Выбрать главу

Beatrice poczuła we śnie, jak Michał położył jej dłoń na ramieniu.

— Muszę teraz iść — powiedział. Odwróciwszy się od niej, zszedł na na pierwszy stopień i włożył marynarkę.

— Nie odchodź — poprosiła go Beatrice, czując, jak zaczyna ją ogarniać trwoga. Uśmiechnął się do niej.

— Nie bój się, dasz sobie radę — odparł. — Pamiętaj tylko o wszystkim, o czym mówiliśmy. Drzwi pojazdu się otworzyły, a on wyszedł na pokrytą śniegiem ulicę.

Na fotelu kierowcy nikt nie siedział, ale silnik autobusu wciąż pracował. Beatrice odwróciła się i spojrzała za siebie, na tył autobusu. Tuż za nią siedzieli jej rodzice, także ubrani w niebieskie habity. Większość pozostałych pasażerów stanowiły dzieci.

Kierownica autobusu była bardzo duża, tak że Beatrice nie mogłaby otoczyć jej ramionami. Odetchnąwszy głęboko, usiadła i włączyła pierwszy bieg. Usłyszała, jak za jej plecami rozległy się znów śpiewy „Kyrie elejson, Kyrie elejson”. Słysząc je, trochę się odprężyła i także zaczęła, śpiewać.

Na przedniej szybie zaczęły zamarzać kryształki lodu. Próbowała je usuwać, włączając wycieraczkę, ale za każdym razem, kiedy udało się jej oczyścić szybę, pojawiały się znowu. Pochyliła się, chcąc lepiej widzieć drogę przez nie oblodzony kawałek szyby, ale ten z każdą sekundą robił się coraz mniejszy. Nagle, mimo wciąż padającego gęstego śniegu, zobaczyła przed sobą dwa pojazdy stojące na samym środku drogi. Ogarnięta paniką, nadepnęła z całej siły na hamulec. Autobus wpadł w poślizg, zarzucił i zsunął się po pochyłym poboczu. W pewnej chwili zaczął staczać się koziołkując.

— Nie! — krzyknęła rozpaczliwie Beatrice. — Nie!

Potrząsnęła głową i się obudziła. W pierwszej chwili mgła przesłaniająca jej oczy nie pozwoliła jej się zorientować, gdzie się znajduje.

Gdzie ja jestem? — pomyślała, rozglądając się po niemal pustym wagonie. Tylko jakiś czterdziestokilkuletni mężczyzna wyglądający na przedsiębiorcę i siedzący po drugiej stronie przejścia przyglądał się jej z niepokojem. Beatrice zmusiła się do uśmiechu, głęboko odetchnęła i spojrzała na krajobraz przesuwający się za oknami.

— Uważamy, że to, co robicie, jest wspaniałe — odezwała się pani Washburn. Przesunęła worek golfowy męża i buty w taki sposób, żeby Vivien mogła zmieścić w bagażniku wszystkie plansze, nie musząc ich zginać. — Właśnie dzisiaj rano mówiłam Bradowi, że to, czego dokonałyście w Hyde Parku, jest naprawdę fantastyczne.

Samochód był duży i wygodny. Beatrice zajmowała miejsce z przodu obok pani Washburn. Vivien siedziała sama z tyłu.

— No cóż — powiedziała pani Washburn, kiedy odjeżdżały sprzed dworca kolejowego w Esher. — Czy miałyście spokojną podróż?

— Owszem, podróż minęła nam spokojnie — odrzekła uprzejmie Vivien. — Nie było wcale tłoku.

— Ostatnio prawie nigdy nie ma — stwierdziła pani Washburn. — Brad się martwi, że liczba pociągów znów zmaleje, jako że kolej przynosi straty i tak dalej, i tak dalej. Zostaniemy praktycznie odcięci od reszty świata.

Kiedy Beatrice i pani Washburn zajęły się omawianiem szczegółów planowanego zebrania, Vivien wyjrzała przez okno. Wytworne przedmieścia Esher sprawiały wrażenie, jak gdyby panująca recesja, najgorsza, jaką pamiętali ludzie, nie wywarła na nich dużego wpływu. Tylko bardzo spostrzegawcze oko mogłoby dostrzec, że ogrody nie były już tak wypielę gnowane jak kiedyś, a drzewa tak porządnie przycięte. Także większość samochodów wyglądała na znacznie starsze niż jeszcze przed dziesięciu laty. Tu i ówdzie na trawnikach przed okazałymi rezydencjami widniały tablice informujące, że ich właściciele wystawili je na sprzedaż.

Skręcili na długi podjazd i minęli garaż, w którym mogły zmieścić się trzy samochody.

— Najważniejszym problemem, który ostatnio nurtuje wszystkich — bo tak wiele słyszy się o tym w telewizji — jest nasze bezpieczeństwo — mówiła pani Washburn. — To, co dzieje się w tej chwili w Ameryce, jest naprawdę przerażające. Dobrze wiem, że nie masz na to większego wpływu, ale bardzo by pomogło, gdybyś w dzisiejszym wystąpieniu wspomniała, że w Anglii nie grasują uzbrojone po zęby gangi, które mogłyby do spółki z bezdomnymi opanować całe przedmieścia i dzielnice…

Zza chmur wyszło w końcu słońce. O wpół do trzeciej termometry na dworze pokazywały dwadzieścia stopni Celsjusza. Beatrice i pani Washburn postanowiły więc, że grupa około trzydziestu kobiet, w większości pięćdziesięcio — i sześćdziesięcioletnich, będzie się czuła swobodniej, jeżeli zakonnica wygłosi swoją mowę na trawniku znajdującym się na tyłach domu.

Vivien ustawiła plansze na stojaku. Beatrice omówiła nie tylko obecny stan miasteczka namiotów na terenie Hyde Parku, ale i perspektywy rozwoju, a później zajęła się najważniejszą sprawą.

— Ze strony naszych wiernych sympatyków oczekujemy wsparcia dwojakiego rodzaju — powiedziała. — Po pierwsze środków umożliwiających nam przetrwanie. Te pieniądze są nam potrzebne na zarządzanie i utrzymanie miasteczka w Hyde Parku i pięciu innych mniejszych ośrodków dla bezdomnych w samym Londynie i jego okolicach. Muszę przyznać, że w ciągu ostatnich sześciu miesięcy mieliśmy trochę szczęścia, dzięki czemu uzyskane fundusze zapewniły nam działalność i trochę większą samowystarczalność. W związku z tym uważamy, że ofiarowywane opłaty mogą być o dwadzieścia trzy procent mniejsze niż przed sześcioma miesiącami.

Beatrice kiwnęła głową w stronę Vivien, żeby ta pokazała pierwszą planszę.

— Żeby jednak rozszerzyć naszą działalność na teren Kensington Gardens — powiedziała — zakładając, oczywiście, że władze wyrażą zgodę na wykorzystanie tego miejsca w taki sposób, będziemy potrzebowały prawie miliona nowych funtów. Postawiłyśmy sobie za cel uzyskanie połowy tej sumy z zupełnie innych źródeł. Wiem, że to będzie bardzo trudne, ale ufam, że sobie poradzimy. Możemy na przykład nazwać nazwiskiem jakiegoś dobroczyńcy szkołę dla dzieci, jaką chcemy tam utworzyć. Pozostałą połowę tej sumy mamy nadzieję uzyskać od naszych dotychczasowych wiernych przyjaciółek i przyjaciół. Przyjmując za podstawę wysokość poprzednich ofiar, całkowita suma, o jaką chciałybyśmy prosić teraz waszą grupę, jest uwidoczniona na tej planszy.

Beatrice przerwała, a jej wzrok prześlizgnął się po oczach wszystkich uczestniczących w zebraniu kobiet.

— Patrzę na was i widzę, że w myślach dokonujecie obliczeń — ciągnęła, a jej głos był teraz o ton wyższy. — Tak, prosimy was o trzydzieści jeden procent więcej w porównaniu z tym, co ofiarowałyście nam przed pół rokiem… Zgadzam się, że to duża suma. Proszę jednak chociaż przez chwilę pomyśleć o tym, co będziemy mogły dzięki niej zrobić. Wasze pieniądze pomogą nam stworzyć niezwykły raj dla biednych, zaniedbanych dzieci, z których większość nigdy w życiu nie poczuła, co to znaczy nie martwić się o dzień jutrzejszy. Zamieszkają we własnym domu, w którym będą nakarmione, odziane, chronione i kochane. Zapewnimy im miejsce, w którym będą mogły dorastać, bawić się i uczyć, w którym spełnią się ich marzenia i w którym będą mogły puścić wodze swojej wyobraźni…

Kiedy Beatrice skończyła mówić, uśmiechnęła się lekko do pań z Esher, a potem uklęknęła na trawie ze złożonymi dłońmi i zaczęła się głośno modlić.

— Dobry Boże — powiedziała. — Pozwól nam wszystkim zrozumieć, jak bardzo los jednego człowieka zależy od innego. Pomóż nam także pamiętać, jak to było, kiedy my same byłyśmy niewinnymi dziećmi. Pomóż nam znaleźć radość w tym, że możemy uwolnić choć niektóre z tych niewinnych dzieci od rozpaczy, jaką niesie za sobą skrajna nędza. Pobłogosław uczucia życzliwości i miłości bliźniego w sercach wszystkich zgromadzonych tutaj dzisiaj osób. Pobłogosław nasze dzieło, jakie wykonujemy w Twym imieniu, kiedy przypominamy sobie słowa Twego syna Jezusa, który powiedział: „Zaprawdę, powiadam wam, cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, nanieście uczynili”. W imię świętego Michała. Amen.