szczęścia.

– Ależ chłopie, przecież to twój dom, a ty jesteś prezbiterianinem – zaprotestował Paddy. – Posłuchajmy więc może jakichś pastorów i starszych z twojego kościoła. Nie umrę od tego po jednym razie, a może się nawet czegoś dowiem.

– Ale to twoje radio – gorączkował się Henry.

– No dobrze, ale… – Sprzeczka ciągnęła się już najwyraźniej od pewnego czasu i Paddy miał dość. Kręcił gałką, zmieniając stacje. – Coś ci powiem. Żeby wilk był syty i owca cała, tutaj jest, jak słyszę, uroczyste nabożeństwo z kościoła prawosławnego. Może nawrócą i mnie, i ciebie.