Выбрать главу

Bonnie zapomniała na chwilę o swoim zmartwieniu i zakrztusiła się ze śmiechu. Weszła do pokoju z rozjaśnioną twarzą.

– Poganie moi kochani – powiedziała. – Potrzebuję pomocy. Henry, co za weterynarz tu przychodzi? – spytała.

Henry spochmurniał.

– Nie mam weterynarza – mruknął.

Bonnie zasępiła się.

– Ale był tu przecież kiedyś stary doktor Davis?

– Trzy miesiące temu miał atak serca – wyjaśnił Henry ponuro. – Najbliższy weterynarz jest blisko siedemdziesiąt kilometrów stąd i przyjmuje tylko u siebie. A co się stało?

– Jedna z jałówek skręciła nogę – powiedziała.

Henry zmartwiał.

– Która?

– Ta mała, rasy dżersej, z białym pyskiem i jednym białym uchem.

– Że też to musiała być właśnie ona – powiedział łamiącym się głosem. – Taka piękna krowa.

– No więc kogo się woła?

– Nikogo – uciął sucho. – Na górze mojej szafy w sypialni leży strzelba, a naboje są w stoliczku nocnym. Będziesz musiała ją zastrzelić.

– Zastrzelić? – Bonnie spojrzała na wuja zmieszana.

– Ale… Ale ja nie potrafię.

– To będziesz musiała patrzeć, jak przy tobie umiera – szepnął stary człowiek i spojrzał na nią zimnym wzrokiem. – Szkoda, że cię nie nauczyłem strzelać, jak byłaś mała.

– I nic, naprawdę nic nie można zrobić?

– Nie przyjedzie tu żaden weterynarz. Nie ma na co liczyć. A w dodatku jest niedziela. Dobrze będzie, jeśli ktoś chociaż podejdzie do telefonu.

– To znaczy, że muszę ją zawieźć do weterynarza?

– Nie. Zanim byś się tam znalazła, ona umarłaby z bólu i przerażenia, nie mówiąc o tym, że nie dałabyś rady wciągnąć jej na pikapa. – Odwrócił się. – Przynieś tu strzelbę, to pokażę ci, co masz robić.

Za dziesięć minut Bonnie była z powrotem. Czuła, że robi się jej niedobrze.

– I musisz ją jakoś potem pogrzebać – dorzucił Henry. – Nie możesz zostawić na drodze martwej krowy. – Głos drżał mu ze zmęczenia i zdenerwowania. – Nie powinnaś była tu przyjeżdżać. Wiedziałem, że nie powinnaś…

Nie mogła się spodziewać pomocy od swoich pacjentów. Źle się stało, że dowiedzieli się o całej sprawie. Bonnie chwyciła strzelbę, jakby miała ona w każdej chwili wypalić, i poszła w kierunku drogi. Była tak pochłonięta swoją ponurą misją, że prawie nie zauważyła starego samochodu, który wjechał na podwórze i zatrzymał się.

– Na litość boską, gdzie się pani z tym wybiera?

Webb Halford. Tego głosu nie pomyliłaby z żadnym innym. Omal nie zapomniała, że miał przyjechać.

Stanęła jak wryta, ale się nie odwróciła. Nie była w stanie. W życiu jeszcze nie miała przed sobą tak ciężkiego zadania.

– Może mi pani odpowie? – Przeszedł przez podwórko i stanął przy niej, a uwaga jego skoncentrowana była wyłącznie na strzelbie.

– Właśnie zastrzeliłam moich pacjentów, a teraz idę jeszcze zastrzelić kilku sąsiadów – odezwała się wreszcie, odpowiadając na jego oskarżycielski ton.

Nie odwróciła się, by na niego spojrzeć. Stała w tym samym miejscu wpatrzona w dolinę nic nie widzącymi oczami, próbując nie myśleć, co ją czeka. Nie poruszyła się, gdy Webb zdecydowanym ruchem wyjął jej z ręki strzelbę.

– Muszę… – szepnęła.

– Zastrzelić kilku sąsiadów? Mieszkają tu w okolicy państwo Travis. Mają siedmioro koszmarnych dzieci. Mogłaby pani kilkoro z nich zastrzelić i wylądowałaby pani w więzieniu, a państwo Travis nawet by tego nie zauważyli. – Wyjął naboje z ładownicy. – Szkoda zachodu.

– Proszę… – powiedziała łamiącym się głosem. – Proszę, niech pan załaduje strzelbę z powrotem. Ja nie umiem…

– Proszę mi najpierw powiedzieć, co zamierza pani zrobić.

– Muszę zastrzelić krowę.

– Aha. – Webb spojrzał na nią innym wzrokiem. Nie załadował strzelby, a naboje wsunął do kieszeni. Położył dłonie na ramionach Bonnie i odwrócił ją do siebie. Jego silne ręce nie napotkały oporu. – Dlaczego?

Niespodziewanie powiedział to łagodnym głosem, który zachwiał jej determinacją. Jedyne, co teraz potrafiła, to… to powstrzymać się od łez. Webb Halford patrzył na nią z góry, a ona miała ochotę oprzeć mu głowę na piersi i wybuchnąć płaczem.

Boże mój, przecież dla tego człowieka nie znaczyła więcej niż najmizerniejszy robak. Zmusiła się, by spojrzeć na niego. W rozpiętej pod szyją koszuli i dżinsach był niesamowicie przystojny. Typ mężczyzny, dla którego Jacinta straciłaby głowę. I od którego ona, Bonnie, nie może się spodziewać pomocy.

– Krowa… – zaczęła, połykając łzy – krowa skręciła nogę. Nie mam jej jak przetransportować do domu, a wuj mówi, że tu nie ma weterynarza.

Spojrzała na niego z nadzieją, że zobaczy, jak potrząsa głową i mówi, że wuj się myli. Ale on potwierdził słowa wuja.

– Tak, od trzech miesięcy nie ma tu weterynarza. Nasz weterynarz ma nadzieję wrócić do pracy, więc nie chce zrezygnować z praktyki i dlatego nikt tu nie chce się osiedlić, bo jeśli Davis powróci, straci zajęcie. No i jesteśmy w impasie.

– Rozumiem. – Bonnie wysunęła się z jego rąk. Puścił ją, jak się wydawało, niechętnie. – Więc muszę ją naprawdę zastrzelić?

– Nie. – Webb potrząsnął przecząco głową, a wzrok mu złagodniał. Strach Bonnie przed tym, co ją czeka, był aż nadto widoczny. – Jeżeli będzie trzeba, ja ją zastrzelę – oznajmił.

Bonnie zawahała się. Ten człowiek jest jej wrogiem. Obraża ją na wszelkie możliwe sposoby. Nie powinna przyjmować od niego pomocy.

Nie powinna…

– Bardzo proszę – wyszeptała w końcu. – Myślę, że nie… – Potrząsnęła głową. – Tak się boję, że nie wiem, czy potrafię, czy w ostatniej chwili nie cofnę…

– Nie spudłuję – obiecał Webb. Patrzył na nią nadal dziwnie łagodnym wzrokiem. Wziął ją za rękę i przytrzymał, gdy cofnęła się przestraszona. – Zaprowadź mnie do niej, Bonnie.

– Proszę mi nie mówić Bonnie, tylko pani – szepnęła bezradnie, a Webb wybuchnął śmiechem.

– Kiedy będziesz się zachowywała jak doktor Gaize, będę nawet mówił pani doktor – obiecał. – Z tymi twoimi piegami i wielkimi, przestraszonymi oczami wcale nie przypominasz żadnej pani doktor. No więc kiedy będziesz się zachowywać jak Bonnie, będę do ciebie mówił po prostu Bonnie.

Krowa leżała bez ruchu, oddychając ciężko. Gdy podeszli, nawet nie drgnęła.

– Jak długo tu leży?

– Nie wiem dokładnie. Chyba od wczoraj.

Webb zmarszczył czoło, nachylił się nad krową i badał jej nogę. Przemawiał przy tym łagodnie do zwierzęcia.

– Zwichnięta – powiedział w końcu. – Nie widzę żadnego złamania.

– Równie dobrze mogłaby być złamana. – Bonnie uśmiechnęła się blado. – I tak nic nie możemy zrobić.

– Skąd wiesz?

– Co,., co masz na myśli?

– Od trzech miesięcy działam tu jako weterynarz.

– Chcesz… chcesz przez to powiedzieć, że wiesz, co można zrobić?

– Wiem w teorii. – Spojrzał na przerażoną Bonnie i wzruszył ramionami. – Nie jestem przecież weterynarzem, ale już parę razy nie było innego wyjścia i musiałem zrobić cesarskie cięcie czy nastawić psią łapę. Trochę czytałem i mam podstawowe wiadomości z weterynarii.

– Będziesz mógł ją uśpić?

– Trudno by było inaczej. Nie przeżyłaby. – Webb wstał i podszedł do motocykla stojącego na łące. – Zostań tu z nią, zaraz przyniosę wszystko co trzeba.

Wrócił po chwili z grubymi linami i ogromną, czarną torbą.